Ilona Miszczyńska - była problemem do rozwiązania
Miesiąc po morderstwie 19-letniej Ilony podejrzany w sprawie Adam Ł. poddał się badaniu na wykrywaczu kłamstw. Biegły, który analizował wynik testu, zawyrokował, że mężczyzna "miał związek z zabójstwem". Nie wiadomo, dlaczego jego opinia nie miała najmniejszego wpływ na przebieg śledztwa. Sprawa została umorzona, Adam wrócił do swojego życia. Wiele lat później po raz kolejny trafił na celownik organów ścigania.
Z tego artykułu dowiesz się:
W listopadową, ciemną noc
Miejscowa piękność
Osiedle XXX-lecia PRL w Kluczach (woj. małopolskie) wygląda jak setki mu podobnych osiedli w całej Polsce. Składa się z równolegle względem siebie ustawionych kilkupiętrowych bloków zakładowych, pomiędzy którymi znajduje się drobna infrastruktura rekreacyjna. W 1991 r. mieszkali tu państwo Miszczyńscy wraz z 19-letnią córką Iloną. Dziewczyna była jedynaczką i zarazem oczkiem w głowie swoich rodziców. - Tu chodziła do szkoły, potem do liceum w Olkuszu. Po maturze zapisała się do studium nauczycielskiego. Zawsze marzyła o dzieciach, chciała z nimi pracować i mieć swoją gromadkę - opowiadała jej mama, Marianna.
Ilona była bardzo piękna. Miała wyjątkowo delikatną, dziewczęcą urodę i filigranową sylwetkę. Lubiła ubierać się w sukienki i nosić rozpuszczone włosy. Zwracała na siebie uwagę licznych przedstawicieli płci przeciwnej nie tylko wspaniałą prezencją, ale również zaletami charakteru. Dzięki wysiłkom rodziców wyrosła na dobrego, uczciwego i wrażliwego człowieka.
Wolny czas nastolatka spędzała na słuchaniu muzyki i podróżowaniu. Najbardziej lubiła morze, ale od czasu do czasu lubiła również pooddychać górskim powietrzem. Regularnie pojawiała się w okolicznych dyskotekach wraz z grupą najbliższych znajomych. Poświęcała również bardzo dużo uwagi ukochanemu psu imieniem Kajtek, z którym chodziła na długie spacery.
Jak kamień w wodę
Spokojne i w gruncie rzeczy dość przewidywalne życie rodziny Miszczyńskich zmieniło się nie do poznania 16 listopada 1991 r. - Była sobota, wybraliśmy się na imieniny do kolegi. Córka została sama w domu - mówiła Marianna Miszczyńska. Małżonkowie wrócili do domu jeszcze przed północą. Czekała ich jednak niemiła niespodzianka.
- Mieszkanie było puste, tylko pies czekał. Zdziwiło nas, że córka nie zostawiła kartki, gdzie wychodzi i kiedy wróci, a taki mieliśmy zwyczaj w naszej rodzinie - dodał Janusz Miszczyński. Dziwne zachowanie córki natychmiast wywołało uczucie niepokoju. Ilona była odpowiedzialną młodą kobietą. Nigdy świadomie nie naraziłaby rodziców, z którymi łączyła ją przyjacielska więź, na niepotrzebne nerwy.
Mimo to Marianna i Janusz postanowili nie wszczynać paniki i czekać. Tłumaczyli sobie, że może ich córka otrzymała niespodziewane zaproszenie na imprezę, albo zasiedziała się gdzieś z grupą znajomych. Jednak kiedy następnego dnia nie pojawiła się na obiedzie, poczuli, że muszą działać. Zaczęli od poszukiwań na własną rękę. - Pytaliśmy jej koleżanek, ludzi na osiedlu, czy ktoś ją widział, ale przepadła jak kamień w wodę - opowiadała Marianna. W końcu państwo Miszczyńscy zawiadomili policję.
Wina bez kary
Zatkana studzienka
Tajemnica zniknięcia 19-letniej dziewczyny wyjaśniła się już następnego dnia, jednak w najtragiczniejszy z możliwych sposobów. Dwóch pracowników zakładu oczyszczania miasta podjechało pod blok państwa Miszczyńskich, aby opróżnić szambo. W pewnym momencie zauważyli w płynących kanałem ściekach coś, co wyglądało na ludzką nogę, na której wciąż tkwił but.
