Dramat rodziny Kaszniców - polska Przełęcz Diatłowa
Gdy Kazimierz Kasznica, znany warszawski prokurator, zabierał rodzinę na wakacje - nie mógł się spodziewać, że wycieczka zakończy się tragedią. Niezbyt trudna na pierwszy rzut oka trasa ze schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich na Łysą Polanę okazała się śmiertelną pułapką. Okoliczności koszmaru, który stał się udziałem Kaszniców, są tak zagadkowe, że sprawa została nazwana “polską Przełęczą Diatłowa”.
Jeśli szukasz więcej informacji i ciekawostek historycznych, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły o znanych zabójcach.
Z tego artykułu dowiesz się:
Rodzinna wycieczka
Trudne początki
3 sierpnia 1925 roku rodzina Kaszniców - Kazimierz, Waleria i ich dwunastoletni syn Wacław - jedli śniadanie w schronisku Téryego w Dolinie Pięciu Stawów. W planach na ten dzień mieli wędrówkę do Zakopanego. Aby się tam dostać, musieli przejść przez Lodową Przełęcz.
Ani 46-letni prawnik, ani jego małżonka, nie byli wytrawnymi wspinaczami. Przeciwnie - ich kondycja była przeciętna, doświadczenie niewielkie, a wyposażenie - nieprofesjonalne. Pan Kasznica cierpiał dodatkowo na poważną wadę wzroku, która utrudniała górskie wycieczki.
Mimo środka lata - pogoda w danym dniu bardziej przypominała jesienną. Padał deszcz, wiał silny wiatr. Było zimno. Kazimierz poważnie obawiał się, czy Wacław i Waleria dadzą radę sprostać tak trudnym warunkom.
Nieoczekiwana pomoc
Traf chciał, że w schronisku Téryego wraz z Kasznicami przebywali czterej zaprawieni w bojach taternicy: bracia Szczepańscy, Jan Zaręba oraz (najmniej doświadczony) Ryszard Wasserberger. Pan Kasznica wykorzystał okazję i wypytał mężczyzn o szczegóły trasy ze schroniska do Zakopanego. Jego słowa świadczyły o tym, że nie ma pojęcia o trudnościach, jakie czekają na szlaku.
Ryszard Wasserberger pojął w mig, że niedoświadczeni turyści potrzebują pomocy. Kasznica zapytał go wprost, czy jego rodzina mogłaby dołączyć do młodych znawców gór. Uczynny Ryszard zgodził się bez większego wahania. Decyzja ta miała później zaważyć na życiu całej grupy.
Droga w nieznane
Walka z żywiołami
Około południa Kasznicowie wraz z taternikami ruszyli w drogę. Szczepańscy i Zaręba nie byli zadowoleni, że muszą “holować” niedoświadczonych turystów. Rodzina posuwała się naprzód bardzo powoli, smagana podmuchami zimnego wiatru, przemoczona do suchej nitki. Kazimierz Kasznica musiał co chwilę przystawać, aby przecierać okulary. Był krótkowidzem - taka wada niezmiernie utrudniała wędrówkę.
Ryszard Wasserberger pomagał Kasznicom, jak umiał, ale zdawał sobie sprawę z problemów związanych z ich słabą kondycją. W końcu koledzy zawołali go na “naradę”. Stwierdzili, że dalsza wspólna podróż nie ma sensu. Ryszard przytaknął. Pozwolił kolegom iść dalej swoim tempem, a sam zadeklarował, że zostanie przy turystach. Czuł się za nich odpowiedzialny.
Tragiczna rozłąka
Dziś takie zachowanie niewątpliwie zostałoby skrytykowane. Panuje bowiem zasada, że grupy idące wspólnie przez góry nie powinny się rozłączać. A jeśli nawet, to poszczególni uczestnicy powinni zostawać w zasięgu wzroku. W roku 1925 było inaczej. Taternicy wysforowali się do przodu i szybko znikli reszcie z oczu. Po południu dotarli na Łysą Polanę, a wieczorem do Zakopanego. Byli przekonani, że Ryszard wraz z Kasznicami wkrótce ich dogoni.
Trasa ze schroniska Téryego do Lodowej Przełęczy przy dobrej pogodzie zajmuje około 1 godziny. Kasznicom i Wasserbergerowi wędrówka pochłonęła aż 3 godziny. Wszyscy byli śmiertelnie zmęczeni, zmarznięci i przemoczeni. Każdy krok naprzód wydawał się nadludzkim wysiłkiem.
Załamanie
Na domiar złego na Lodowej Przełęczy doszło do totalnego załamania pogody. Zaczął padać grad, wiatr wzmógł się jeszcze bardziej. Wasserberger popędzał swoich towarzyszy licząc na to, że po drugiej stronie grani warunki się polepszą i cała grupa odetchnie.
