Kolorowe ptaki szarzyzny PRL. Kim byli bikiniarze?

Zanim w USA narodziła się kultura hippisów, Polska miała własną barwną i zbuntowaną młodzież. Kolorowe ptaki PRL-u - bikiniarze - swoimi jaskrawymi strojami, jazzem i amerykańską fascynacją wywołali popłoch wśród władz, a jednocześnie stali się symbolem buntu przeciw szarzyźnie i monotonii pierwszych lat powojennej Polski.
- Narodziny polskich kolorowych ptaków
- Barwne garnitury, mandoliny i krawaty Bikini
- Styl jako manifest przeciw PRL-owi
- „Bikiniarzy nie wystarczy lekceważyć”
Narodziny polskich kolorowych ptaków
W latach 40. i 50. XX wieku na ulicach polskich miast zaczęli pojawiać się młodzi ludzie, którzy wyróżniali się nie tylko strojem, ale i stylem życia. Zgodnie ze słownikową definicją bikiniarz to młody człowiek ubierający się ekstrawagancko i przesadnie modnie — we wzorzyste krawaty, wąskie spodnie czy kolorowe skarpetki. Wzorowali się na amerykańskiej młodzieży, co miało wówczas wymiar niemal politycznej deklaracji.
Wśród bikiniarzy znajdowały się znane postaci świata kultury — Kazimierz Brandys, Antoni Słonimski, a przede wszystkim Leopold Tyrmand, nazywany „pierwszym bikiniarzem PRL-u”. To on stał się ikoną ruchu, symbolem nonkonformizmu oraz duchowym ojcem tego barwnego środowiska. Była to pierwsza polska subkultura, a jej członkowie sami nazywali siebie mianem „bikiniarzy”.
Barwne garnitury, mandoliny i krawaty Bikini
Określenia używane na tę subkulturę były liczne i często równie barwne jak ich stroje. Poza słowem „bikiniarz” funkcjonowały też: dżoller, bażant czy mandoliniarz. Nazwy te odnosiły się do ich kolorowych ubrań oraz charakterystycznych fryzur — mandolin lub plerez, w których włosy układano w „jaskółkę” i „kacze skrzydła”.
Sam termin „bikiniarz” miał wiązać się z „wybuchowym” wrażeniem ich wyglądu, a także z próbą nuklearną na atolu Bikini. W modzie pojawiły się nawet krawaty typu Bikini, ręcznie malowane w tropikalne wyspy czy postacie kobiet. Po wojnie młodzi modnisie zaopatrywali się w zachodnie ubrania z UNRRA i bazarów, a później dzięki pomocy Polonii amerykańskiej. W peerelowskiej szarzyźnie noszenie zagranicznych ciuchów było wyzwaniem rzuconym systemowi.

Styl jako manifest przeciw PRL-owi
Styl bikiniarzy przypominał amerykańskich zootersów — długie marynarki, wąskie spodnie, „naleśnikowe” kapelusze i obowiązkowa mandolina pod rondem. Do tego dochodziły krzykliwe krawaty na gumce oraz słynne kolorowe skarpetki, zwane piratkami lub sing-singami. Nierzadko miały barwy celowo gryzące się ze sobą, co w PRL-u bywało odbierane niemal jak prowokacja. Na uwagę zasługują także buty na „pięciocentymetrowej słoninie”.
Bikiniarze kochali jazz, nade wszystko amerykański. Fascynowali się stylem Jamesa Deana i wyobrażeniem życia na Zachodzie. Propaganda komunistyczna wykorzystała te skojarzenia, przedstawiając bikiniarzy jako młodzież zbłąkaną, amoralną, pod wpływem „zgubnej, wrogiej ideologii”. Mimo to ruch rósł, zwłaszcza tam, gdzie młodzi nie mieli innej formy rozrywki.
„Bikiniarzy nie wystarczy lekceważyć”
Władze PRL szybko uznały bikiniarzy za problem społeczny. W gazetach grzmiano o walce z chuligaństwem, a na pochodach pierwszomajowych obok kukły kułaka pojawiała się kukła bikiniarza. Za przynależność do subkultury można było stracić pracę lub zostać wyrzuconym ze szkoły. Donosy na kolorowe skarpetki trafiały do dyrektorów czy milicji, co opisał choćby Jerzy Gruza.
W 1953 roku ukazał się film Polskiej Kroniki Filmowej wyśmiewający bikiniarzy i zestawiających ich postawę z postawą „żelaznej młodzieży ZMP”. W filmie pojawia się fragment „Bikiniarzy nie wystarczy lekceważyć, trzeba ich otoczyć powszechną pogardą i pędzić precz”.
I tak się właśnie stało MO i ZMP prowadziły patrole, które ścinały bikiniarzom włosy, zrywały krawaty i wręczały mandaty. Zdarzały się także pobicia — milicja wyciągała młodych ludzi z kin czy potańcówek, zmuszając ich do „pożądanego” wyglądu. Dopiero po 1956 roku presja zelżała, lecz wtedy ruch zaczął powoli zanikać. Gdy ideologiczne napięcia osłabły, bikiniarstwo straciło swój buntowniczy napęd.
