Bestialskie morderstwo w Fabianowie - zbrodnia, która żyje w pamięci mieszkańców od 60 lat
10 stycznia 1957 r. we wsi Fabianów znaleziono auto z czterema zwłokami. Sekcja wykazała, że wszystkie ofiary zginęły w wyniku postrzału. „Śmierć gwałtowna, nagła, wskutek rozległego krwotoku” - zapisano w dokumentacji Heleny G., która została ranna aż dwukrotnie. Napastnicy oddali strzały z bliskiej odległości, celując w okna samochodu. „Rozmieszczenie otworów wlotowych po pociskach każe przypuszczać (…), że sprawca musiał obserwować efekt oddanych strzałów i ponawiał je w wypadku, gdy skutki poprzednich były niedostateczne” – napisał Zbigniew Szymański w „Gazecie Poznańskiej”. To była zbrodnia, o której lokalni mieszkańcy do dziś nie mogą zapomnieć.
Z tego artykułu dowiesz się:
Cztery osoby zamordowane
Dzień wypłaty
Fabianów to wieś w województwie wielkopolskim, położona między Dobrzycą a Pleszewem. Liczy sobie około 600 mieszkańców, głównie kobiet. Do 1946 r. wioska należała do niemieckiej rodziny Küttnerów, których później wywłaszczono. Mieści się tu zabytkowy pałac z drugiej połowy XIX wieku wraz z kompleksem parkowym.
10 stycznia 1957 r. był wyjątkowo przygnębiającym dniem. Z zasnutego stalowoszarymi chmurami nieba nieustannie siąpił drobny deszcz. Kierowca Józef O. musiał jednak stawić się w pracy niezależnie od niesprzyjającej aury. Mężczyzna od lat prowadził tzw. “dorożkę zarobkową” (czyli po prostu taksówkę) w postaci czarnego fiata 1100. Czekał go ważny kurs. Miał przewieźć kilku pracowników Krotoszyńskich Zakładów Przemysłu Terenowego w Dobrzycy, którzy jak co miesiąc przewozili wypłatę dla zatrudnionych tam robotników.
Upiorny samochód
Później tego samego dnia milicjanci z Komendy Powiatowej MO w Pleszewie odebrali niepokojące zgłoszenie. Dzwonił Leon K., kierowca miejscowego PKS-u. „Oświadczył, że przed piętnastoma minutami jechał samochodem ciężarowym z Dobrzycy i na szosie pomiędzy Fabianowem a Kowalewem został zatrzymany przez nieznaną mu z nazwiska kobietę, która mu oświadczyła, że na wyżej wymienionej szosie, obok polnej stodoły Spółdzielni Produkcyjnej Fabianów, stoi samochód osobowy, a wewnątrz niego znajdują się cztery osoby zamordowane”- napisał w notatce st. sierż. Aleksander Piasecki.
Leon K. doskonale znał zarówno taksówkę, jak i jej kierowcę. Na początku nie sądził, że ma do czynienia z czymkolwiek podejrzanym. Ale kiedy dostrzegł łuskę po naboju, leżącą obok auta, przestraszył się nie na żarty. Podszedł bliżej i stracił wszelkie wątpliwości. W samochodzie znajdowały się cztery martwe osoby. Na przednich fotelach siedzieli dwaj mężczyźni, a na tylnej kanapie- dwie kobiety. Sprawdź także ten artykuł: Zbrodnia w Jiczynie - haniebny postępek polskiego żołnierza.
Napad stulecia
Ohydny mord rabunkowy
Przybyli na miejsce funkcjonariusze potwierdzili, że w Fabianowie faktycznie doszło do „ohydnego mordu rabunkowego”. Ofiarami napastników, którzy połaszczyli się na pieniąze przeznaczone dla robotników, były dwie pracownice działu kadr Krotoszyńskich Zakładów Przemysłu Terenowego- ciężarna kasjerka Genowefa D. oraz Helena G. Wraz z nimi zginął konwojent Władysław J., prywatnie ojciec czwórki dzieci oraz właściciel taksówki. Łupem rabusiów padła zawrotna suma 300 tysięcy złotych (dla porównania kilogram cukru kosztował wtedy 13 zł, a kilogram mąki 7 zł).
