„Najbezpieczniejsi ludzie w Polsce”: makabryczny paradoks po zabójstwie

Tłumaczka literatury dzwoni do męża, nieco zdziwiona wizytą człowieka, który rzekomo przywiózł jakieś farby. Mąż zamienia z gościem parę słów przez telefon. Przekonany, że to jakaś pomyłka, wraca do pracy. Za kilka godzin znajdzie żonę w domu z poderżniętym gardłem. Małgorzata zginie dokładnie jak postać z powieści, którą tłumaczyła.
- „Igła”
- Dziewczyna, która kochała książki
- Towarzyszka podróży
- Tłumaczka
- Gdy stawka wynosi milion
- To, co stało się potem
- To miał być dobry dzień
- Kraj ludzi bezsilnych
- Trzy domy dalej
- Nieugięty
- Przypadek?
- Droga donikąd
- Paradoks bezpieczeństwa
- Odpowiedzi nie ma
- Przepowiednia?
„Igła”
„Zadał pierwszy cios, ale nie trafił w serce. Musiał zacisnąć dłoń na jej gardle, żeby zdławić krzyk. Uderzył jeszcze raz, ale ona znowu się poruszyła. Otworzyła usta w przeraźliwym krzyku. Uderzyła o drewno z głuchym łoskotem. Ścisnął mocniej jej szczękę i zadał cios, który rozerwał całe gardło”.
Tak Ken Follett opisał morderstwo w swoim szpiegowskim thrillerze „Igła”, osadzonym w realiach drugiej wojny światowej. Polski przekład ukazał się nakładem wydawnictwa Czytelnik w 1981 roku. Cztery lata później życie zaczęło naśladować literaturę w najbardziej przerażający sposób. Autorką polskiego przekładu tej książki była Małgorzata Targowska-Grabińska. Tłumaczka w niemal identyczny sposób została zamordowana.
Gdyby historia Małgorzaty była fabułą powieści, uznano by ją za mało prawdopodobną. Ale to wydarzyło się naprawdę. I choć minęło ponad czterdzieści lat, wciąż nie mamy pewności, kto popełnił tę zbrodnię. Istnieje jednak pewna hipoteza…
Dziewczyna, która kochała książki
Małgorzata przyszła na świat 2 maja 1952 roku w Krakowie. Dorastała w Sandomierzu, gdzie skończyła liceum. Potem stolica – anglistyka na Uniwersytecie Warszawskim. Sześć lat nauki, przerwanej na rok pobytu w Wielkiej Brytanii. W tamtych czasach wyjazd na Wyspy był nie lada przywilejem.
Po dyplomie znalazła pracę w oficynie PAX. Tłumaczenia, korekty. Większość czasu spędzała w domu nad tekstami. Raz w tygodniu jeździła do redakcji po kolejne zlecenia. Była świetna – tak dobra, że wkrótce inne wydawnictwa też chciały z nią współpracować.
Bliscy zapamiętali Małgorzatę jako pełną życia. Energiczna, śmiała w decyzjach, potrafiła być porywcza. Szczerość była jej znakiem rozpoznawczym – choć taka bezpośredniość nie wszystkim się podobała. A jednak Małgorzata dawała się lubić.
Deklarowała wprawdzie demokratyczne poglądy opozycyjne, ale nie zaangażowała się głębiej w działalność polityczną. Wspierała ruch przykościelny Gaudium Vitae. Najwięcej czasu poświęcała książkom – to był jej świat. Wrogów nie miała.
Towarzyszka podróży
Styczeń 1979 roku przyniósł ważne wydarzenie. Podczas spotkania towarzyskiego, zorganizowanego przez malarza Łukasza Korolkiewicza (zięcia reżysera Jerzego Kawalerowicza), Małgorzata poznała Aleksandra Grabińskiego. On miał już wtedy trzydzieści lat i pracował w firmie prywatnej z zagranicznym kapitałem. Rzadkość, jak na realia PRL.
Wkrótce potem nadarzyła się okazja do wielkiej podróży. Kilkumiesięczna wyprawa do Indii, planowana z minimalnym budżetem. Aleksander wahał się, czy proponować Małgorzacie wspólny wyjazd. Obawiał się, że osoba tak delikatna mogłaby nie wytrzymać trudów takiej ekspedycji. Mylił się. Nie tylko poradziła sobie znakomicie, ale okazała się idealną towarzyszką. Po powrocie oboje wiedzieli, że chcą być razem. W lipcu 1980 roku wzięli ślub. Przeprowadzili się do mieszkania na warszawskiej Saskiej Kępie, przy ulicy Szczuczyńskiej.
Budowali spokojny dom. On wychodził każdego ranka do biura. Ona zostawała nad książkami i maszynopisami. Wieczory spędzali razem. Aleksander później wspominał, że największą radością w życiu były dla niego momenty, gdy otwierał drzwi i widział uśmiechniętą żonę.
