A miało być tak pięknie... Historia małżeństwa Judy Garland i Vincente'a Minnellego

Obiecał, że dzięki niemu świat dostrzeże w niej piękną kobietę. Słowa dotrzymał. Gdy przyjaźń utalentowanego reżysera i uwielbianej aktorki przerodziła się w głębsze uczucie, szefostwo studia MGM uznało, że to cudowny zbieg okoliczności, który przysłuży się wytwórni i doskonale wpłynie na wizerunki gwiazd – Judy Garland i Vincente’a Minnellego. Louis B. Mayer nieco się przeliczył. Miało być pięknie, a czy rzeczywiście było?
"Spotkamy się w St. Louis"
W 1943 roku Judy Garland – wówczas już znana z hollywoodzkich musicali i kultowej roli Dorotki w „Czarnoksiężniku z Oz” – wciąż związana kontraktem ze znienawidzonym studiem MGM. Znienawidzonym, ponieważ – jak święcie wierzyło – wytwórnia zniszczyła jej dzieciństwo i zniewoliła, obsadzając w niepoważnych, dziewczęcych rolach. Gdy zaproponowano jej (czy raczej – nakazano) udział w „Spotkamy się w St. Louis”, początkowo była przeciwna roli w sentymentalnej opowieści rodzinnej. Miała znów zagrać podlotka, a w wieku 21 lat pragnęła zmiany image'u. Nic dziwnego. Nie była już panienką. Miała na koncie rozwód i śmiało można było ją nazwać „kobietą po przejściach".
Vincente Minnelli miał talent, obok którego rekiny z Fabryki Snów nie zamierzały przejść obojętnie. W 1940 roku producent z MGM, Arthur Freed, zaproponował młodemu reżyserowi z Nowego Jorku współpracę. Przez dwa lata Vincente zgłębiał tajniki sztuki filmowej, ucząc się wszystkiego: montażu, pracy z kamerą, reżyserii, technik aktorskich. W 1943 roku studio zdecydowało, że najwyższa pora pozwolić Minnellemu na samodzielny debiut. Miało to być właśnie „Spotkamy się w St. Louis”.
Podobno Judy nie zachwycała perspektywa pracy z Minnellim. Poznała go przelotnie w 1940 na planie filmu „Strike Up the Band” i nie zrobił najlepszego wrażenia. Ich kolejne spotkanie, gdy Vincente rozpoczynał już pracę nad „Spotkamy się w St.Louis”, nie należało ponoć do najmilszych. Z czasem jednak relacje wielkiej gwiazdy i obiecującego reżysera uległy ociepleniu. To Vincente przekonał Judy, że nowy film będzie punktem zwrotnym w jej karierze. Obiecał też, że dzięki temu filmowi świat dostrzeże nie nastolatkę, ale piękną kobietę. Dotrzymał słowa.
Efekt przerósł oczekiwania Judy, która dotąd nie wierzyła, że może wyglądać atrakcyjnie – na ekranie czy poza nim. Podobno podczas pokazu przedpremierowego była niezwykle wzruszona i cały czas powtarzała: „Jaka ona piękna" – jakby nie docierało do niej, że patrzyła na samą siebie. Wreszcie poczuła się doceniona. Nie tylko jako artystka, ale jako kobieta. Minnelli na swój sposób ją adorował, a ona, jak sama twierdziła, potrzebowała adoracji.
Ku radości MGM
Nic dziwnego, że przyjaźń Judy i Vincente’a prędko przerodziła się w głębsze uczucie. Garland postanowiła poślubić Minnellego. Życzliwi jej pracownicy studia MGM sugerowali, że Vincente nieszczególnie nadawał się na męża. Zdaniem niektórych, ponad czterdziestoletni reżyser u progu kariery, bez żadnego małżeństwa na koncie, mógł być po prostu pracoholikiem, stawiającym życie osobiste na dalszym planie. Inni zwracali uwagę na delikatny makijaż, jaki Vincente robił sobie od czasu do czasu – to nasuwało różne przypuszczenia.
W purytańskim Hollywood każdy, kto dorzucał swoje trzy grosze do tworzenia Fabryki Snów, musiał mieć kryształowy image. Gdy obiecującym reżyserem zainteresowała się Garland (nawiasem mówiąc, aktorka była świeżo po zakończeniu romansu z żonatym Orsonem Wellesem – skandal!), Louis B. Mayer stwierdził, że to dobra okazja, by przedstawić Minnellego jako „porządnego faceta”. Zdaniem zatrudnionych przez studio speców od PR, ślub Judy i Vincente'a był strzałem w dziesiątkę.