W połowie drogi Wacław Kasznica zaczął uskarżać się na problemy z oddychaniem. Jego matka Waleria wzięła jego plecak, chcąc ulżyć chłopcu. W okolicach szesnastej turyści zeszli do Żabiego Stawu Jaworowego. Pogoda była tam znośniejsza, mogło się wydawać, że teraz będzie już z górki.
Jak na ironię właśnie w tym momencie Kazimierz usiadł na ziemi i stwierdził, że dalej nie ma siły iść. Przerażona Waleria zaczęła wołać Ryszarda Wasserbergera. Ten również ledwo trzymał się na nogach, choć wcześniej zdawał się najsilniejszy z nich wszystkich. Wasserberger odparł, że bardzo by chciał pomóc, ale nie może. Był kompletnie wyczerpany.
Walka o życie
Przerażona Kasznicowa rzuciła się na pomoc synowi i taternikowi. Zaciągnęła ich za duży głaz, gdzie mieli znaleźć schronienie od wiatru. Podała Wacławowi odrobinę koniaku, który znalazła w torbie. Myślała, że alkohol rozgrzeje chłopca.
Następnie szybko pobiegła po męża. Kazimierz nie miał siły podpełznąć do głazu. Waleria wlała mu do ust kieliszek koniaku. Nic to jednak nie dało. Zrozpaczona kobieta wróciła więc pod głaz do Wacława i Ryszarda. Obaj byli w bardzo złym stanie. Ten ostatni majaczył jak w gorączce. Mówił coś o pistolecie, wołał matkę. Próbował wstać i iść.
Zdezorientowana kobieta znów dopadła do męża. Kasznica, jakby w przypływie sił wymamrotał: “A gdzie Wacek?” Po czym zamknął oczy i umarł. Gdy przerażona Waleria ponownie podeszła do głazu, znalazła tam zwłoki syna, a kilka kroków dalej - Wasserbergera. Miał rozbitą głowę i złamaną rękę. Żadnemu z nich nie dało się już pomóc. A może zainteresuje cię także ten artykuł na temat tajemnicy uwięzienia Blanche Monnier?
Kto zawinił?
Powrót Walerii
Waleria Kasznicowa została sama. Zamiast podjąć próbę zejścia na dół - została przy zwłokach swoich towarzyszy. W bagażu Wasserbergera znalazła maszynkę spirytusową, dzięki której zdołała się ogrzać. Wypiła resztę koniaku. Próbowała jeść chleb, który również znajdował się w zapasach, ale był zbyt wilgotny. Znalazła za to koc, którym się owinęła, aby zatrzymać ciepło.
Czekała na ratunek przez 37 godzin. Po tym czasie zebrała się w sobie i ruszyła w drogę powrotną do Zakopanego. Po drodze minęła kilka wiosek. Ludzie, którzy ją widzieli twierdzili, że kobieta wyglądała dobrze i nie zachowywała się tak, jakby niedawno przeżyła tragedię.
5 sierpnia pani Kasznicowa dotarła na Łysą Polanę. Spotkała tam generała Mariusza Zaruskiego, który pełnił funkcję naczelnika Pogotowia Tatrzańskiego. Ten natychmiast zorganizował ekipę poszukiwawczo - ratunkową. Ciała dwóch mężczyzn i chłopca zostały dość szybko znalezione i zniesione na dół.
Hipotezy
Natychmiast pojawiło się pytanie jak to możliwe, że trzy zdrowe osoby (w dodatku mężczyźni) umarli nagle w tym samym czasie? Szczególnie podejrzana była śmierć Ryszarda Wasserbergera - najsilniejszego i najbardziej doświadczonego z nich wszystkich. Brano pod uwagę zatrucie koniakiem, który Waleria podała umierającym.
Szybko jednak teoria ta zaczęła rozchodzić się w szwach. Waleria bowiem też piła koniak, a jednak nic jej się nie stało. Podczas pierwszej sekcji zwłok nie znaleziono w ciałach ofiar żadnego śladu trucizny. Ponadto pomysł trucia rodziny w tak dziwacznych okolicznościach od początku wydawał się absurdalny. Należy również pamiętać, że mężczyźni poczuli się źle jeszcze zanim wypili alkohol.
Szukanie kozła ofiarnego
Pewien anonimowy dziennikarz forsował teorię otrucia, wskazując na Walerię jako morderczynię. Nie podpisywał się imieniem i nazwiskiem, podejrzewa się jednak, że był to ojciec braci Szczepańskich. Chciał odwrócić uwagę od synów, którym zarzucano nieetyczne zachowanie. Nie dość, że porzucili towarzyszy na szlaku, to po zejściu do Zakopanego nie powiadomili nikogo o niedoświadczonych turystach, którzy nadal byli w niebezpieczeństwie.