Nie udawało im się zostać rodzicami, ale nie tracili nadziei. Snuli różne plany. Remont, może wspólny wyjazd. Zwyczajne życie w niezwyczajnych czasach.
Tłumaczka
Głównym bohaterem thrillera Folletta był niemiecki szpieg infiltrujący alianckie przygotowania do inwazji na Normandię. Zimny, bezlitosny zabójca posługujący się sztyletem – stanął naprzeciw całej brytyjskiej machiny wywiadowczej. Finał rozegrał się na odludnej wyspie, gdzie ostateczną przeciwniczką okazała się samotna kobieta.
Książka zdobyła prestiżową nagrodę Edgar Award i stała się światowym bestsellerem. W reżyserowanej przez Richarda Marquanda ekranizacji wystąpił Donald Sutherland. Na półki polskich księgarń powieść trafiła w 1981 roku.
Małgorzata przetłumaczyła każdą linijkę tekstu. Także tę makabryczną scenę morderstwa. Tłumaczenie „Igły” przyniosło jej uznanie w środowisku. Dziś, z perspektywy czasu, niektórzy mówią, że „Igła” przyniosła tłumaczce także pecha.
Gdy stawka wynosi milion
Dziewiątego maja 1985 roku. Dla władz PRL – uroczyste obchody Dnia Zwycięstwa. Dla Aleksandra Grabińskiego – jeden z najważniejszych dni w karierze.
Z centrali w Szwajcarii przyjechała delegacja. Powód? Polska filia miała ponieść karę finansową – równowartość miliona dolarów. Aleksander uczestniczył w rozmowach jako tłumacz. Atmosfera była napięta i każde słowo miało znaczenie.
Nagle do sali weszła sekretarka. Telefon – dzwoni pani Grabińska.
Aleksander odebrał dopiero po dłuższej chwili, pochłonięty pracą. Małgorzata oznajmiła, że do drzwi zapukał młody mężczyzna. Przedstawił się jako robotnik. Twierdził, że przywiózł farby do malowania. Czy mąż coś zamawiał?
Aleksander, rozkojarzony i zestresowany, zaprzeczył. Niczego nie zamówił. Małgorzata poprosiła gościa do telefonu. Grabiński usłyszał głos młodego człowieka – spokojny, uprzejmy ton. Mężczyzna mówił coś o lakierach do krat okiennych. Grabiński odparł krótko, że to musi być jakaś pomyłka. Pożegnał się i wrócił do negocjacji.
Aleksander Grabiński nie miał pojęcia, z kim rozmawiał. Ale prawdopodobnie był to człowiek, który za moment zabije jego żonę.
To, co stało się potem
Nieznajomy zakończył rozmowę. Małgorzata prawdopodobnie odwróciła się, żeby go wyprowadzić do drzwi. Wtedy zabójca zaatakował od tyłu. Nóż przeciął jej gardło. Upadła. Sprawca zadał jeszcze kilka ciosów. Związał ręce sznurem. Twarz przykrył poduszką.
Z mieszkania zniknęły tylko dwie rzeczy: łańcuszek i obrączka Małgorzaty. I tyle. Drzwi pozostały otwarte.
To miał być dobry dzień
Około wpół do szóstej po południu Aleksander Grabiński opuszczał biuro w dobrym nastroju. Udało się uniknąć milionowej kary. Mógł wreszcie wrócić do domu.
Kiedy dotarł na miejsce, zauważył uchylone drzwi. Wszedł do środka. Ciało Małgorzaty leżało na podłodze w kałuży krwi. Odsunął poduszkę przykrywającą twarz i zobaczył ranę – głębokie przecięcie gardła.
Kilkakrotnie wychodził i wracał. Był w szoku. W końcu wezwał milicję.
Kraj ludzi bezsilnych
Funkcjonariusze z komisariatu Praga-Południe stawili się błyskawicznie. Rozpoczęli szczegółowe zabezpieczanie miejsca zbrodni. Działali bardzo dokładnie – nawet wycięli fragment drzwi od szafy, gdzie dostrzegli plamę.
Technicy kryminalistyczni znaleźli odciski palców, które nie pasowały do domowników. Problem polegał na tym, że nigdy nie udało się ustalić, do kogo należały.
Tymczasem Aleksandra przewieziono do siedziby milicji przy Pałacu Mostowskich. Standardowa procedura: mąż zawsze jest pierwszym podejrzanym. Przesłuchiwali go dwaj funkcjonariusze. Klasyczny schemat – jeden wcielał się w dobrego, drugi w złego glinę. Ten drugi nie wahał się przed użyciem siły.
