Narzeczone „z katalogu” w Ameryce. Jak wybierano żonę w Nowym Świecie?
W 1607 roku pierwsi brytyjscy osadnicy postawili stopę na amerykańskiej ziemi, zakładając Jamestown – pierwszą stałą angielską kolonię w Ameryce Północnej. Wśród pionierów znaleźli się robotnicy, rzemieślnicy, lekarze, kaznodzieja, a nawet fryzjer i krawiec. Jednak w całej grupie brakowało jednego kluczowego elementu: kobiet. Mężczyźni wymyślili więc sprytny system, dzięki któremu mogli „zamówić” sobie żonę zza oceanu.
Z tego artykułu dowiesz się:
Nowy świat pełen samotnych mężczyzn
Dopiero rok później na statku przybyły dwie pierwsze Brytyjki, ale ich obecność nie rozwiązywała problemu – na ponad stu mężczyzn przypadały zaledwie dwie kobiety. Tymczasem kolonia zmagała się z ekstremalnymi trudnościami: surowym klimatem, głodem, chorobami i konfliktami z rdzenną ludnością. Brak kobiet oznaczał brak rodzin, a tym samym brak stabilności społecznej i szans na trwałe osiedlenie.
Władze kolonii szybko zdały sobie sprawę, że jeśli Jamestown ma przetrwać, musi stać się miejscem, gdzie mężczyźni mogą założyć rodziny. Potrzebne były żony – i to jak najszybciej. W ten sposób narodził się pomysł sprowadzania kobiet do Ameryki na zasadzie… zamówień.
Żony na zamówienie – posag w postaci tytoniu
Na pomysł "importowania" narzeczonych wpadł Edwin Sandys, skarbnik Kompanii Wirgińskiej. W 1619 roku uruchomiono specjalny program emigracyjny skierowany do kobiet gotowych podjąć ryzyko małżeństwa za oceanem. Kandydatkom oferowano darmowy transport, posag obejmujący odzież i podstawowe wyposażenie gospodarstwa domowego, a nawet kawałek ziemi.
Mężczyźni w Jamestown wybierali sobie żony na podstawie listów. Jeśli kandydat umiał pisać, opisywał siebie i swoje zalety. Jeśli nie – korzystał z usług zawodowego skryby, który tworzył bardziej "atrakcyjne" wersje życiorysów. Po przybyciu do kolonii kobiety miały możliwość wyboru męża spośród zainteresowanych kawalerów, choć w praktyce ich decyzje były często ograniczone przez presję i konieczność przetrwania.
Koszt sprowadzenia żony wynosił 120 funtów tytoniu – niezwykle cennego surowca, który stanowił główną walutę kolonii. Z czasem "stawka" wzrosła do 150 funtów. W ten sposób kobiety stały się swoistym towarem, choć formalnie nie były niewolnicami. Miały jednak niewielką kontrolę nad swoim losem.
Marzenia kontra rzeczywistość
Pierwszy transport „narzeczonych z Jamestown” obejmował 90 młodych kobiet w wieku od 15 do 28 lat. Większość z nich liczyła na lepsze życie i bogatych, szanowanych mężów. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna.
Warunki w Jamestown były skrajnie trudne – brakowało żywności, szerzyły się choroby, a kolonia przyjmowała coraz więcej zesłanych kryminalistów. Wielu potencjalnych mężów było nie tylko biednych, ale i agresywnych. Nie wszystkie kobiety trafiły na statki dobrowolnie – niektóre były porywane i sprzedawane jak towar. W pierwszych sześciu latach istnienia programu spośród 144 sprowadzonych kobiet przeżyło zaledwie 35.
Z biegiem lat sytuacja w koloniach się poprawiła, ale zwyczaj „zamawiania” żon z katalogu przetrwał jeszcze przez wiele lat.