„Takich ludzi nie ma”. Nieślubne dzieci i sieroty w przedwojennej Polsce

W dwudziestoleciu międzywojennym Polska borykała się z ogromnym problemem bezdomnych i osieroconych dzieci. Szacuje się, że liczba sierot, półsierot i dzieci nieślubnych, którymi nikt się nie zajmował, mogła sięgać nawet dwóch milionów! Jednak do wieku dorosłego przeżywało tylko około 80 procent z nich! Nie miały żadnego wsparcia, sierocińce pękały w szwach, a panujące w nich warunki były gorsze niż w schroniskach dla psów.
Z tego artykułu dowiesz się:
Sieroty skazane na śmierć
Społeczeństwo, dotknięte skutkami wojen i kryzysów gospodarczych, nie było w stanie zapewnić im odpowiedniej opieki. System prawny również nie nadążał za potrzebami – obowiązujące przepisy pochodziły jeszcze z XIX wieku i nie oferowały skutecznej ochrony najmłodszym.
Państwo unikało finansowania domów dziecka, przerzucając ten ciężar na samorządy. Jednak i one, obciążone innymi wydatkami, często redukowały dotacje do minimum. W efekcie, dzieci trafiały do przepełnionych, zaniedbanych placówek, gdzie warunki były skrajnie trudne! Największym problemem był brak odpowiedniego wyżywienia, ale higiena i warunki sanitarne też pozostawiały wiele do życzenia.
Statystyki, które przerażają
Śmiertelność wśród dzieci nieślubnych i osieroconych była zatrważająca. W Warszawie w latach 20. XX wieku aż 80% takich dzieci umierało przed osiągnięciem pełnoletności. W innych dużych miastach, takich jak Łódź czy Kraków, wskaźnik ten wynosił około 50%.
Najmłodsze dzieci często padały ofiarą tzw. „fabrykantek aniołków” – kobiet, które odpłatnie zajmowały się niemowlętami, nie dbając o ich przeżycie. Maluchy umierały z głodu, zaniedbania lub były celowo uśmiercane. Starsze dzieci trafiały na ulicę, gdzie czekała je nędza, choroby i przemoc. Jeśli miały trochę szczęścia, trafiały do sierocińców. Jednak tam warunki też były dalekie od idealnych.
Przytułki i sierocińce – miejsca cierpienia
Domy dziecka, zamiast zapewniać bezpieczeństwo, często były miejscami, w których dzieci cierpiały niemal równie mocno jak na ulicy. Wychowankowie byli przetrzymywani w skrajnie ciasnych pomieszczeniach – na jedno dziecko przypadała często przestrzeń mniejsza niż w żłobkach dla niemowląt.
Według rządowych raportów z lat 30. XX wieku, tylko 15% placówek spełniało minimalne normy sanitarne. Połowa nie miała kanalizacji ani dostępu do bieżącej wody. Brud, wszy i choroby były powszechne. Regularne kąpiele odbywały się jedynie w 16% placówek, a w co trzecim sierocińcu dzieci w ogóle nie miały dostępu do kąpieli.
Brakowało także wykwalifikowanej kadry. Wychowawcy, zwani często „dozorcami”, byli słabo opłacani i nieprzygotowani do pracy z dziećmi. W instytucjach prowadzonych przez zakony poziom opieki był dramatycznie niski. Inspekcje wykazywały, że siostry zakonne nie miały odpowiedniej wiedzy pedagogicznej, a ich podejście do wychowanków bywało surowe i pozbawione empatii.

Głód i choroby wśród sierot
Niedożywienie było kolejnym dramatem dzieci umieszczonych w przytułkach. Podczas wielkiego kryzysu lat 30. XX wieku dzienne wydatki na wyżywienie jednego wychowanka nie przekraczały kilkudziesięciu groszy. Wielu dzieciom brakowało podstawowych składników odżywczych, co prowadziło do zahamowania wzrostu, osłabienia organizmu i podatności na choroby.
Najczęstszymi schorzeniami w sierocińcach były gruźlica i jaglica, choroba oczu, która mogła prowadzić do ślepoty. Nie było jednak środków na leczenie – chore dzieci pozostawały w tych samych salach co zdrowi wychowankowie, co sprzyjało rozprzestrzenianiu się epidemii.
Choć teoretycznie sieroty miały dostęp do edukacji, w praktyce system nauczania w sierocińcach był iluzoryczny. Brakowało podręczników, materiałów dydaktycznych, a często także nauczycieli z odpowiednimi kwalifikacjami.
Dzieci nie miały dostępu do zabawek ani przestrzeni do zabawy, co dodatkowo negatywnie wpływało na ich rozwój. Inspekcje wykazywały, że w wielu sierocińcach edukacja była traktowana jako sprawa drugorzędna, a priorytetem było jedynie przetrwanie kolejnego dnia.
„To nieprawda. Takich ludzi nie ma”
Wśród sierot panowało poczucie osamotnienia i braku nadziei. W jednym z raportów z tamtego okresu wychowanka sierocińca prowadzonych przez zakonnice pisała:
„Podobno na utrzymanie zakładu ma dawać gmina. Podobno gdzieś są ludzie, których obowiązkiem jest pamiętać o sierocych domach. Ale to nieprawda. Takich ludzi nie ma.”
Te słowa oddają dramat sierot II RP, które pozostawiono samym sobie w systemie, który nie chciał ich widzieć. W społeczeństwie międzywojennym dzieci nieślubne i osierocone były problemem, który władza najchętniej zamiatała pod dywan.
Zapomniana historia
Tragiczny los sierot i dzieci nieślubnych w Polsce międzywojennej jest jednym z najmroczniejszych rozdziałów w historii II RP. Mimo że państwo starało się budować obraz dynamicznie rozwijającego się kraju, los najsłabszych pozostawał bez znaczenia. Dopiero po II wojnie światowej zaczęto stopniowo reformować system opieki nad dziećmi, choć i w okresie PRL-u wiele problemów z ubóstwem i zaniedbaniem sierot nie zostało rozwiązanych.
Źródła:
Leszczyński A., Ludowa historia Polski., W.A.B. 2020
Kępski, Dziecko sieroce i opieka nad nim w Polsce w okresie międzywojennym, Lublin 1991