Moda na radioaktywne gadżety, która zabiła wiele osób
Na początku XX wieku ludzie byli pełni entuzjazmu dla nowych odkryć i technologii. Niektóre rzeczywiście ułatwiły nam życie, inne okazały się ślepą uliczką. Zanim się o tym przekonano, wiele osób straciło zdrowie lub życie. Szczególnie tragicznie skończyła się moda na radioaktywne suplementy i gadżety.
Jeśli szukasz więcej informacji i ciekawostek historycznych, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły o mało znanych wydarzeniach.
Z tego artykułu dowiesz się:
Jedno z największych odkryć XX wieku
„Mój piękny rad”
Uran jako skała był znany już w późnej starożytności. Używano go do barwienia szkła na żółto. Został uznany za pierwiastek w 1789 roku, na cześć odkrytej kilka lat wcześniej planety. W 1896 roku francuski fizyk Henri Becquerel przeprowadził eksperyment, który otworzył cały nowy dział nauki. Wykrył, że sól uranowa zostawia na zaciemnionej poza tym kliszy fotograficznej ciemne plamy. Nie – jak przypuszczano wcześniej – po naświetleniu, ale sama z siebie. W ten sposób zidentyfikował pierwiastek promieniotwórczy. Dwa lata później pracę nad zjawiskiem rozpoczęła para młodych fizyków – Piotr Curie i Maria Skłodowska-Curie. Zafascynowani badaniami nad promieniowaniem uranu zaczęli poszukiwać innych pierwiastków o podobnych właściwościach. Najważniejszym ich odkryciem był rad, który miał stosunkowo dużą siłę promieniowania, a zarazem był dość stabilny (w przeciwieństwie do polonu). Maria Skłodowska nazywała go „moim pięknym radem”. To właśnie ten pierwiastek stał się przedmiotem zainteresowań ówczesnej medycyny i przemysłu.
Już pod koniec XIX wieku duże nadzieje pokładano w promieniowaniu Roentgena. W 1904 roku lekarze odkryli, że nowotwór potraktowany solami radu szybko się kurczy. Terapia radem wkrótce została wprowadzona do szpitali. (Blum D., 2010: s. 178) Efekty leczenia raka za pomocą radu przewyższały wszystkie dotychczasowe. Dlatego wzbudziły duży entuzjazm. Wkrótce okazało się, że rad może też powodować raka i inne poważne obrażenia tkanki, ale moda na komercyjne wykorzystanie promieniowania już nabrała tempa.
Lek na raka lekiem na wszystko
Jeżeli coś leczy raka, to musi być cudownym lekiem na wszystko – prawda? Pierwiastek promieniujący sam z siebie energię podobną do słonecznej przyciągnął uwagę amerykańskich przedsiębiorców, gdy tylko zaczął być dostępny. Zaczęto go dodawać do różnych produktów. Jednym z najsłynniejszych była woda z radem – Radhitor (o której więcej dalej). Soli radu dodawano też do kremów, które miały odmłodzić skórę, pudrów, maści, a nawet do napojów i słodyczy. (Blum D.: s. 179)
Co ciekawe jeszcze przed komercyjną karierą radu pierwsi badacze odkryli, że może być niebezpieczny dla zdrowia. Maria i Piotr Curie mieli problemy zdrowotne, ale nie chcieli przyznać, że ich źródłem jest promieniowanie. Austriacko-amerykański przedsiębiorca Sabin Arnold von Sochocky, właściciel fabryki radioluminescencyjnych zegarków, uszkodził sobie palce prawej ręki, aż w końcu musiały być amputowane. Z zagrożeń zdawał sobie sprawę również Thomas Edison, kiedy dostał niewielką próbkę radu do badań nad promieniowaniem. Komercyjny szał nie rozwijał się więc w całkowitej nieświadomości i bez ostrzeżeń. Natomiast pierwsze efekty kliniczne terapii przeciwnowotworowej były obiecujące. Mimo ostrożności niektórych badaczy nie zdawano sobie też sprawy ze skali zagrożeń.
Punktem wyjścia dla entuzjazmu terapią radem i jego pochodnymi była tzw. hormeza radiacyjna. Według pewnej teorii wystawienie organizmu na niewielkie dawki promieniowania jonizującego ma korzystny wpływ na układ immunologiczny. Teoria ta jest do dziś badana bez jednoznacznej konkluzji. Długotrwałe wystawienie na działanie substancji radioaktywnych (również w postaci gazu – radonu) może jednak powodować zwiększoną zachorowalność na pewne rodzaje nowotworów.