„Dwóch było gości: jeden dobry, drugi zły. Jeden płaską ręką bił mnie po twarzy, a drugi go hamował. Zmuszali mnie, bym się przyznał” – będzie później wspominał Grabiński.
Stan szoku sprawiał, że niemal nie czuł bólu. Jak sam mówił – mogli mu wtedy amputować rękę, a i tak by tego nie odczuł. Przez dwa dni słyszał ciągle te same pytania. Naciskano, żeby przyznał się do winy.
Trzeciego dnia został zwolniony. Alibi okazało się niepodważalne – szwajcarska delegacja potwierdziła jego obecność na negocjacjach w czasie, gdy popełniano zbrodnię.
Jednak nagłe zwolnienie, podobnie jak wcześniejsze agresywne przesłuchanie, mogło mieć inny powód. Być może właśnie wtedy stołeczna milicja zorientowała się, że popełniono tragiczny błąd.
Trzy domy dalej
Kilka dni po tragedii Aleksander otrzymał informację, która wszystko zmieniła. Przekazał mu ją wuj zamordowanej żony, który pracował w Komitecie Prymasowskim – organizacji wspierającej osoby represjonowane w stanie wojennym.
Okazało się, że kilkaset metrów dalej, również na Saskiej Kępie, do niedawna mieszkała inna kobieta o nazwisku Małgorzata Grabińska. Była żoną Pawła Grabińskiego – syna znanego adwokata, Andrzeja Grabińskiego.
Informacja ta nabierała szczególnego znaczenia w kontekście jednego faktu: mecenas Andrzej Grabiński występował jako oskarżyciel posiłkowy w procesie morderców księdza Jerzego Popiełuszki. Proces zakończył się w lutym 1985 roku – zaledwie trzy miesiące przed śmiercią tłumaczki.
Wstrząśnięty Aleksander zadzwonił do adwokata z bezpośrednim pytaniem: czy możliwe, że zabójca pomylił osoby? Że zamiast synowej mecenasa zamordowano jego, Aleksandra, żonę?
Mecenas Grabiński kategorycznie temu zaprzeczył. Ale jak wyjaśniał po latach – uczynił tak wyłącznie z obawy o bezpieczeństwo swoich najbliższych. Bał się, że jakiekolwiek potwierdzenie tej teorii naraziłoby ich na jeszcze większe niebezpieczeństwo.
Nieugięty
Andrzej Grabiński był postacią dobrze znaną w środowisku opozycyjnym. Bronił duchownych oskarżanych o działalność antypaństwową. Reprezentował robotników ze strajków – z Gdańska, Szczecina, Ursusa. Był prawnikiem o niezłomnych zasadach i odwadze cywilnej.
Aparat bezpieczeństwa wielokrotnie próbował go zwerbować. A ten za każdym razem stanowczo odmawiał. Był pod stałą obserwacją. Gdy w lutym 1985 roku wystąpił jako oskarżyciel posiłkowy w procesie toruńskim, na sali sądowej pełno było funkcjonariuszy służb. Nieraz mu grożono.
Bezpośredni atak na adwokata byłby zbyt oczywisty. Wywołałby podejrzenia i oskarżenia pod adresem władzy. Ale można było uderzyć w kogoś bliskiego – zadać cios znacznie bardziej bolesny.
Teoria, która narodziła się niemal natychmiast po zbrodni, głosiła: prawdziwym celem była Małgorzata Grabińska, synowa mecenasa. Być może planowano również sfabrykować dowody przeciwko jego synowi, Pawłowi. Takie działanie złamałoby adwokata skuteczniej niż jakiekolwiek bezpośrednie represje.
Plan był perfekcyjny. Tyle że synowa adwokata wyprowadziła się z Saskiej Kępy na kilka tygodni przed planowaną akcją. Zabójca mógł mieć nieaktualne informacje.
Małgorzata Targowska-Grabińska miała po prostu pecha, że nosiła podobne nazwisko i mieszkała w pobliżu.
Przypadek?
Zbrodnię popełniono 9 maja – w Dzień Zwycięstwa, jedno z najważniejszych świąt w PRL. Niektórzy badacze zwracają uwagę na pewną prawidłowość: w święta państwowe łatwiej było „wypożyczyć” groźnego kryminalistę z zakładu karnego na kilka godzin. Czujność spadała, a zlecenie zabójstwa w zamian za obietnicę skrócenia wyroku było sprawdzoną metodą.
W lipcu 1989 roku – ponownie w święto PRL-owskie, tym razem 22 lipca – zostanie zamordowana Aniela Piesiewicz. Jej syn, adwokat Krzysztof Piesiewicz, był oskarżycielem posiłkowym w procesie zabójców księdza Popiełuszki, obok Andrzeja Grabińskiego, Jana Olszewskiego oraz Edwarda Wende.
Zbieg okoliczności? Przemyślana strategia zemsty? Na te pytania nigdy nie dostaniemy pewnej odpowiedzi. Możemy tylko spekulować.