Zbrodnia wstrząsnęła lokalną społecznością, w której z grubsza wszyscy się znali. Milicja od razu wzięła się do roboty. Przesłuchano kilkudziesięciu świadków. Niektórzy przyznali, że wczesnym rankiem feralnego 10 stycznia słyszeli odgłosy wystrzałów dobiegające gdzieś z okolic drogi, daleko od zabudowań. Nikt się nimi jednak specjalnie nie przejął.
Mężczyzna na rowerze
Znaleźli się jednak i tacy, którzy wykazali się większą czujnością. „Widziałem jadącego na rowerze mężczyznę od strony wsi Kowalew. On przypuszczalnie mógł jechać od Fabianowa (…). Rowerzysta ten jechał z bardzo dużą szybkością, skręcając obok kościoła na drogę, która prowadzi w kierunku Suchorzewa” - zeznała Kazimiera S., gospodyni domowa z pobliskiego Kowalewa.
-Szedłem koło kościoła i widziałem, jak ten mężczyzna wyjeżdża z „Fabianowskiej”. I ten rowerzysta niedługo by uderzył w krzyż, tak pędził - wspominał w jednej z gazet pan Marian, który w dniu morderstwa miał zaledwie 12 lat. Kiedy dowiedział się o sprawie, pobiegł, aby na własne oczy zobaczyć, co się stało. - Akurat przyjechał mąż jednej z zamordowanych kobiet. My się wszyscy znaliśmy. Widziałem kierowcę, który leżał na kierownicy. Wyglądał, jakby spał - dodawał.
Śmierć gwałtowna
Sekcja zwłok wykazała, że wszystkie ofiary zginęły w wyniku postrzału. Czas zgonów oszacowano na okolice 10:00. „Śmierć gwałtowna, nagła, wskutek rozległego krwotoku” - zapisano w dokumentacji Heleny G., która została ranna aż dwukrotnie. Napastnicy oddali strzały z bliskiej odległości, celując w okna samochodu.
Na podstwie analizy dowodów stwierdzono, że w pierwszej kolejności zginął Józef O. Później napastnik oddał strzał do Władysława J., który usiłował zasłonić się rękami. Następnie przyszła pora na Genowefę, a na końcu-Helenę. „Rozmieszczenie otworów wlotowych po pociskach każe przypuszczać (…), że sprawca musiał obserwować efekt oddanych strzałów i ponawiał je w wypadku, gdy skutki poprzednich były niedostateczne” – napisał Zbigniew Szymański w „Gazecie Poznańskiej”.
Z milicyjnej broni
Śledczy doszli do wniosku, że mordercy zaczaili się za stojącą nieopodal drogi stodołą. Nie zatrzymali jednak auta siłą, ponieważ na jezdni nie było widać śladów gwałtownego hamowania. Józef O. musiał więc z jakiegoś powodu dobrowolnie zdecydować się na przystanek. Narzędziem zbrodni był pistolet TT, czyli broń używana w tamtym czasie głównie przez milicję. Świadczyły o tym m.in. łuski znalezione w aucie.
Śledztwo trwało pięć miesięcy. Prześwietlono przeszłość wszystkich zamordowanych osób w poszukiwaniu jakichkolwiek podejrzanych kontaktów. Gazety wprost rozpływały się nad profesjonalizmem i determinacją przedstawicieli organów ścigania. Morderców zatrzymano w czerwcu. “Ofiarność i trud milicji dały rezultat. W ostatnich dniach ujęto wreszcie sprawców bestialskiego mordu. Są nimi: 26-letni Stanisław G. – syn bogatego gospodarza z Popówka w powiecie pleszewskim, 25-letni Edward B. – syn rolnika z tej samej wsi oraz Władysław K., 23 lata z Dobrzycy, pracownik Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Odzieżowo – Obuwniczego Przemysłu Terenowego (wcześniej Krotoszyńskie Zakłady Przemysłu Terenowego)”- informował jeden z lokalnych periodyków.
Wspólnicy w zbrodni
Marzenia o bogactwie
Stanisław G. i Edward B. znali się już od dziecka i darzyli się sporym zaufaniem. Z kolei Władysław K. i Stanisław G. spotkali się na początku lat 50. w jednostce wojskowej, w której odbywali służbę. Połączyła ich chciwość i obsesyjne pragnienie szybkiego wzbogacenia się. Wspólnie doszli do wniosku, że najlepiej będzie kogoś okraść.
