Ciało młodej pielęgniarki znaleziono w beczce. Do dziś nie wiadomo, co się stało

Grudzień 1985 roku, mroźny poranek w Fayetteville w Północnej Karolinie. 28-letnia pielęgniarka Debbie Wolfe nie pojawia się na swojej zmianie w szpitalu. Gdy zaniepokojona matka dociera do chatki swojej córki, dokonuje przerażającego odkrycia. A to dopiero początek…
- Z Arkansas do Karoliny Północnej
- Pielęgniarka z powołania
- Zaloty
- Ostatni dyżur
- Coś musiało się stać
- „Cześć Deb”
- Śledztwo czy kpina?
- W beczce
- Policja zaprzecza
- Podejrzani
- Teorie
- W poszukiwaniu prawdy
Z Arkansas do Karoliny Północnej
Deborah Ann Wolfe urodziła się 19 czerwca 1957 roku w Blytheville w Arkansas. Była córką Jerry’ego Wolfe’a i Virginii „Jenny” Edwards. Miała trzech braci. Kiedy była nastolatką, jej matka poślubiła emerytowanego sierżanta armii, Johna Edwardsa. Wszyscy znali go jako „Sarge'a” i stał się dla dziewczyny kochającym ojczymem.
Rodzina Debbie nie była bogata, ale panowała w niej atmosfera wzajemnego szacunku i troski. Jenny była matką czułą i oddaną. Sarge, mimo surowego charakteru wynikającego z wieloletniego doświadczenia wojskowego, był człowiekiem o wielkim sercu.
W 1985 roku, mając 28 lat, Debbie mieszkała sama w drewnianej chatce oddalonej o siedem mil od Fayetteville w Północnej Karolinie. Był to niewielki, przytulny dom otoczony lasem. Dziewczynie towarzyszyły dwa ukochane psy – Morgan i Mason. Debbie czuła się tam doskonale – było to spokojne, bezpieczne miejsce, z dala od miejskiego zgiełku.
Pielęgniarka z powołania
Debbie pracowała jako pielęgniarka w Szpitalu dla Weteranów w Fayetteville – jednej z największych placówek medycznych w okolicy. Fayetteville było miastem wojskowym, w pobliżu znajdowała się baza Fort Bragg, dom 82. Dywizji Powietrznodesantowej, więc w szpitalu zawsze było pełne obłożenie.
Mimo że pracowała jako pielęgniarka dopiero od dwóch lat, Debbie szybko zdobyła szacunek i zaufanie przełożonych. Koleżanki opisywały ją jako „oddaną pielęgniarkę, uroczą młodą kobietę i po prostu szczęśliwą osobę”. Była punktualna, skrupulatna i zaangażowana w opiekę nad pacjentami.
Jednym z obowiązków Debbie było koordynowanie pracy wolontariuszy w szpitalu. To nie była łatwa praca – Wolfe musiała zarządzać ludźmi o różnych charakterach i motywacjach. Niektórzy z wolontariuszy, młodzi mężczyźni, traktowali pracę w szpitalu nie tylko jako służbę społeczną, ale jako okazję do poznawania młodych pielęgniarek.

Zaloty
Jesienią 1985 roku Debbie skarżyła się rodzinie na dwóch wolontariuszy, którzy uprzykrzali jej życie. Pierwszy z nich miał historię problemów psychiatrycznych i był szczególnie natarczywy w swoich zabiegach o względy Debbie. Jakoś zdobył jej domowy numer i zaczął nękać ją telefonami. Twierdził, że wiedział, gdzie mieszkała. Groził, że „przyjdzie ją odwiedzić”.
Drugi wolontariusz był nieco subtelniejszy, ale równie męczący. Debbie ewidentnie mu się podobała, może nawet się zakochał. Gdy wyjaśniła mu, że mogli być tylko przyjaciółmi, nie zaakceptował odmowy.
Obaj mężczyźni wiedzieli, gdzie Debbie mieszkała – co w przypadku tak odizolowanego miejsca nie wróżyło nic dobrego.
Choć Debbie Wolfe była niezależną, silną kobietą, sytuacja w pracy zaczynała ją nie tyle irytować, co niepokoić. Mówiła o tym Jenny, ale starała się nie przesadzać z obawami. Nikt nie spodziewał się, że sprawy zajdą tak daleko.
Ostatni dyżur
26 grudnia, w czwartek, miała dyżur w szpitalu. Kończyła o 16:00 i, jak zwykle, pojechała do domu. Do pracy miała wrócić następnego dnia, w piątek 27 grudnia, tuż przed 8:00 rano. Nie dotarła.