15 czerwca 1945 roku aktorka i reżyser stanęli na ślubnym kobiercu. W podróż poślubną państwo Minnelli udali się do Nowego Jorku. Młoda mężatka była zdecydowana przekreślić przeszłość i rozpocząć wszystko od nowa. Tabletki, z którymi nigdy się nie rozstawała, wyrzuciła do East River.
Pamiątką z miodowego miesiąca była upragniona córka, która przyszła na świat 12 marca 1946 roku. Dumni rodzice dali jej na imię Liza – jak w piosence „Liza (All the Clouds'll Roll Away)” George'a Gershwina. Judy od dawna bardzo pragnęła mieć dziecko, wręcz szalała z radości, gdy pojawiła się Liza. Niestety, nie dane jej było cieszyć się macierzyństwem.
Udane małżeństwo w Hollywood? Poznaj historię Paula Newmana i Joanne Woodward.

Siły wyższe
Dość szybko pojawiły się oznaki depresji poporodowej. Louis B. Mayer nalegał jednak, by Garland natychmiast wzięła się w garść i wróciła do pracy. Ponadto nie był zadowolony, widząc dodatkowe kilogramy, które zostały artystce po ciąży. Nie radząc sobie z presją, poczuciem bezradności i nieodłącznym brakiem pewności siebie, Judy sięgnęła po doskonale znane rozwiązanie większości problemów – tabletki. Starannie ukrywała je przed mężem.
W kwietniu 1947 roku, podczas pracy na planie filmu „Pirat” (kolejny obraz w reżyserii Vincente'a), przeszła załamanie nerwowe. Dosłownie na moment wróciła do pracy, a w lipcu tego samego roku próbowała odebrać sobie życie. Jedną z przyczyn była... niewierność Vincente’a.
Biografowie nie są zgodni co do tego, czy reżyser od samego początku miewał przelotne romanse z mężczyznami, czy może zdecydował się na skok w bok, gdy zrozumiał, że sytuacja w jego małżeństwie była beznadziejna. Niektórzy twierdzą, że Judy wiedziała o skłonnościach męża. Zdaniem innych przeżyła wielki szok, gdy poznała prawdę. Z powodu zdrad Minnellego aktorka próbowała się zabić przynajmniej raz.
Dla szefostwa MGM preferencje Vincente'a nie były tajemnicą. Dotarły do nich plotki o miłosnych podbojach Minnellego w jego nowojorskich czasach. Na Manhattanie prowadził podobno barwny żywot zdeklarowanego geja. Mayer był wściekły, że małżeństwo Minnellich zakończyło się fiaskiem. Nikomu nie współczuł, ale obawiał się skandalu.
W 1951 sfinalizowano rozwód. Garland wydostała się z klatki MGM. Choć zwolnienie było dla niej bolesnym przeżyciem, ostatecznie poczuła wielką ulgę. Vincente natomiast odnosił kolejne sukcesy – jednym z największych był zaprezentowany właśnie w 1951 roku „Amerykanin w Paryżu”. Reżyser, o dziwo, ożenił się jeszcze trzykrotnie. Z drugą żoną, Georgette Magnani, doczekał się kolejnej córki, Niny. Trzecią żoną reżysera była Danica („Denise") Radosavljević Gay Giulianelli de Gigante. Z czwartą, Margarettą Lee Anderson, pozostał aż do śmierci. Odszedł 25 lipca 1986.
Minnelli nigdy nie mówił o swoich seksualnych preferencjach, choć plotki na ten temat były w Hollywood wiecznie żywe. Vincente pominął ten wątek, pisząc opublikowany w 1974 roku memoir. Niewiele też napisał o pierwszej żonie.
Judy związała się z Sidem Luftem. Doczekała się z nim dwójki dzieci, a dodatkowo Luft zręcznie pokierował jej karierą – to dzięki niemu stworzyła znakomitą kreację w „Narodzinach gwiazdy”. Kolejne małżeństwo, z Markiem Herronem, było znacznie krótsze. Za Mickeya Deansa wyszła na krótko przed śmiercią. Zmarła 22 czerwca 1969 roku.
Córka Judy i Vincente’a, Liza, to dziedziczka talentu i charyzmy. Podobnie jak jej sławni rodzice, i ona stała się legendą Hollywood i gwiazdą na własnych prawach. Za rolę w „Kabarecie” otrzymała Oscara. Vincente szalał z dumy. Judy na pewno też byłaby z córki dumna.
Może zainteresuje Cię historia innej hollywoodzkiej pary?
Źródła
- M. Kosińska-Król, "Portrety bez upiększeń. Historie (nie)zapomnianych gwiazd Hollywood", 2022
- https://www.thejudyroom.com/louis/vincente.html