Zamiast „Teleranka” Polacy usłyszeli generała. Ta noc była planowana miesiącami

Gdy 13 grudnia 1981 roku Polacy budzili się w mroźny, grudniowy poranek, w radiu usłyszeli głos generała Wojciecha Jaruzelskiego. Telefony milczały, ulice patrolowały czołgi, a granice były zamknięte. Mało kto jednak wiedział, że to, co nazywano ratowaniem kraju przed chaosem, było przygotowywane miesiącami – często w tajemnicy nawet przed częścią rządzących. A w tle cały czas wisiała groźba: realna możliwość wkroczenia obcych wojsk.
- Droga do 13 grudnia
- Lotnisko, telewizja, łączność
- Na mocy dekretu
- Ostateczna decyzja
- Generał zamiast „Teleranka”
Droga do 13 grudnia
Choć dla wielu stan wojenny pojawił się niczym grom z jasnego nieba, jego korzenie sięgały już sierpnia 1980 roku. Masowe strajki, narodziny „Solidarności” i niespotykana mobilizacja społeczeństwa zaskoczyły władze, które jednocześnie zaczęły natychmiast opracowywać plan „rozwiązania siłowego”.
W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych tworzono listy działaczy przewidzianych do internowania, szykowano ośrodki odosobnienia, analizowano przepisy prawne i tworzono pierwsze projekty dekretu o stanie wojennym. Prace trwały równolegle w kilku resortach, często w ścisłej konspiracji – tak głębokiej, że nawet niektórzy członkowie KC PZPR nie wiedzieli, co dzieje się za kulisami. Jednocześnie w Moskwie opracowywano wariant interwencji wojsk Układu Warszawskiego. Gdyby Polacy „nie opanowali sytuacji”, do kraju mogło wejść nawet kilkanaście radzieckich dywizji.
Lotnisko, telewizja, łączność
Jednym z najbardziej tajemniczych epizodów nocy z 12 na 13 grudnia była obecność kilkuset komandosów na lotnisku Okęcie i w Telewizji Polskiej. Nie bronili tych obiektów przed związkowcami z Solidarności – trudno wyobrazić sobie hutnika z Nowej Huty szturmującego pas startowy w grudniową noc. Chodziło o coś znacznie poważniejszego.
W Sztabie Generalnym Wojska Polskiego doskonale znano scenariusze radzieckich operacji militarnych. Wiedzieli, że zanim Armia Radziecka wchodziła do jakiegoś kraju, najpierw przeprowadzała szeroko zakrojone ćwiczenia. Dokładnie tak było w Czechosłowacji w 1968 roku – trening w ramach manewrów, a chwilę później prawdziwa interwencja. Jesienią 1981 wzdłuż polskich granic odbywały się gigantyczne ćwiczenia „Zapad-81”. W Warszawie odczytano to jako niebezpieczny sygnał: „może być powtórka”.
Dlatego kluczowe obiekty – lotnisko, telewizja, węzły łączności – zostały obsadzone przez doborowe oddziały. Chodziło o to, aby ewentualna interwencja z zewnątrz natknęła się na opór. Nie z poziomu ZOMO, lecz wyspecjalizowanych, błyskawicznie reagujących jednostek. W tym sensie stan wojenny miał paradoksalnie chronić kraj przed „braterską pomocą”.

Na mocy dekretu
W pierwszych dniach stanu wojennego sądy i prokuratury posługiwały się powielaczowymi kopiami dekretu. Oficjalny tekst nie został jeszcze formialnie opublikowany, a mimo to ludzie byli już zatrzymywani, przesłuchiwani i skazywani. To był chaos, ale nie przypadkowy – wynikał z pośpiechu i ukrywania szczegółów nawet przed częścią aparatu państwowego.
Sam dekret miał długą i pokrętną historię. Jego pierwsze wersje powstawały już w 1980 roku, jeszcze zanim zarejestrowano „Solidarność”. Początkowo przygotowywano dokument przeznaczony na wypadek wojny. Dopiero później przerobiono go na okoliczność „zagrożenia wewnętrznego”. Co ciekawe, część pierwszych projektów była tak łagodna, że resortowi prawnicy byli nimi oburzeni. Oczekiwano ostrych narzędzi represji, a nie dokumentu przypominającego bardziej kodeks pracy, niż narzędzie stanu wyjątkowego.
Dopiero kolejne wersje – tworzone w Sztabie Generalnym, MSW i Prokuraturze Generalnej – nabrały charakteru, który dziś kojarzymy ze stanem wojennym: internowania, sądy doraźne, militaryzacja zakładów pracy i daleko idące ograniczenie praw obywatelskich.
Ostateczna decyzja
Pod koniec 1981 roku aparat władzy miał już wszystko, czego potrzebował: struktury operacyjne, ludzi, instrukcje, obwieszczenia (nawet wydrukowane wcześniej w Moskwie!), a także logistykę internowania tysięcy osób. Czekano jednak na dogodny moment, który pozwoli obarczyć winą za decyzję „Solidarność”.
W sierpniu i wrześniu społeczeństwo było zmęczone kryzysami, napięcie narastało, a każde większe starcie mogło posłużyć za uzasadnienie działań siłowych. Po tzw. kryzysie bydgoskim w marcu 1981 roku władza była o krok od ogłoszenia stanu wojennego – tak blisko, że wydano poufne instrukcje dla ambasad. Zabrakło tylko jednego: zgody Moskwy. Radzieccy przywódcy wahali się, czy interweniować osobiście, czy zmusić Polaków, żeby „zrobili to własnymi rękami”.
Ostatecznie decyzja zapadła w grudniu. Po cichu, w wąskim gronie, bez informowania większości rządzących instytucji. Nawet członkowie Rady Państwa głosowali pod presją, nocą, w Belwederze, nie mając pełnej wiedzy o tym, co właśnie sankcjonują.
Generał zamiast „Teleranka”
Gdy rankiem 13 grudnia 1981 roku w radiu i telewizji zabrzmiał komunikat generała Jaruzelskiego, cała skomplikowana, wielomiesięczna operacja weszła w fazę wykonawczą. Tysiące milicjantów i funkcjonariuszy SB ruszyły do internowania działaczy opozycji. Oddziały ZOMO, wojsko i jednostki specjalne obsadziły miasta, zakłady pracy i strategiczne obiekty. Telefony zamilkły, wprowadzono godzinę milicyjną, a prasa – poza partyjną – przestała się ukazywać.
Jedną z pierwszych osób zatrzymanych był Lech Wałęsa, wywieziony z Gdańska pod eskortą do podwarszawskich ośrodków MSW. W całym kraju powstało ponad 40 ośrodków internowania, a ponad 10 tysięcy ludzi zostało pozbawionych wolności w ciągu kilkunastu godzin.
Dla społeczeństwa był to szok. Dla władzy – długo planowana operacja. Dla świata – sygnał, że zimna wojna ma się dobrze.
Źródła:
- Puchała F., Kulisy stanu wojennego, Warszawa 2016.
- https://culture.pl/pl/artykul/wprowadzenie-stanu-wojennego-we-wspomnieniach-ludzi-kultury
- https://ipn.gov.pl/pl/aktualnosci/210339,Kulisy-historii-odc-193-Kulisy-wprowadzenia-stanu-wojennego-30-listopada-2024.html
- https://ipn.gov.pl/ftp/pamiec_ebooki/Stan_wojenny_w_Polsce_1981-1983.pdf