Obok kosmetyków i suplementów diety z dodawanymi solami radu i pochodnych, rad stosowano w ośrodkach spa, w basenach i specjalnych inhalatoriach.
Pewne terazpie stosuje się do dziś. Nie tylko do walki z nowotworami, ale też w ośrodkach sanatoryjnych. Na początku XX wieku największym problemem był brak ustalonych bezpiecznych dawek promieniowania. W efekcie wiele produktów zawierało naprawdę niebezpiecznie duże dawki.
Energia, zdrowie i wieczne słońce
Radithor – śmiercionośny energetyk z początku XX wieku
Napoje energetyczne nie są najzdrowsze. Spożywane zbyt często grożą chorobami serca, a nawet zawałem. Jednak skutki nadużywania „cudownego” toniku Radithor były o wiele bardziej drastyczne. Zacznijmy jednak od początku.
Historia Williama J. Bailey’a przypomina trochę nie tak dawny skandal z Elizabeth Holmes – niestety dużo bardziej niebezpieczny dla jego klientów. Studiował medycynę na Harvardzie, ale przerwał naukę i zajął się produkcją patentowanych suplementów zawierających rad. Jednym z popularnych, choć kosztownych suplementów była woda radioaktywna Radithor, która miała dodawać energii i zwiększać potencję.
Najbardziej znaną ofiarą specyfiku stał się amerykański przemysłowiec i sportowiec Eben Byers. Co ciekawe, wodę zalecił mu lekarz, po tym jak Byers uszkodził sobie rękę podczas spadku z kuszetki w pociągu nocnym. Producent Radithoru oferował 1/6 zysków za każdy przepisany pacjentom produkt. Ponieważ podawał się za lekarza medycyny, uważano, że jest to niewinny sposób na dodatkowy zarobek dla lekarzy. Byers pił wodę z radem kilka razy dziennie, jednak przerwał kurację w 1930 roku. Zaczął ciężko chorować. Wypadały mu zęby, a w końcu trzeba było usunąć całą dolną szczękę. Zmarł na nowotwór w 1932 roku. Ta śmierć była impulsem dla FDA, żeby wprowadzić większą kontrolę nad suplementami zawierającymi rad. Sam twórca Radithoru zmarł na raka w 1949 roku. (Silverstein K., 2004: s. 37)
Świecące zegarki i oczy lalek
Pojawienie się na rynku farby radioluminescencyjnej pozwoliło na stworzenie zegarków, które przydały się żołnierzom amerykańskim w czasie I wojny światowej. Pierwsi zastosowali ten pomysł Szwajcarzy w swoich słynnych produktach. Jednak prawdziwą popularność pomysł zyskał w Stanach Zjednoczonych. Farba pozwalała zobaczyć cyferblat, ale z daleka była niewidoczna dla przeciwnika. Dziś do podobnych celów najczęściej stosuje się farby fluorescencyjne. Na początku XX wieku używano undark – farby zawierającej cynk z dodatkiem radu (w proporcjach – 30 000:1 – por. Silverstein K.: s. 34). Po zakończeniu wojny stosowano ją nie tylko do zegarków. Fascynacja samym zjawiskiem promieniowania i możliwymi zastosowaniami izotopów radioaktywnych sprawiła, że świecące w ciemnościach przedmioty zaczęły być modne. Powstawały świecące numery miejsc dla teatrów i kin, lalki ze świecącymi oczami, haczyki wędkarskie i wiele innych gadżetów. Poza tym stosowano farbę lub sole radu do ubrań, które dzięki temu emanowały na zielonkawo. Sprawdź także ten artykuł z informacjami, jak Polska przeciwdziałała skutkom wybuchu w Czarnobylu.
