Kąpiel raz w tygodniu, chleb na kartki i buty na lata – tak żył przeciętny Kowalski przed II wojną

Dzień pracy w zamian za bochenek chleba, margarynę i trochę mleka. Jedna para butów na kilka lat. Kąpiel raz w tygodniu – w miednicy, a radio tylko u sąsiadki. Tak wyglądała codzienność tysięcy Polaków w przedwojennej Polsce. Skromna, wymagająca i pełna kompromisów.
- Pensja znikająca w kuchni
- Śniadanie za grosze?
- Niski czynsz, niski standard
- Moda dla wybranych
- Luksusy dnia codziennego
- Marzenia z wystaw sklepowych
- Emerytura na kromkę chleba
- Bibliografia
Pensja znikająca w kuchni
W przedwojennej Polsce koszty życia kształtowały się zupełnie inaczej niż dziś – i miały zupełnie inne proporcje. Statystyczna rodzina robotnicza przeznaczała ponad 40% swojego budżetu na jedzenie. To oznacza, że niemal połowa domowych pieniędzy znikała w spiżarni – a dokładniej: na zakupie chleba, mąki, kaszy, ziemniaków, mleka i wędlin.
Nie mówimy tutaj o wystawnych obiadach – tylko o najprostszych posiłkach. Mięso było rarytasem, ryby pojawiały się od święta, a słodycze – prawie wyłącznie w Boże Narodzenie lub na imieniny. Tylko bogatsze domy mogły sobie pozwolić na to, aby zawsze mieć na stole owoce czy ser. Większość Polek planowała posiłki z linijką w ręku – kupowało się dokładnie tyle, ile trzeba było, żeby dzieci nie były głodne.
Dziś przeciętna polska rodzina wydaje na żywność około jednej czwartej budżetu. Mamy dostęp do tanich supermarketów, lodówek, przetworów i promocji. Przed wojną każda kromka chleba była efektem kalkulacji, a każda zmarnowana „skórka” – wyrzutem sumienia.
Śniadanie za grosze?
Choć ceny pojedynczych produktów mogą wydawać się niskie – chleb żytni za 30 groszy, litr mleka za 20 groszy, jajko za 5 groszy – trzeba to zestawić z zarobkami. Przeciętny robotnik zarabiał około 4–6 zł dziennie, a niekiedy mniej. Więc żeby kupić bochenek chleba, musiał poświęcić pół godziny pracy. A jeśli do tego chciał dodać masło i mleko – zostawało mu już niewiele.
Rodzinne śniadania najczęściej wyglądały bardzo skromnie. Kromka suchego chleba, ewentualnie posmarowana margaryną lub smalcem, do słaba kawa zbożowa z mlekiem. Dzieci czasem dostawały mleko z zacierką, ale słodzenie herbaty było luksusem – cukier był drogi. Prawdziwa herbata, zwłaszcza liściasta, była traktowana niemal jak lekarstwo – podawano ją chorym lub gościom.
Przeczytaj również: Tak wyglądał dzień z życia kobiety w 1935 roku. Praca od rana do wieczora.
Niski czynsz, niski standard
Koszty mieszkania stanowiły kolejną dużą część domowego budżetu – średnio około 16% miesięcznych dochodów. Choć może się to wydawać niewiele w porównaniu do dzisiejszych czynszów i rat kredytowych, należy pamiętać o standardzie mieszkań.
Typowa rodzina mieszkała w niewielkim lokalu – jedna izba z kuchnią, wspólna toaleta na klatce schodowej, brak łazienki, bieżącej wody, ogrzewania. Często w jednej izbie spało pięć, sześć, a nawet siedem osób – dzieci z rodzicami, czasem z dziadkami. Ciepło dawał piec kaflowy, a wodę przynosiło się ze studni lub kranu na podwórku.
W Warszawie czy Łodzi za takie mieszkanie trzeba było zapłacić równowartość jednej piątej pensji. Ale w mniejszych miastach lub na wsiach sytuacja nie była lepsza – po prostu nie było alternatywy. Elektryczność? Zaledwie co czwarty dom w miastach miał podłączony prąd. Na wsiach niemal nikt.
Wieczory spędzano przy lampie naftowej, zimy ogrzewano węglem lub drewnem, a kąpiele odbywały się w miednicy.

Moda dla wybranych
Na odzież i obuwie przeznaczano około 12% budżetu domowego, co – jak na tamte czasy – było niemałą kwotą. Ale odzież nie była tak łatwo dostępna, jak dziś. Nie istniały sieciówki, nie było wyprzedaży co sezon, a „spontaniczne zakupy” to pojęcie obce dla większości ówczesnych kobiet.
