Z kosmosu na dno oceanu
W latach pięćdziesiątych rozważano w Związku Radzieckim, w biurze konstrukcyjnym Siergieja Korolowa plan przeprowadzenia kilkunastominutowego wzlotu balistycznego rakiety z człowiekiem na pokładzie. Jednakże Korolowowi wydało się to przedsięwzięciem połowicznym. Uważał, że nakład pracy i środków finansowych na realizację tego projektu będzie w zasadzie nie mniejszy niż na przygotowanie rakiety nośnej i statku kosmicznego stwarzającego możliwość przeprowadzenia lotu człowieka po orbicie wokółziemskiej. I miał słuszność, to dzięki temu posunięciu Rosjanie zaskoczyli świat pierwszym pilotowanym lotem kosmicznym wokół Ziemi. I dzięki temu pierwszy w kosmosie był Gagarin, a nie amerykański astronauta Alan Shepard, który wykonał jedynie wzlot balistyczny, a i to po locie pierwszego radzieckiego kosmonauty.
Amerykanie popełnili błąd, stawiając na plan wzlotów balistycznych i zaniedbując przez to przygotowania do lotów po orbicie wokółziemskiej. Ten błąd zemścił się na nich w 1961 roku, gdy Związek Radziecki pokazał światu, że w technice kosmicznej poszedł znacznie dalej niż USA. Pierwsza amerykańska próba bezzałogowego lotu kabiny Mercury poniosła fiasko. 19 lipca 1960 roku Mercury MA-1 eksplodował w 65 sekundzie po starcie. Druga próba, 21 listopada 1960 roku również zakończyła się niepowodzeniem. Kabina bezzałogowego Mercurego MR-1 za wcześnie oddzieliła się od rakiety nośnej. Dopiero lot Mercurego MR-2 był udany. Kabina wzleciała po krzywej balistycznej i po kilkunastu minutach wodowała. Jej pasażerem był ulubieniec ośrodka rakietowego Cape Canaveral na Florydzie "astronauta" szympans o imieniu Ham. W lutym 1961 roku pomyślnie przeprowadzono bezzałogowy wzlot balistyczny Mercury MA-2.
12 kwietnia 1961 roku z radzieckiego kosmodromu Bajkonur wystartował statek kosmiczny Wostok z kosmonautą Jurijem Gagarinem, który wykonał pierwszy orbitalny lot kosmiczny całkowicie okrążając Ziemię. Tak więc przeprowadzony dopiero 5 maja 1961 roku wzlot kabiny Mercury MR-3 z Alanem Shepardem na pokładzie nie miał wydźwięku, o jaki chodziło Amerykanom. Kabina kosmiczna osiągnęła wysokość 186 kilometrów, po czym, zgodnie z programem przedsięwzięcia, nie weszła na orbitę, lecz opadła po torze balistycznym i wodowała po 15 minutach i 22 sekundach lotu.
Podczas drugiego amerykańskiego wzlotu balistycznego kabiny Mercury MR-4, astronaucie Virgilowi Grissomowi przydarzył się niebezpieczny wypadek. 21 lipca 1961 roku rakieta nośna Redstone-4 wyniosła kabinę Mercury Liberty Bell z Grissomem na wysokość ponad 180 km. Po 2 minutach i 22 sekundach od odpalenia silników kabina z astreonautą odłączyła się od rakiety Redstone. Prędkość jaką osiągnęła kabina wyniosła 2 km/s. Blisko 5 minut Grissom przebywał w stanie nieważkości.
Grissom mógł obracać kapsułę wokół kilku osi. Po osiągnięciu maksymalnej wysokości odpalone zostały silniki hamujące. Podczas opadania astronauta zauważył rozerwanie w spadochronie, ale na szczęście nie powiększyło się ono aż do samego wodowania.
Po piętnastominutowym wzlocie kabina Mercurego MR-4 "Liberty Bell 7" wodowała łagodnie, a jednak przechyliła się nieco na bok. Grissoma zaniepokoił fakt, iż iluminator znalazł się pod powierzchnią wody. Usłyszał także podejrzane bulgotanie. Błyskawicznie omiótł spojrzeniem wnętrze kabiny. Wszystko było w porządku, woda nie przedostawała się żadną drogą. "Liberty Bell 7" z wolna wyprostowała się i odzyskała normalne położenie, dzięki pływakom pierścieniowo otaczającym kabinę.
Nad kapsułą zawisły dwa śmigłowce. Astronauta zaczął kolejno uwalniać się od przewodów przyłączonych do jego skafandra. Po zakończeniu pracy umówił się z pilotem śmigłowca czuwającego nad kapsułą, że po zaczepieniu liny z hakiem o uchwyt i uniesieniu kabiny ponad wodę, odstrzeli drzwi włazu. Nagle, jeszcze zanim śmigłowiec zdołał unieść kapsułę, ładunki wybuchowe wypaliły przedwcześnie i przez otwór odrzuconego włazu zaczęła gwałtownie przelewać się woda. Grissom, jak na doświadczonego pilota oblatywacza przystało, nie poddał się panice, działał rozważnie, choć szybko. Zdjął hełm i odrzucił go pod nogi. Prawą ręką chwycił za krawędź tablicy przyrządów, wydźwignął się i wydostał przez otwór włazu.
