Pięć dni piekła. Największy pożar Krakowa wstrząsnął całą Europą

Latem 1850 roku Kraków stanął w ogniu. Łuny rozświetliły niebo nad miastem, a mieszkańcy patrzyli z przerażeniem, jak płonie ich dorobek życia. Ogień zniszczył setki budynków, kościoły, pałace i klasztory. Ale ta tragedia przyniosła też momenty wielkiego bohaterstwa, narodzin obywatelskiej solidarności i zapoczątkowała zmiany, które odcisnęły trwały ślad na obliczu Krakowa.
- Iskra z młyna
- Płonące orzechy i deszcz iskier
- Ulice w ogniu, ludzie w panice
- Dramatyczna walka o centrum miasta
- Pięć dni walki
- Obnażenie słabości
- Nowy początek
- Bibliografia
Iskra z młyna
Wszystko zaczęło się 18 lipca 1850 roku w niepozornym miejscu – młynie przy dzisiejszej ulicy Krupniczej. Dwóch robotników próbowało dopasować koło młyńskie do wału, podgrzewając elementy nad ogniem. Gdy jeden z nich włożył drewniane kliny do rozgrzanego komina, wybuchł pożar. Próbując go ugasić wodą, osiągnęli odwrotny efekt – ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie na cały młyn, a stamtąd, niesiony przez wiatr, przeszedł na sąsiednie budynki.
Sytuacja była dramatyczna: od wielu tygodni nie spadła ani kropla deszczu, dachy były suche jak siano, a niemal całe Śródmieście pokrywała łatwopalna dachówka gontowa. Wystarczyło kilka minut, by pożar ogarnął dużą część dzielnicy. A wiatr robił resztę – przenosił iskry na dachy oddalone o kilkadziesiąt metrów. Mieszkańcy nie mieli szans, by go powstrzymać. Kraków znalazł się w sytuacji bez precedensu.
Płonące orzechy i deszcz iskier
Jednym z najbardziej niezwykłych i zarazem tragicznych zjawisk tego dnia była rola… orzechów włoskich. W wielu domach trzymano je na strychach – w workach, luzem lub jako opał. Kiedy ogień dotarł do poddaszy, orzechy zaczęły się palić i unosić w powietrze, niczym rozżarzone kule. Lekkie i pełne oleju, płonęły w locie, przenosząc zarzewie ognia na kolejne dachy.
Ten niecodzienny „deszcz ognia” sprawił, że pożar rozprzestrzeniał się nie tylko liniowo – dom po domu – ale również w sposób chaotyczny, obejmując nagle miejsca oddalone od epicentrum. Ludzie mówili potem, że „ogień skakał jak żywy”. Takich zjawisk wcześniej nie obserwowano – tym większe było przerażenie mieszkańców i bezradność straży pożarnej.

Ulice w ogniu, ludzie w panice
Pożar ogarnął centrum Krakowa z niespotykaną prędkością. W krótkim czasie płonęły już całe ulice: Gołębia, Franciszkańska, Wiślna, Dominikańska, Stolarska, Bracka, Grodzka, Starowiślna, a nawet części Rynku Głównego. Ogień dotarł do najważniejszych budowli miasta – klasztoru Dominikanów, kościoła Franciszkanów, a także Biblioteki Jagiellońskiej i Pałacu Wielopolskich.
Wśród walczących z ogniem pojawili się studenci i licealiści, którzy spontanicznie stworzyli ludzki łańcuch. Podawali sobie wiadra z wodą, wynosili książki i manuskrypty z biblioteki, a nawet wdrapywali się na dachy, aby zrzucać rozżarzone dachówki. To był moment prawdziwego bohaterstwa – w mieście ogarniętym chaosem pojawiła się determinacja i solidarność, która przeszła do historii.
Tymczasem na ulicach panowała panika. Mieszkańcy wynosili z domów wszystko, co zdołali: obrazy, meble, instrumenty, ikony, dokumenty. Wiele z tych rzeczy lądowało na bruku – porzucone w pośpiechu, zniszczone lub rozkradzione. Nad miastem unosił się duszący dym, który zasłaniał słońce i sprawiał, że Kraków wyglądał jak w środku burzy – tyle że to nie chmury, lecz ogień rządził niebem.