Radowe dziewczyny – ofiary radioluminescencyjnej farby
Tajemniczy zabójca
Najsłynniejszymi ofiarami szału na „promienne” gadżety były nie użytkowniczki, a pracownice malujące produkty. U.S. Radium Corporation, została założona przed dwóch lekarzy, Sabina Arnolda von Sochocky, pochodzącego z ukraińskiej części monarchii Austro-Węgierskiej i George’a S. Willisa. Zdawali sobie sprawę z potencjalnych zagrożeń związanych z pierwiastkami promieniotwórczymi, ale je zignorowali. Zapotrzebowanie na świecące w ciemnościach cyferblaty (również w samolotach i samochodach) w czasie I wojny światowej sprawiło, że firma bardzo się rozrosła. Zaczęła też sama produkować rad, używając karnotytu wydobywanego w Colorado. Po wojnie wzrósł popyt na zegarki ze świecącymi wskazówkami dla cywilów. Ich niska cena i powszechna dostępność pozwalała każdemu średniozamożnemu Amerykaninowi uczestniczyć w narodzinach nowej ery. W samym roku 1919 U.S. Radium Corporation wyprodukowała 2,2 mln takich gadżetów. (Mullner R.M.: s. 42)
Cyferblaty były malowane ręcznie przez zatrudniane na tę okoliczność kobiety w różnym wieku. Najczęściej młode – między 16 a 20 rokiem życia. Mało która pracowała tu dłużej niż dwa lata. Pierwszą pechową pracownicą była Mollie Maggia, która zaczęła malowanie zegarków w 1917 roku, mając 20 lat i została w fabryce przez kolejne cztery lata. Musiała zrezygnować kiedy jej zdrowie bardzo się pogorszyło. Zaczęły jej wypadać zęby i doświadczała bólu w stawach. W 1922 roku jej szczęka zaczęła się rozkładać, aż trzeba ją było usunąć. Jeszcze tego samego roku zmarła. Ten pierwszy zanotowany przypadek ofiary promieniowania nie został wówczas rozpoznany. Mollie w akcie zgonu wpisano syfilis, chociaż wcześniejsze badania wykazały, że nie cierpi na tę chorobę. Bez właściwej diagnozy nie było alarmu i kolejne kobiety zatrudniały się do malowania zegarków. Instruktorzy sami im radzili, żeby zwilżały śliną koniec pędzla – wtedy będą bardziej precyzyjne i więcej zegarków pomalują. (por. Mullner R.M.: s. 48)
Zaledwie kilka miesięcy przed śmiercią Mollie Maggia inna pracownica fabryki – Irene Rudolph – zaczęła doświadczać podobnych objawów. Leczący Irene dentyści stwierdzili, że zatruła się fosforem dodawanym do białej farby. Zgłosili się nawet do właściciela fabryki z oskarżeniem. Okazało się jednak, że firma nigdy nie używała fosforu. Dopiero wtedy lekarz wspomniał o radioaktywnej farbie. Rzeczywiście natychmiast zakazano pracownicom zwilżania pędzli w ustach. W tym czasie stan Irene pogarszał się i lekarze powiadomili Departament Zdrowia Publicznego, który zaczął dochodzenie. Tymczasem objawy pojawiły się u kolejnych pracownic, kolejny lekarz zgłosił się do firmy, żądając wsparcia na leczenie dla swojej pacjentki. W końcu firma sama zaprosiła zespół lekarzy do zbadania sprawy.
Koniec radowego szaleństwa
Wynik był oczywisty – fabryka i jej pracownice dosłownie świecą od radu. Jednocześnie dochodzenie prowadziła liga konsumencka. Właściciele firmy ciągle jednak nie chcieli przyznać, że to jest prawdziwa przyczyna. To oznaczałoby koniec świetnie prosperującego biznesu. Tymczasem pojawiały się nowe przypadki. W 1925 roku zmarł chemik pracujący w laboratorium firmy. Nie było wątpliwości – jego ciało, zwłaszcza płuca, było przesiąknięte radioaktywnym pyłem. Pierwszy artykuł o zagrożeniach związanych z ekspozycją na substancje radioaktywne był przyjęty w środowisku medycznym dość sceptycznie. Jjednak nawet główny przeciwnik łączenia radu ze śmierciami pracownic fabryki – dr Frederick B. Flinn po obejrzeniu kilku przypadków zmienił zdanie. Przyznał się o tego w swoim artykule w 1927 roku. Posypały się kolejne artykuły oskarżające US Radium Corporation. W tych warunkach kolejne ofiary farby mogły się ubiegać o odszkodowanie.
Jednak dopiero przypadek Byersa wzbudził prawdziwe emocje. Właściwie śmierć tego ostatniego w 1932 roku zakończyła epokę fascynacji produktami radioaktywnymi. Ograniczono ich użycie i wprowadzono ścisłe restrykcje użytkowania. Era atomu dopiero się zaczynała, ale nabrała nowego impetu dopiero po odkryciu i opisaniu zjawiska rozszczepienia jądra atomowego w 1939 roku.
Autor: Ludwika Wykurz
Bibliografia:
- Deborah Blum, The poisoner's handbook: murder and the birth of forensic medicine in Jazz Age New York, New York 2010
- Ross M. Mullner, Deadly glow : the radium dial worker tragedy, Washington 1999