Gdy znalazł się w wodzie obok kapsuły zauważył, że uruchomił się system awaryjny i wokół statku zaczęła rozlewać się na powierzchni wody seledynowa farba. Oznaczało to, że kapsuła tonie. Plama seledynowej farby w wodzie miała wskazać miejsce jej zatonięcia. Astronauta szybko odpłynął w bok, aby uchronić się przed wciągnięciem pod wodę przez wiry wywołane tonięciem lądownika.
Okazało się jednak, że w ferworze przymusowej ewakuacji zapomniał o zamknięciu jednego z zaworów w swym kombinezonie, przez który między podwójne ścianki zaczęła dostawać się woda. Astronauta tracił siły. Z drugiego śmigłowca ratowniczego, unoszącego się przez cały czas w pobliżu, rzucono w kierunku Grissoma koło ratunkowe. Jednak pilot śmigłowca nie mógł zbliżyć się do tonącego na wystarczającą odległość ze względu na pierwszy śmigłowiec wciąż walczący w pobliżu o uratowanie tonącej kabiny. Grissomowi nie udało się pochwycić koła ratunkowego. Jego głowa zaczęła co jakiś czas znikać pod wodą. Mimo doskonałego treningu, astronauta coraz gorzej radził sobie z utrzymywaniem się na powierzchni wody.
Sytuacja stawała się groźna. Pilot pierwszego śmigłowca zmuszony był w końcu podjąć trudną decyzję - zwolnił linkę i cenna kapsuła Mercury MR-4 poszła na dno oceanu. Uwolniony od ciężaru śmigłowiec uskoczył w bok, zwalniając miejsce dla drugiej maszyny. Jej pilot doholował wreszcie koło ratunkowe do tonącego astronauty. Ten przedostał się do jego środka, przełożył przez ramiona i w chwilę później był już na pokładzie śmigłowca. Pierwsze, co uczynił po wdrapaniu się do wnętrza maszyny, to sięgnął po kamizelkę ratunkową. Wyjaśnił: - Jeśli wasz przeklęty grat wlezie w morze, nie mam zamiaru znowu przeżywać tej historii.
Po tym nieudanym wodowaniu analizowane były przyczyny zatonięcia kabiny. Grissom wyjaśniał, że wystąpił zaskakujący błąd techniczny i taką wersję przyjęła komisja, ale nie brak było wtedy głosów prasy i innych snujących domysły, że być może astronauta coś pomylił, być może nieumiejętnie odstrzelił właz, itd.
Zagadka wyjaśniła się po niemal 40 latach, w 1999 roku, o czym piszemy poniżej.
Virgil Grissom poleciał w kosmos jeszcze raz w marcu 1965 roku na pokładzie dwuosobowego Gemini-3, w pierwszym załogowym locie orbitalnym statku kosmicznego tego typu. Potem brał udział w przygotowaniach do amerykańskich wypraw księżycowych Apollo. W styczniu 1967 roku podczas treningu naziemnego zginął w pożarze we wnętrzu kabiny statku kosmicznego Apollo.
4 kwietnia 1999 zlokalizowano położenie kabiny statku kosmicznego Virgila Grissoma – „Liberty Bell 7” . Odnaleziono ją około 480 km na południowy wschód od Przylądka Canaveral na Florydzie, ok. 150 km na północ od bahamskiej wyspy Wielkie Abaco. Kilka miesięcy później, 20 lipca 1999 roku ekspedycja poszukiwawcza przeprowadzona przez entuzjastów tego rodzaju poszukiwań podwodnych, wydobyła kabinę Mercurego MR-4 Virgila Grissoma. Leżała na głębokości ok. 4,6 km. Wykonana była z najwyższej jakości metali, toteż 38-letni pobyt na dnie oceanu niewiele jej zaszkodził. Na jej poszyciu wyraźnie widniał niezatarty napis Liberty Bell 7.
Przeprowadzono szczegółowe jej oględziny. Stan techniczny włazu do kabiny potwierdził wersję Grissoma, iż zawiniła konstrukcja, nie zaś pilot. Stan odnalezionego pojazdu był wyjątkowo dobry jak na blisko 40 lat spędzonych w wodzie.
Kapsuła jest obecnie niezwykłym zabytkiem techniki kosmicznej XX wieku. Została poddana renowacji i zanim została wystawiona w Kansas Cosmosphere and Space Center jako eksponat muzealny, wyruszyła w trasę pokazową po całych Stanach Zjednoczonych.
Marek Jarosiński
Dział Naukowy PortalPOLSKA.pl