Walerii Kasznicowej zarzucano “dziwne zachowanie”, nieadekwatne do tragedii, jaką przeżyła. Miała być zbyt wesoła i nie okazywać emocji. Dziwiono się, jak kobieta zdołała przeżyć w tak ekstremalnych warunkach i to bez większego szwanku, kiedy śmierć poniosło trzech zdrowych mężczyzn?
Oskarżenia wobec Walerii były wyjątkowo podłe. Kobieta czuła się podwójną ofiarą tragedii: nie dość, że straciła męża i syna, to jeszcze posądzano ją o morderstwo. Dziwiono się, że jedyną kontuzją, jaką odniosła, był siniak pod okiem. Nie potrafiono zrozumieć, w jaki sposób uruchomiła maszynkę spirytusową Wasserbergera. A także dlaczego tyle czasu siedziała przy zwłokach, aby w końcu ułożyć je obok siebie i ruszyć w dół, do Zakopanego.
Dowody
Sekcja zwłok
Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci ofiar było “porażenie serca”. Co więcej okazało się, że Kazimierz Kasznica, mimo dość młodego wieku, był schorowany. Miał początek miażdżycy, wadę serca, kamicę żółciową, zrosty opłucnowe. Podobną nieprawidłowość w budowie serca wykryto u Wacława. Chłopiec dodatkowo miał powiększone migdałki z czopami ropnymi oraz oznaki gruźlicy płuc.
Tylko Wasserberger był zdrów jak ryba. Dodatkowo cieszył się doskonałą kondycją i miał doświadczenie w chodzeniu po górach. Jego śmierć nasuwała zatem najwięcej pytań. Jak to się stało, że ten młody mężczyzna nie podołał trudom wędrówki?
Próżnia
Teorię o truciźnie wykluczono. Powstała za to nowa - zakładająca powstanie próżni, która uniemożliwiła turystom oddychanie. Szalejący w górach wiatr wiał turystom w głowy i plecy, co mogło spowodować wytworzenie się przed ich twarzami próżni. Schowanie się za głazem tylko pogorszyło sytuację.
Teoria próżni spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem przez niektórych znawców gór. Jednak przez następnych 100 lat historia nadal rozpalała wyobraźnię opinii publicznej. Spekulacjom, podejrzeniom i teoriom spiskowym nie było końca, mimo iż lekarze byli zgodni - to był nieszczęśliwy wypadek spowodowany ciężkimi warunkami pogodowymi. Dla gazet taka wersja zdarzeń nie była atrakcyjna.
Epilog
Kazimierz i Wacław zostali pochowani w Zakopanem. Waleria Kasznica do końca zmagała się z podejrzeniami o to, że zamordowała męża i dziecko. Było to dla niej bolesne. Po wypadku kobieta straciła radość życia, była zdruzgotana. Zmarła 7 lat po tragedii w Tatrach - w sierpniu 1942 roku. Jej ciało spoczęło na Wojskowych Powązkach. Rodzina Walerii odnalazła przy jej łóżku kilkadziesiąt wycinków prasowych opisujących wypadek na Lodowej Przełęczy.
Wszystko wskazuje na to, że śmierć Kaszniców i Wasserbergera była spowodowana splotem nieszczęśliwych zdarzeń: załamania pogody, nieprzygotowania turystów do wędrówki w trudnych warunkach oraz chorób, jakie trawiły ich w ukryciu. Waleria, jako jedyna z całej grupy, była silna, zdrowa i wystarczająco odporna fizycznie i psychicznie, żeby poradzić sobie w tak straszliwych okolicznościach.
Wypadek na Lodowej Przełęczy doczekał się miana “polskiej Przełęczy Diatłowa” ze względu na podobieństwa z historią z 1959 roku, która rozegrała się w górach Uralu. Najprawdopodobniej w nocy z 1 na 2 lutego grupa turystów pod przewodnictwem Igora Diatłowa została zaskoczona w przez nieznaną “przemożną siłę” (jak ujął to prokurator badający sprawę), która wywołała u nich atak paniki.
Młodzi ludzie wycięli dziurę w namiocie, w którym spali, i rzucili się na oślep w kilkudziesięciostopniowy mróz. Niektórzy z nich bez odpowiedniego ubrania czy butów. Ciała “diatłowców” znaleziono dużo później. Nosiły na sobie zagadkowe okaleczenia. Przyczyna śmierci młodych ludzi stała się polem do spekulacji i najdziwniejszych teorii spiskowych. Do dziś budzi wątpliwości.
Autor: Natalia Grochal
Bibliografia:
- https://www.youtube.com/watch?v=gyORTNcmyy8
- https://podroze.onet.pl/tajemnicza-tragiczna-smierc-kasznicow-w-dolinie-jaworowej-w-tatrach/49r5v4j
- https://www.kryminatorium.pl/rodzina-kasznicow-ginie-na-gorskim-szlaku-108-polska-sprawa/