Nowe ubrania kupowało się raz – może dwa razy w roku. Częściej jednak szyło się samodzielnie lub z pomocą krawcowej. Panie przerabiały stare suknie na nowe fasony, cerowały skarpetki, podwijały zużyte rękawy i naszywały łatki. Nawet bielizna była naprawiana – nikt nie wyrzucał zużytych majtek, tylko przyszywał nowe gumki.
Buty były najdroższym elementem garderoby – dobre skórzane trzewiki mogły kosztować tyle, co tydzień pracy robotnika. Dlatego noszono je do zdarcia, a dzieci często dziedziczyły po starszym rodzeństwie. Dzieci biegały latem boso – nie z wyboru, ale z konieczności.
Luksusy dnia codziennego
Po opłaceniu jedzenia, mieszkania i opału, w budżecie zostawały ochłapy. Mężczyźni czasem wydawali je na alkohol – kieliszek wódki kosztował około 25 groszy, co było ceną porównywalną z bochenkiem chleba. Alkohol był jednocześnie ucieczką i przyczyną wielu dramatów rodzinnych.
A rozrywka? Przejazd tramwajem po Warszawie kosztował 10 groszy – niby niedużo, ale dla całej rodziny to już był wydatek. Kino – około 30–50 groszy za bilet. Dzieci szły raz w miesiącu, dorośli częściej oglądali plakaty niż filmy.
Gazety czytało się „na spółkę” – jedna gazeta krążyła po sąsiadach, czasem ktoś czytał ją na głos. Książki wypożyczano z bibliotek parafialnych lub czytelni – kupno nowej powieści było nierealne.
Życie towarzyskie toczyło się wokół kuchennego stołu, a luksusem był wieczór z radiem – o ile ktoś w ogóle miał radio. W 1938 roku radioodbiornik posiadało zaledwie 3% polskich rodzin.
Marzenia z wystaw sklepowych
W międzywojennej Polsce dostęp do urządzeń elektrycznych był znikomy. Nawet jeśli rodzina miała prąd – co samo w sobie było luksusem – nie oznaczało to jeszcze, że posiadała sprzęty gospodarstwa domowego.
Czajnik elektryczny kosztował równowartość tygodnia pracy. Kuchenka elektryczna – dwóch pensji. Żelazko elektryczne? Trzeba było oszczędzać przez miesiąc. Lodówka była absolutnym symbolem luksusu – warta tyle, co roczne zarobki przeciętnego robotnika. Tylko najbogatsi mogli pozwolić sobie na tego typu wygody.
Większość kobiet gotowała na piecach węglowych i prała ręcznie w balii. Tylko nieliczne domy mogły pochwalić się odkurzaczem czy radiem. A jeśli już sprzęt był, to korzystano z niego oszczędnie, bo prąd kosztował niemało.
Emerytura na kromkę chleba
System emerytalny w II RP był w powijakach. Pierwsze świadczenia dla robotników państwo wprowadziło dopiero w latach 30., a i tak obejmowały niewielki procent populacji. Większość osób starszych nie mogła liczyć na żadne pieniądze od państwa.
Dla tych, którzy mieli szczęście otrzymać emeryturę, były to kwoty symboliczne – starczało na skromne wyżywienie, ale nie na życie z godnością. W wielu przypadkach starsze osoby mieszkały kątem u dzieci albo dorabiały, dopóki siły pozwalały. Kobiety trudniły się szyciem, sprzedażą jajek, opieką nad wnukami – bo każda para rąk się liczyła.
W miejskich parkach nie brakowało staruszków zbierających okruszki chleba czy wypatrujących okazji do pomocy sąsiadom za talerz zupy. Godna starość? Raczej starość przeżywana z trwogą, aby nie być dla nikogo ciężarem.
Bibliografia
- Janicki K., Kuzak R., Kaliński D., Zaprutko-Janicka A., Przedwojenna Polska w liczbach, Warszawa 2020.
- https://businessinsider.com.pl/zarobki-w-przedwojennej-warszawie-ile-zarabialo-sie-przed-wojna/stpn3je
- https://wiadomosci.onet.pl/kraj/zarobki-w-ii-rp-ile-zarabiali-polacy-przed-wojna/6wk63me
- https://www.obserwatorfinansowy.pl/bez-kategorii/rotator/najciekawsze-liczby-ii-rp/