Po wyjściu do cywila w połowie 1956 r. cała grupa skontaktowała się ponownie. Mężczyźni wrócili do tematu pieniędzy. Ich pierwsza przestępcza akcja miała miejsce w październiku 1956 roku w Jedlcu. Stanisław G. i Edward B. napadli na sklep Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”, skąd ukradli towary o wartości ponad 10 tysięcy złotych oraz gotówkę.
Dwa miesiące później, 4 grudnia w Gołuchowie zaatakowali funkcjonariusza Milicji Obywatelskiej Stanisława Grzesiaka, zabierając mu służbowy pistolet oraz dwa magazynki. Stanisław G. wymierzył ofierze silny cios dębową pałką w tył głowy. Potem przeniósł nieprzytomnego mężczyznę na pole, „gdzie zostawił go w stanie grożącym utratą życia”. Tym sposobem przestępcy zdobyli broń, którą wykorzystali w trakcie kolejnego skoku. Grzesik przeżył, ale poruszał się za pomocą laski.
Próba generalna
Oba te napady były jedynie preludium do czegoś dużo poważniejszego- ataku na konwój z pieniędzmi dla pracowników Krotoszyńskich Zakładów Przemysłu Terenowego w Dobrzycy. Władysław K. był w tamtym czasie pracownikiem placówki. Doskonale wiedział kiedy i w jaki sposób uderzyć, by zgarnąć niebotyczny łup.
To właśnie on wybrał miejsce zasadzki, czyli trasę między Kowalewem a Fabianowem obok stojącej do dzisiaj stodoły. Jego 25-letni kolega Edwarda B., syn ubogiego gospodarza z Popówka, natychmiast przystał na ten pomysł, skuszony wizją gigantycznego bogactwa.
10 października 1956 doszło do pierwszej próby. Stanisław G. miał grać pierwsze skrzypce, podczas gdy zadaniem jego kompana była przede wszystkim obserwacja ruchu milicjantów w Pleszewie. Akcja zakończyła się fiaskiem, ponieważ 25- latek nie wytrzymał psychicznej presji. Jednak perspektywa rychłego zarobku nie dawała o sobie zapomnieć i wkrótce Władysław K., Stanisław G. i Edward B. znów wrócili do tematu napadu. Nową datę wyznaczono na 10 stycznia. Sprawdź także ten artykuł: Tajemnica lasu w Witkowicach. Co stało się ze studentami?
Do dwóch razy sztuka
Wybiła godzina 6:30, Stanisław G. schował za pazuchą pistolet, wsiadł na rower i opuścił rodzinny Popówek kierując, się w stronę Pleszewa. Dotarł pod wskazaną wcześniej stodołę o 8:30. Pogoda mu nie sprzyjała, padał deszcz. Płaszcz mężczyzny szybko przemókł do nitki. O 9:50 zaczepił go inny rowerzysta. Spytał, czy G. nie ma może pompki, ale ten jedynie odburknął coś nieprzyjaźnie.
To właśnie G. przeprowadził całą akcję- zatrzymał taksówkę, zastrzelił jadących nią pasażerów i skradł pieniądze. Edward B. stał jedynie na czatach, pilnując milicjantów. Po wszystkim G. wsiadł na rower i uciekł. Po drodze wstąpił do restauracji na obiad. Broń wraz z łupem ukrył w leśnej skrytce koło Marszewa. Dwa dni po dokonanej zbrodni poszedł do kościoła, żeby dać na zapowiedzi. Od dawna był w związku z ciężarną kobietą.
Dwa dni po napadzie przekazał 10 tys. zł. Edwardowi B. Kolejne 80 tysięcy wypłacił mu w połowie stycznia. „Stanisław G. ze zrabowanych pieniędzy kupił sobie dom z ogrodem w Majkowie pod Kaliszem, motocykl, meble oraz inne przedmioty. Edward B. zakupił natomiast m.in. materiały budowlane. Trzeci człowiek bandy Władysław K. miał zgłosić się po swoją część zrabowanych pieniędzy kilka dni po napadzie. Gotówki jednak nie odebrał. Wśród licznych dowodów rzeczowych, jakie pokazano dziennikarzom znajdują się teczki, w których przewożono pieniądze. Teczki te również zakopane były w ziemi” - pisał dziennikarz „Gazety Poznańskiej”.
