U progu życia okradziono go z fortuny. Dramatyczny koniec Leonarda Cohena

Leonard Cohen stał się jednym z najbardziej unikalnych artystów folk-rockowej sceny. Jego melancholijny, niski wokal graniczący z melorecytacją budował niesamowity klimat w połączeniu z instrumentalnym pięknem, a egzystencjalne teksty potwierdzały jego wrażliwe usposobienie poety. Zaczynał od wyrażania siebie przy pomocy pióra, później stał się legendą muzyki. Niestety, nie zaznał spokojnej jesieni życia – w dojrzałym wieku okradła go własna menedżerka.
Poeta z gitarą
Był kanadyjskim poetą, piosenkarzem i kompozytorem, którego rozsławiły monotonne ballady osnute melancholią. Utwory spod własnego pióra przerabiał na piosenki, w których wybrzmiewało bogactwo metafor, emocji, a także rozterki codzienności. Leonard Cohen wydał 14 płyt studyjnych, a jego dzieła „Dance Me to the End of Love”, „Hallelujah” czy „A Thousand Kisses Deep” przeszły do historii.
Wielokrotnie dowodził dystansu do własnej osoby i życiowej mądrości. Był czułym obserwatorem rzeczywistości oraz innych ludzi. Twórczość Leonarda Cohena poruszała się po rozległych obszarach tematycznych. Wypełniała ją namiętność, tęsknota, pasja, egzystencjalny ból. W ostatnim albumie „You Want It Darker” wydanym zaledwie kilka tygodni przed śmiercią rozprawiał na temat przemijalności i spoglądał śmierci w twarz. W tytułowym utworze śpiewał: „I’m ready, my Lord”.
W Polsce dorobek Cohena zyskał rozpoznawalność za sprawą muzyka Macieja Zembatego, którego tłumaczenia oraz wykonania zarówno piosenek, jak i wierszy kanadyjskiego pieśniarza zdobyły ogromny rozgłos. Zembaty przetłumaczył ponad 60 utworów Leonarda Cohena, wsławił się ponadto ich autorskimi coverami. Jego adaptacja kawałka „Partisan” stała się nieoficjalnym hymnem „Solidarności” u schyłku PRL-owskiego systemu.
Przeczytaj też: Życie i śmierć George'a Michaela. Czy artysta popełnił samobójstwo?
Plan B: muzyka
Na muzyczny szczyt Leonarda Cohena zaprowadził kawałek „Suzanne”, przepustkę do szerszej rozpoznawalności zapewnił zaś Newport Folk Festival, na którym Cohen debiutował w 1967 roku za namową Judy Collins. Później zwykł powtarzać, że do muzyki popchnęły go problemy finansowe. Początkowo Leonard Cohen pozostawał bowiem oddany pióru. Przy skromnej pensji ambitnego pisarza ledwo wiązał koniec z końcem, a lubił wystawne życie.
W 1956 roku nieprzeciętnie wrażliwy chłopak o polsko-litewskich korzeniach wydał pierwszy tom poezji „Let Us Compare Mythologies”. Jeszcze w trakcie studiów na Uniwersytecie McGilla w rodzinnym Montrealu otrzymał pisarską nagrodę McNaughton Prize. Z czasem do jego literackich sukcesów dołączyły powieści „The Favorite Game” (1963) oraz „Beautiful Losers” (1966). Choć jego dzieła zdobywały uznanie i pochlebne recenzje, to sprzedawały się w niewielkim nakładzie.
Zaczął śpiewać, by utrzymać się bez rezygnacji z przyjemności. Muzyka długo pozwalała mu prowadzić hulaszczy styl życia. Egzystował na wysokim poziomie, uwielbiał podróże i odkrywanie nowych kultur, co oczywiście nie obywało się bez wydatków. Przy wszystkich luksusach, Cohen nie stronił też od narkotyków i otaczał się pięknymi kobietami. Miał romans z Janis Joplin czy Joni Mitchell, jego niezrównaną muzą pozostawała Marianne Ihlen.