Przeczytaj również: Pożar Londynu – jak największa klęska w historii miasta przyczyniła się do przebudowy metropolii.
Dramatyczna walka o centrum miasta
Szczególnie groźna była sytuacja w rejonie Sukiennic. W ich podziemiach składowano duże ilości spirytusu – łatwopalnego i wybuchowego. Gdy ogień zbliżył się do Rynku, zapadła decyzja, która do dziś budzi podziw – zerwano dach Sukiennic, by zapobiec zajęciu się budynku i eksplozji.
Był to moment krytyczny. Gdyby spirytus wybuchł, ogień objąłby cały plac i być może rozprzestrzenił się dalej na północ miasta. Dzięki odważnej i zdecydowanej reakcji udało się temu zapobiec. Rynek Główny nie został całkowicie zniszczony – choć wiele kamienic jego wschodniej i południowej pierzei legło w gruzach.
Pięć dni walki
Pożar trwał przez kilka dni. Główna fala ognia została opanowana w ciągu trzech dób, ale dogaszanie zarzewi trwało niemal tydzień. W akcję ratunkową zaangażowano wojsko, ochotników, mieszkańców Podgórza i okolicznych wsi. Sprowadzono pompy i sikawki z innych miast, w tym z Tarnowa i Bochni.
Problemem był jednak brak organizacji. Oficjalna straż pożarna liczyła zaledwie pięć osób. Miasto nie miało sieci wodociągowej, a jedynie kilka cystern i studni. Wiele pomp było niesprawnych, a niektóre nie docierały do wyższych pięter. Akcję ratowniczą koordynowano ad hoc – z pomocą właścicieli posesji i lokalnych oddziałów porządkowych.
W tym chaosie rodziło się coś nowego – poczucie wspólnoty i potrzeba reformy. Kraków zrozumiał, że nie może pozwolić sobie na kolejną taką katastrofę bez przygotowania.
Obnażenie słabości
Gdy opadł kurz, Kraków podliczył straty. Spłonęło 153 budynki, w tym cztery kościoły, dwa klasztory, dwa pałace, kilka kamienic przy Rynku, a także dziesiątki domów prywatnych. W pożarze zginęło sześć osób, a wiele zostało rannych. Straty oszacowano na ponad 8 milionów złotych reńskich – zawrotna suma jak na ówczesne czasy.
Pojawiły się też pytania: kto zawinił? Początkowo podejrzewano sabotaż lub podpalenie – zatrzymano kilku ludzi, spekulowano o prowokacjach politycznych. Szybko jednak śledztwo wykazało, że przyczyną było nieumyślne zaprószenie ognia – zwykła nieostrożność, która zamieniła się w miejską tragedię.
Ale pożar ujawnił coś więcej – słabość infrastruktury, brak nowoczesnych rozwiązań, zbyt dużą zależność od drewnianej zabudowy i przestarzałego systemu obrony przeciwpożarowej. Był to sygnał alarmowy, który władze – na szczęście – potraktowały poważnie.
Nowy początek
W ciągu kilku miesięcy po tragedii zaczęto wprowadzać zmiany. Zwiększono liczebność straży pożarnej, zakupiono nowe sikawki, wprowadzono obowiązek utrzymywania kadzi z wodą na posesjach, a także zakazano stosowania gontów i drewnianych pokryć dachowych. Budynki musiały być budowane z cegły lub kamienia, a nowe regulacje budowlane znacząco zmniejszyły ryzyko przyszłych katastrof.
W ciągu 15 lat odbudowano niemal cały zniszczony obszar. Kościoły Franciszkanów i Dominikanów przywrócono do dawnej świetności, Pałac Wielopolskich zyskał nowe funkcje, a część kamienic została przebudowana według bardziej nowoczesnych projektów. Miasto zmieniało się – z tragedii wyrosła architektoniczna i urbanistyczna perła.
Bibliografia
- Bieniarzówna J., Małecki J.M., Dzieje Krakowa. Kraków w latach 1796-1918, Kraków 1975.
- Demel J., Pożar Krakowa 1850 roku, Kraków 1952.
- https://www.gov.pl/web/kmpsp-krakow/do-1850-roku