Ursusem przez świat. Grupa studentów wybrała się na Bliski Wschód… traktorem

Lata 70. w Polsce były czasem, gdy marzenia o podróżach często przegrywały z szarą rzeczywistością PRL-u. Jednak grupa studentów geografii Uniwersytetu Warszawskiego postanowiła przeciwstawić się ograniczeniom i zrealizować swoje marzenia – wyruszyć na Bliski Wschód. Nie przeszkodził im ani brak pieniędzy, ani brak środka transportu. W swoją wielką podróż udali się… traktorem marki Ursus.
Z tego artykułu dowiesz się:
Pomysł, który przerodził się w ekspedycję
Pomysł narodził się w głowach Janusza Foglera i Arkadiusza Nowakowskiego, którzy zainspirowani wiedzą o odległych kulturach i egzotycznych zakątkach świata, postanowili zobaczyć je na własne oczy.
Plan nie był łatwy do realizacji. Początkowo studenci rozważali różne środki transportu, od motocykli Gazela po motorowery Komar, ale ostatecznie wybór padł na Ursusa C-355. Decyzja ta nie była przypadkowa – fabryka Ursusa postanowiła wesprzeć studentów, widząc w ich wyprawie szansę na promocję swoich traktorów za granicą. Aby pomieścić całą ekipę liczącą aż 11 osób, znaleziono przyczepę, będącą zmodyfikowanym autobusem Jelcz „ogórek”. W środku zorganizowano przestrzeń na zapasy żywności, sprzęt naukowy, a nawet miejsce dla motoroweru.
Traktor na Bliskim Wschodzie – przygody i wyzwania
Jesienią 1971 roku rozpoczęła się wyprawa, która w ciągu kilku miesięcy stała się tematem dla dziennikarzy z Polski i zagranicy. Studenci przejechali łącznie osiem tysięcy kilometrów przez dziewięć krajów – od ZSRR, przez Rumunię i Bułgarię, aż po Turcję, Liban i Syrię. Trasa była trudna, a prędkość nie przekraczała 25 km/h.
Podczas podróży często dochodziło do zabawnych i niecodziennych sytuacji. Na przykład obsługa promu na Bosforze nie mogła uwierzyć, że traktor z przyczepą to jeden pojazd, i chciała pobrać opłatę za dwa. Dopiero po dokładnym wyjaśnieniu uznano to za jedno „nietypowe” auto. Trudności pojawiały się również podczas nawigacji – w erze przed GPS-ami studenci musieli polegać na mapach, a na pustyniach często na słońcu i gwiazdach.
Nie brakowało także wyzwań zdrowotnych i kulinarnych. Uczestnicy przez większą część wyprawy żywili się zupkami w proszku i konserwami, co odbiło się na ich kondycji. Arkadiusz Nowakowski wspomina, że schudł aż 10 kilogramów. Mimo trudów spotykali się jednak z ogromną życzliwością lokalnych społeczności – od drobnych gestów pomocy, jak poczęstunki, po królewskie uczty organizowane w ambasadach.
Komarek, czyli tajna broń studentów
Jedną z najciekawszych historii wyprawy jest rola motoroweru Komar, który pełnił funkcję pojazdu zwiadowczego. Już samo jego zdobycie nie było łatwe – pierwszy egzemplarz został skradziony z przechowalni bagażu na Dworcu Wschodnim w Warszawie. Fabryka w Bydgoszczy przekazała jednak drugą maszynę, która stała się nieocenionym wsparciem podczas podróży.
Komar przemierzył około dwóch tysięcy kilometrów, służąc do dowożenia zaopatrzenia, sprawdzania dróg oraz eksploracji terenów, gdzie traktor nie mógł dotrzeć. Jak wspomina Nowakowski, motorower był często jedynym ratunkiem, gdy trzeba było pokonać trudne trasy lub odnaleźć właściwą drogę. Na zdjęciach z tamtego okresu można zobaczyć studenta jadącego Komarem przez syryjskie pustynie – obrazek, który idealnie oddaje ducha całej wyprawy: kreatywność, determinację i odrobinę szaleństwa.
Przygoda studentów wzbudziła zainteresowanie mediów. Relacje prasowe, konferencje w Ankarze, Bejrucie czy Damaszku oraz dokumenty filmowe sprawiły, że wyprawa stała się legendą. Dziś pozostaje ona dowodem na to, że nawet w trudnych czasach można realizować marzenia, jeśli połączy się pasję z odrobiną pomysłowości. I oczywiście traktorem marki Ursus.