Wiadomość o zaginięciu Ilony rozeszła się po Kluczach lotem błyskawicy, dlatego mężczyźni niemal od razu zorientowali się, że mogą mieć do czynienia z jej ciałem. Wkrótce na miejscu pojawił się również Janusz Miszczyński, który w tamtym czasie pracował jako szef straży przemysłowej miejscowego zakładu papierniczego. - Pracownicy oczyszczania miasta przyjechali opróżnić szambo, ale coś zatykało studzienkę. Usłyszałem, jak mówią, że ktoś musiał tam wpaść i utopić się. Poszedłem, by pomóc zidentyfikować zwłoki- mówił. Tym kimś okazała się jego własna córka. Sprawdź także ten artykuł: Monika A. - chciwość pierwszym stopniem do piekła.
Burzliwy związek
Przeprowadzona w późniejszym czasie sekcja zwłok wykazała, że Ilona została uduszona. Morderca, chcąc zatrzeć ślady, zaniósł jej ciało do studzienki i utopił w szambie. Zebranie jakichkolwiek dowodów kryminalistycznych graniczyło z cudem. Feralnego 19 listopada padał rzęsisty deszcz, większość mieszkańców osiedla siedziała w domach i nie zauważyła niczego podejrzanego. Na rozmiękłej od wody ziemi próżno było szukać odcisków butów. Resztę ewentualnych wskazówek zmyły z ciała Ilony fekalia.
Mimo trudności śledczy nie zamierzali się poddawać. Fakt, że w chwili śmierci denatka wciąż miała na sobie biżuterię, wykluczał motyw rabunkowy. W następnej kolejności należało rozpatrzyć prywatne porachunki. Funkcjonariusze szybko ustalili potencjalnego podejrzanego. Ilona od 4 lat spotykała się z 20-letnim Adamem Ł., mieszkańcem tego samego osiedla. Na początku para była w sobie zakochana bez pamięci, ale z czasem ich stosunki zaczęły się psuć.
Wszystkiemu winna była niewierność Adama. Mężczyzna zupełnie oficjalnie zdradzał swoją partnerkę z innymi kobietami. Nie robiły na nim wrażenia ani wyrzuty ze strony Ilony, ani fatalna opinia, jaką cieszył się na mieście. Para wielokrotnie rozstawała się i ponownie schodziła. W lecie 1991, na 4 miesiące przed śmiercią, Ilona zorientowała się, że jest w ciąży.
Sprawcy nie wykryto
Gdy w listopadzie śledczy skontaktowali się z Adamem, ten był już studentem i mieszkał na Śląsku. Chłopak dystansował się od tragicznej śmierci byłej ukochanej. Twierdził, że nie ma pojęcia, kto mógłby chcieć ją skrzywdzić. Przekonywał, że ich związek od dawna był już fikcją, a on sam od jakiegoś czasu spotyka się z inną kobietą.
Miesiąc później Adam Ł. poddał się badaniu na wykrywaczu kłamstw. Biegły, który analizował wynik testu, zawyrokował, że mężczyzna "miał związek z zabójstwem". Nie wiadomo dlaczego opinia ta w żaden sposób nie wpłynęła na przebieg śledztwa. Choć ciężko w to uwierzyć, to sprawa śmierci Ilony została umorzona 21 maja 1992 roku.
Ta trzecia
Śląski Don Juan
Państwo Miszczyńscy zostali sami ze swoją żałobą i dziesiątkami pytań bez odpowiedzi. Tymczasem Adam Ł. robił karierę jako student Wydziału Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego. Elegancki, czarujący i niezwykle elokwentny mężczyzna wywierał doskonałe wrażenie nie tylko na kadrze pedagogicznej, ale przede wszystkim na koleżankach. Przebierał w nich jak w ulęgałkach. Wciąż spotykał się z inną dziewczyną.
Jedną z jego sympatii została Alicja Cesarz, partia wręcz doskonała, córka urzędniczki miejskiej wysokiego szczebla i wziętego prawnika. Para szybko złapała wspólny język, a wkrótce stanęła na ślubnym kobiercu. Będąc już oficjalnie mężem i żoną zamieszkali wspólnie w mieszkaniu przy ul. Opolskiej w Chorzowie, które panna młoda odziedziczyła po dziadkach.