Inne źródła podają, że ostatni raz zjawiła się w pracy 25 grudnia, a następnego dnia nie przyszła na swój dyżur. Jedno jest pewne – nieobecność nie była kwestią wyboru. Stało się coś złego.
Coś musiało się stać
Kiedy Debbie nie pojawiła się w pracy 27 grudnia rano, jej koleżanki od razu wiedziały, że coś było nie tak. Przecież nigdy się nie spóźniała, nigdy nie zostawiała współpracowników bez informacji. Po kilku próbach dodzwonienia się na jej domowy numer, personel szpitala skontaktował się z Jenny.
Matka także nie mogła się dodzwonić do córki. Rosnące zaniepokojenie skłoniło ją do tego, by wraz z przyjacielem rodziny, Kevinem Gortonem, pojechać do chatki Debbie. To, co tam zastali, natychmiast wzbudziło ich przerażenie.
Chatka, zwykle utrzymana w idealnym porządku, była w kompletnym nieładzie. Samochód Debbie stał w nietypowym miejscu – nie tam, gdzie zawsze parkowała. Na podwórku były rozrzucone puste puszki po piwie, choć Debbie rzadko piła alkohol. Jej psy, Morgan i Mason, były głodne.
„Cześć Deb”
Pielęgniarski kitel Debbie leżał na kuchennej podłodze, jakby został rzucony w pośpiechu. Torebka była schowana pod łóżkiem – nietypowe dla Debbie. Ale najgorsza była wiadomość na automatycznej sekretarce. Głos nieznajomego mężczyzny mówił: „Cześć Deb, brakowało cię dziś w pracy. Zastanawiam się, co robisz. Nie było cię przez wiele dni, martwiłem się, kiedy nie przyszłaś kolejnego dnia. Chcę się tylko upewnić, że wszystko z tobą w porządku. Pa”.
Jenny była przerażona. Po pierwsze, nie rozpoznała głosu. Po drugie, mężczyzna mówił, że Debbie „nie było przez wiele dni”, a wiadomość została nagrana zaledwie kilka godzin po tym, jak dziewczyna nie pojawiła się w pracy. To brzmiało, jakby ktoś próbował stworzyć alibi lub zmylić trop.
Śledztwo czy kpina?
Jenny natychmiast wezwała policję. Niestety, kazano jej odczekać 72 godziny przed zgłoszeniem Debbie jako zaginionej. Gdy wreszcie śledczy się pojawili, ich działania były, delikatnie mówiąc, niewystarczające.
Kapitan Jack Watts z Biura Szeryfa Hrabstwa Cumberland przeszukał dom z psami tropiącymi, ale nie znalazł żadnych śladów. Co gorsza, nie zarządził przeszukania pobliskiego stawu, błędnie zakładając, że Jenny i Kevin już to zrobili. Tyle, że oni nie mieli odpowiedniego sprzętu ani umiejętności.
Frustracja Jenny rosła z każdym dniem. W sylwestra, pięć dni po zniknięciu Debbie, podjęła decyzję – Kevin Gorton i jego przyjaciel Gordon Childress mieli przeszukać staw w pobliżu chatki.
W beczce
1 stycznia 1986 roku Gordon Childress wszedł do lodowatego stawu. Szybko zauważył na brzegu odciski stóp i coś, co wyglądało jak ślady przeciągania prowadzące do wody.
W wodzie, na głębokości około 1,7 metra i 9 metrów od brzegu, Gordon natrafił na metalową beczkę o pojemności około 200 litrów. W środku znajdowało się ciało Debbie Wolfe.
Jenny od razu rozpoznała beczkę – to była ta, której jej córka używała do przechowywania drewna na opał.
Kiedy ciało Debbie zostało wydobyte z wody, pojawiło się jeszcze więcej pytań. Po pierwsze, Debbie wyglądała spokojnie, jakby spała. To było bardzo nietypowe dla ofiar utonięcia, które zwykle mają oczy i usta szeroko otwarte, z wyrazem paniki i przerażenia na twarzy.
Po drugie, ubrania, które Debbie miała na sobie, nie należały do niej. Biustonosz był o trzy rozmiary za duży (38C zamiast jej 34B). Spodnie – za długie. Buty – męskie Nike – również o trzy rozmiary za duże i, co szczególnie dziwne, całkowicie czyste, bez śladu błota czy mułu z brzegu stawu.
Debbie miała na sobie także koszulkę Pittsburgh Steelers, której nikt z rodziny ani przyjaciół nigdy wcześniej nie widział, oraz wojskową kurtkę polową, której pochodzenia nie udało się ustalić.
Policja zaprzecza
Następnego dnia, gdy służby przyszły po ciało, beczka tajemniczo zniknęła. Mało tego, funkcjonariusze zaczęli zaprzeczać, że kiedykolwiek istniała. Twierdzili, że nurkowie pomylili się i to, co wzięli za beczkę, to była „kurtka Debbie, która nadęła się w wodzie”.