Droga donikąd
Główną hipotezą milicji był motyw rabunkowy. Problem w tym, że z mieszkania nie zniknęło praktycznie nic – jedynie wspomniana już biżuteria. Komuś tak bardzo zależało na dwóch drobiazgach?
Rozważano motyw seksualny, ale nie było śladów po napaści o takim charakterze.
Podejrzewano męża. Ten jednak miał żelazne alibi potwierdzone przez kilkanaście osób.
Po roku śledztwo umorzono z powodu niewykrycia sprawcy. Aleksander Grabiński zaskarżył tę decyzję. Dochodzenie wznowiono, by po kolejnych miesiącach znów je zamknąć.
W latach dziewięćdziesiątych sprawą zajęła się specjalna komórka Archiwum X. Bez rezultatu. Później Instytut Pamięci Narodowej przejął akta. Prokuratorzy określali postępowanie jako wyjątkowo skomplikowane. Po trafieniu do archiwum policji stołecznej akta... zaginęły.

Paradoks bezpieczeństwa
Syn adwokata, Paweł Grabiński, udzielił po latach wywiadu, w którym padło znamienne pytanie: czy po śmierci tłumaczki obawiał się o życie swojej żony? Odpowiedź brzmiała: „Ja i moja żona byliśmy po tym zajściu najbezpieczniejszymi ludźmi w Polsce. Zamach na życie mojej żony byłby potwierdzeniem krążącej już teorii, że SB się po prostu pomyliła”.
Ot, paradoks. I jakże makabryczny – morderstwo niewinnej osoby stało się tarczą ochronną dla tych, którzy prawdopodobnie mieli paść ofiarami.
Odpowiedzi nie ma
Młody, uprzejmy człowiek, który rzekomo przywiózł farby. Odciski palców, których nigdy nie udało się zidentyfikować. Zbrodnia w dniu komunistycznego święta. Brak oczywistego motywu. Ofiara, która nie miała wrogów.
I teoria, która nie pozwala spać spokojnie: że Małgorzata Targowska-Grabińska zginęła przez pomyłkę. Że jej jedyną winą było nazwisko podobne do nazwiska innej kobiety i adres na tej samej ulicy.
Sprawa uległa przedawnieniu. Jeśli zabójca nadal żyje, nigdy nie stanie przed sądem. Funkcjonariusze, którzy mogli być zaangażowani w tę operację – zakładając, że w istocie możemy tu mówić o planowanej przez SB operacji – cieszą się teraz spokojną emeryturą.
„Mnie już nawet nie chodzi o karę, tylko o to, żeby prawda wyszła na jaw” – mówił Aleksander Grabiński w jednym z wywiadów. Nie dożył tego momentu – zmarł w 2016 roku, nie poznawszy prawdy o śmierci Małgorzaty.
To jedna z największych zagadek PRL. Czy kiedyś dowiemy się, kto zabił Magdę Sobczak?
Przepowiednia?
Historia Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej to jedna z najbardziej nieprawdopodobnych w polskiej kryminalistyce. Nie ze względu na okrucieństwo i tajemnicze okoliczności, pozwalające na spekulowanie, ale przez niezwykły związek między fikcją literacką a rzeczywistością.
Kobieta przepisująca scenę morderstwa na kartach thrillera ginie w identyczny sposób cztery lata później. Jakby słowa, które tłumaczyła, nabrały mocy sprawczej. Jakby literatura stała się przepowiednią.
Ken Follett, pisząc „Igłę”, tworzył historię o szpiegach, zdradzie i bezwzględnym zabójcy. Nie mógł wiedzieć, że jego powieść będzie miała tak tragiczny związek z losem polskiej tłumaczki. Że metoda morderstwa, którą wymyślił dla fikcyjnej postaci, zostanie użyta w socjalistycznej rzeczywistości – w mieszkaniu na Saskiej Kępie.
Ta zbrodnia poruszyła Polskę w latach 80. Oto historia Kasi Orzechowskiej.
Źródła
- https://ciekawostkihistoryczne.pl/2016/02/02/przyszli-zabic-niewlasciwa-kobiete-wrobili-nie-tego-meza-tak-dzialaly-polskie-sluzby/
- https://wiadomosci.wp.pl/morderstwo-malgorzaty-targowskiej-grabinskiej-upiorna-pomylka-sb-6126038199314049a
- https://www.rp.pl/plus-minus/art7353431-miala-zginac-inna-malgorzata
- https://polskieradio24.pl/artykul/1732843,pomylka-sb-tajemnica-zabojstwa-malgorzaty-targowskiej-grabinskiej
- https://interwencja.polsatnews.pl/reportaz/2011-01-12/sb-zamordowala-nie-te-kobiete_750363/