Ślub, dziecko i śmierć
Byłem pijany
Niespełna miesiąc po brutalny morderstwie, 2 lutego Stanisław G. stanął na ślubnym kobiercu. W kwietniu 1957 roku zamieszkał z żoną w domu na kaliskim Majkowie, który kupił za ukradzione pieniądze, wraz z motocyklem i innymi przedmiotami. Wspólnie powitali na świecie potomka. Sielankę przerwało niespodziewane aresztowanie.
W trakcie zeznań mężczyzna zapewniał, że 10 stycznia 1957 r. był pijany, przez co niewiele pamięta z krwawych wydarzeń. Potwierdził jednak, że pociągnął za spust. Usprawiedliwiał się, że zrobił to pod wpływem perswazji Władysława K., którego słowa były wyjątkowo przekonujące. W podobny sposób, czyli namowami kolegów, tłumaczył się również Edward B. Przekonywał, że gdyby nie przyjaciel ze wsi, to on sam nigdy nie wpadłby na pomysł zaatakowania niewinnych ludzi. Z kolei Władysław K. zaprzeczał, jakoby miał ze zbrodnią pleszewską cokolwiek wspólnego.
Teczki z pieniędzmi
Oskarżyciel żądał dla głównego oskarżonego kary śmierci. „Prokurator stwierdza, że nie jest w stanie przedstawić tragedii, jaką w ciągu kilkunastu sekund przeżyli ci ludzie zamknięci w klatce taksówki. Krzyki dobijanych mieszały się z hukiem wystrzałów. D. zastygła z twarzą proszącą o litość. G. przerażona kryła się i klęknęła. A zbir strzelał. Nie widział w nich ludzi, widział tylko teczki z pieniędzmi”- czytamy w akcie oskarżenia.
Stanisław G. nie mógł liczyć na wyrozumiałość sądu. Został uznany za winnego i skazany na śmierć. Edward G. otrzymał łączny wyrok dożywocia, a Władysław K. za pomoc w zaplanowaniu napadu rabunkowego otrzymał karę 15 lat pozbawienia wolności. „W dniu ogłoszenia wyroku w procesie pleszewskim sala sądu nabita była publicznością do ostatnich granic, a na zewnątrz gmachu gromadził się kilkutysięczny tłum i trwał on na miejscu do późnych godzin nocnych. Warto by więc postawić pytanie, co było magnesem przyciągającym tak liczne rzesze mieszkańców Kalisza. Żądza taniej, płaskiej sensacji czy coś więcej? Wydaje mi się, że osób oczekujących podniety i okazji do wyżycia się sensie emocjonalnym było stosunkowo mało. Wszyscy, z którymi miałem okazję rozmawiać, utrzymywali zgodnie, że proces ten jest straszny” – relacjonowała „Gazeta Poznańska”.
Karę śmierci na Stanisławie G. wykonano w kaliskim więzieniu 4 października 1957 roku o godzinie 19.56. Jego dziecko miało wtedy pięć miesięcy. Edward B. odzyskał wolność po 25 latach spędzonych za kratami. Aktualnie mieszka na Śląsku, czasami odwiedza znajomych, którzy do tej pory żyją w Popówki. Władysław K. po odbyciu wyroku nie wrócił do Dobrzycy. Dziś już nie żyje.
Źródła:
- ZBRODNIE PROWINCJONALNE, #podcast 75. Skok pod stodołą (Fabianów 1957) - #donosprowincjonalny, https://www.youtube.com/watch?v=ZFlFQm3Dse4
- https://www.faktykaliskie.info/artykul/7498,brutalny-mord-4-osob-w-tym-ciezarnej-kobiety-ta-historia-wstrzasnela-cala-polska
- https://pleszew.naszemiasto.pl/brutalny-mord-na-czterech-osobach-w-fabianowie-pod/ga/c1-8305224/zd/62419874
- https://zpleszewa.pl/historia/dwa-dni-po-zabiciu-czterech-osob-udal-sie-do-kosciola-i-dal-na-zapowiedzi-morderstwo-w-fabianowie-z-roku-1957-wstrzasnelo-cala-polska/0ZALbJs3uzoU9jqYt2bO
- https://pl.wikipedia.org/wiki/Fabian%C3%B3w_(powiat_pleszewski)
- https://pl.wikipedia.org/wiki/Zbrodnia_pleszewska