Gordon Childress i Kevin Gorton byli oburzeni. Obaj mieli doświadczenie w nurkowaniu i doskonale wiedzieli, jak wygląda beczka, a jak kurtka. Jenny była przekonana, że ktoś usunął beczkę, żeby zatrzeć dowody przestępstwa.
Po sekcji zwłok koroner orzekł, że przyczyną śmierci było utonięcie, ale nie mógł określić, czy wskutek wypadku czy morderstwa. W raporcie zanotowano także „obrażenia obronne” na dłoniach Debbie oraz około pół łyżeczki wody w górnych drogach oddechowych – a to już dla ofiar utonięcia jest bardzo nietypowe.
Podejrzani
Policja przesłuchała obu wolontariuszy, na których skarżyła się Debbie. Pierwszy z nich, ten z historią problemów psychiatrycznych, miał alibi, ale odmówił wzięcia udziału w badaniu wariografem. Kilka dni później opuścił stan. Drugi został oczyszczony z zarzutów z powodu braku dowodów.
Jenny była przekonana, że jeden z tych mężczyzn porwał jej córkę, przetrzymywał, a następnie zabił. Jej teoria była taka, że sprawca wrócił później, żeby usunąć beczkę i zatrzeć dowody, sprawiając, że śmierć Debbie będzie wyglądała na nieszczęśliwy wypadek.
Niektórzy świadkowie twierdzili, że widzieli Debbie 26 grudnia około 18:00 w okolicy Mintz Pond z wysokim, muskularnym mężczyzną. Nikt jednak nie mógł go zidentyfikować.
Teorie
Media lokalne i społeczność Fayetteville były podzielone co do przyczyny śmierci Debbie. Śledczy kurczowo trzymali się teorii nieszczęśliwego wypadku – że Debbie bawiła się z psami, poślizgnęła na lodzie i wpadła do stawu, po czym doznała szoku termicznego i utonęła.
Jednak zbyt wiele faktów nie pasowało do tej teorii. Dlaczego Debbie miała na sobie cudze ubrania? Skąd wzięła się beczka? Dlaczego jej dom był w nieładzie? Kto zostawił tę dziwną wiadomość na sekretarce?
Niektórzy sugerowali, że Debbie mogła paść ofiarą seryjnego mordercy. Hrabstwo Cumberland miało swoją niechlubną historię – kilka miesięcy przed śmiercią Debbie, w bazie wojskowej znaleziono zwłoki matki z dwójką dzieci. Kilka lat wcześniej wojskowy lekarz Jeffrey MacDonald został skazany za morderstwo żony i dwóch córek. Lokalna policja miała więc do czynienia z krwawymi zbrodniami. Dlaczego więc teraz upierali się, że był to wypadek?
W poszukiwaniu prawdy
Jenny Edwards nigdy nie pogodziła się z oficjalną wersją śmierci córki. Do końca życia (zmarła w sierpniu 2002 roku) walczyła o ponowne otwarcie sprawy. Sarge zmarł w 1999 roku. Do końca wspierał żonę i tak jak ona chciał, by raz jeszcze zajęto się sprawą.
Sprawa Debbie Wolfe pozostaje jedną z najbardziej kontrowersyjnych spośród wszystkich nierozwiązanych spraw kryminalnych w historii Stanów Zjednoczonych. W 1990 roku została przedstawiona w programie telewizyjnym „Nierozwiązane Tajemnice”, co zwiększyło zainteresowanie opinii publicznej, ale nie przyniosło przełomu w śledztwie.
Dziś, 40 lat po tajemniczej śmierci Debbie, aż zbyt wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Czy Debbie Wolfe padła ofiarą obsesji jednego z adoratorów? Może zabił ją nieznajomy? A może rzeczywiście zginęła w tragicznym wypadku, a wszystkie dziwne okoliczności to tylko seria niefortunnych przypadków?
Jednego możemy być pewni – Deborah Ann Wolfe była młodą kobietą, która zasługiwała na dobre życie, nie na samotna śmierć w lodowatym stawie. Była ukochaną córką, oddaną pielęgniarką i człowiekiem, który starał się pomagać innym. Czasami można mieć nadzieję, że nawet po latach prawda wyjdzie na jaw. Tym razem szanse na to są bliskie zeru.
Kto zabił Laci i jej nienarodzone dziecko? Przeczytaj.
Źródła
- https://www.killerqueenspodcast.com/free-weekly-episode-the-murder-of-debbie-wolfe/
- https://crimesandconsequences.com/debbie-wolfe/