Leonard Cohen nigdy nie przestał jednak zaskakiwać. Choć korzystał z przywilejów popularności i bogactwa, to nie zatracił poszukiwania sensu bycia ani ciekawości świata i apetytu życia charakterystycznego dla artystów. Niektóre z jego decyzji wydawały się nieco ekscentryczne. W 1994 roku w wyniku twórczej frustracji zamknął się na kolejne pięć lat w Ośrodku Zen na Mount Baldy niedaleko Los Angeles. Medytacja, samodyscyplina i spokojne tempo życia w zgodzie z naturą godne buddyjskiego mnicha pozwoliły mu odnaleźć wewnętrzną równowagę i ponowną wenę.
„Narkotyki, kobiety, alkohol, religia. To wszystko było odpowiedzią na mój stan psychiczny. Nie lubię o tym mówić, bo ludzie zaraz komentują: na co on narzeka, ma pieniądze, jest kochany, zrobił karierę, napisał parę pięknych piosenek…”, relacjonował później okres załamania nerwowego, wskazując na społeczne niesprawiedliwości krążące wokół osób na świeczniku.

"Oszustwo jest jedną z najstarszych historii ludzkości"
Po dekadach wielkich sukcesów, nad prywatnym życiem Leonarda Cohena zawisły ciemne chmury. W 2005 roku artysta odkrył, że z jego kont i funduszy emerytalnych zniknęło łącznie ponad 5 milionów dolarów. Na rachunku bankowym Kanadyjczyka pozostało „ledwie” 150 tysięcy, co nie wystarczało nawet na opłacenie wymaganych podatków… A te dotyczyły milionowych przychodów, których nie ujrzał na oczy.
Za wszystkim stała wieloletnia menedżerka Leonarda Cohena, Kelley Lynch. Kobieta sprawowała pieczę nad jego karierą od 1988 roku, a prywatnie pozostawała przyjaciółką muzyka. Okazało się, że za plecami pracodawcy regularnie wypłacającego jej pensję w wysokości 75 tysięcy dolarów, połączyła jego konto z własną kartą kredytową.
Po odkryciu malwersacji Cohen zablokował Kelley dostęp do rachunku i natychmiast ją zwolnił. Od wielu lat docierały do niego niepokojące wieści ze strony doradcy finansowego Neala Greenberga, który informował gwiazdora o tajemniczym znikaniu pieniędzy. On je jednak ignorował, dopóki sytuacja nie stała się dramatyczna. W obliczu demaskacji Kelley Lynch Cohen musiał zastawić własny dom, aby opłacić koszty sądowe wytoczonego procesu.
Wiosną 2006 roku Leonard Cohen wygrał sądową batalię z dawną menedżerką. Decyzją sądu miał odzyskać blisko 9 milionów dolarów. Pieniądze do niego jednak nie wróciły ze względu na niewypłacalność kobiety.
Brakujące miliony miały w domyśle zapewnić Cohenowi spokojną starość. Jako ofiara oszustwa został zmuszony do porzucenia planów o emeryturze. Wrócił do nagrywania i wyruszył w pierwszą od wielu lat trasę koncertową. Na scenie nie brakowało mu wigoru, jednak gra na żywo nie była już tym, czego pragnął od życia. Od lat prowadził spokojne, rutynowe życie, które pozwoliło mu przezwyciężyć depresję. Wstawał o czwartej nad ranem, medytował i pisał. Powrót na scenę wymógł na nim wyjście ze strefy komfortu – musiał zatroszczyć się o finansową przyszłość.
Leonard Cohen stracił oszczędności życia, ale nie siłę ducha. Nawet w tak gorzkich chwilach nie popadał w pesymizm. Sytuację komentował błyskotliwymi słowami: „Oszustwo jest jedną z najstarszych historii znanych ludzkości. Tej kobiecie chodziło tylko o pieniądze, zdarzają się gorsze rzeczy. Wielkie zaskoczenia są jeszcze przede mną. Mam nadzieję, że mnie kiedyś zmogą”. Artysta pozostawał aktywny do końca – z największą korzyścią dla fanów swego wszechstronnego dorobku muzycznego i poetyckiego. Odszedł w 2016 roku po walce z białaczką.
Odkryj również fascynujące kulisy sławy Johna Lennona.
Źródła:
- P. Kowalczyk, „Okradziony na starość”, Przekrój 2005, nr 36.
- https://www.britannica.com/biography/Leonard-Cohen
- https://www.thecanadianencyclopedia.ca/en/article/leonard-cohen-goes-broke