Czarne chmury
Młode małżeństwo przez kilka pierwszych lat ich wspólnego pożycia funkcjonowało całkiem poprawnie. Alicja pracowała jako nauczycielka geografii w jednym z lokalnych gimnazjów. Adam dzięki rodzicom swojej małżonki otrzymał posadę w wydziale zarządzania kryzysowego w urzędzie miejskim w Świętochłowicach.
Po siedmiu latach nad związkiem zawisły czarne chmury. Alicja podejrzewała, że ukochany ją zdradza. Pewnego dnia zapytała go o to wprost, ale mężczyzna zaprzeczył. Nie miał odwagi przyznać, że już od dawna utrzymuje potajemny romans z koleżanką z pracy Anną W., która w świętochłowickim magistracie pełniła funkcję psychologa. Adam całkowicie stracił dla niej głowę.
Dowodem na to były przesiąknięte erotyzmem e-maile, które mężczyzna słał do swojej nowej wybranki. W którymś momencie Alicja wpadła na trop tej korespondencji. Zrozumiała, że dla jej małżeństwa nie ma już ratunku. Niewiele myśląc, wniosła pozew o rozwód z orzeczeniem o winie męża. Dopięła swego w 2007 r.
Żeby wyglądało, że wciąż żyje
Drobna niedogodność
Mimo rozstania Alicja i Adam utrzymywali ze sobą regularnie kontakt. Przyczyną było wspólnie zakupione mieszkanie, które stanowiło kość niezgody przy podziale majątku. Byli małżonkowie uzgodnili, że do czasu wyjaśnienia sprawy będą wspólnie opłacać rachunki. Z uwagi na tę decyzję od czasu do czasu pojawiali się w lokalu, aby wymienić się książeczką mieszkaniową.
Jedna z takich wizyt wypadła akurat 21 listopada 2007 roku. Alicja niechętnie wsiadła do taksówki. Wcale nie miała ochoty widzieć się z Adamem. Starała się jednak zachować pogodę ducha. Miała przecież o czym myśleć. Już niebawem zamierzała wybrać się w podróż marzeń do Australii. Od upragnionego urlopu dzieliły ją zaledwie dwa dni. Jeszcze tylko jedna drobna niedogodność i będzie mogła wreszcie się odprężyć.
Podejrzany mąż
Tego dnia Alicja nie wróciła na noc do domu. Nie mogąc dodzwonić się do córki, jej rodzice zaczęli się denerwować. Wiedzeni złym przeczuciem państwo Cesarzowie zawiadomili policję, a ta natychmiast wszczęła śledztwo. Pierwszym podejrzanym stał się oczywiście były mąż kobiety. Adam Ł. przekonywał jednak, że nie ma z jej zniknięciem nic wspólnego, a ostatni raz widział Alicję dwa tygodnie wcześniej. Mimo że od rozwodu minęło już pół roku, wydawał się jednak autentycznie przejęty. Pomagał, jak umiał, wziął nawet udział w poszukiwaniach zaginionej 33-latki.
Pierwszy trop w sprawie zniknięcia Alicji pojawił się już 24 godziny później. Ktoś podjął z jej konta 5 tysięcy złotych, dokonując pięciu równych wypłat w chorzowskich bankomatach. Zaopatrzeni w tak konkretny dowód śledczy ponownie pojawili się w mieszkaniu Adama Ł., tym razem jednak z nakazem przeszukania. W jego portfelu znaleźli kwit potwierdzający wypłatę 1000 zł. Może zainteresuje cię także ten artykuł: Małgorzata Śnieguła - samobójstwo, a może jednak morderstwo?
Nic nie powiem!
Mężczyzna nie zamierzał poddać się bez walki. Widząc obciążającą go poszlakę w ręku policjanta, szybko chwycił świstek papieru, wsadził go sobie do ust i połknął. “Nawet gdybyście mnie przypalali, nie powiem, gdzie ona jest!”- krzyczał. Awantura skończyła się zakuciem w kajdanki i przewiezieniem podejrzanego do aresztu.
W trakcie oczekiwania na dalszy rozwój wypadków Adam Ł. nie próżnował. Odbył poufną rozmowę ze współosadzonym, który wkrótce miał wyjść na wolność. Zdradził mu miejsce ukrycia karty bankomatowej Alicji wraz z numerem PIN. - Jak wyjdziesz, to wypłać dla mnie trochę gotówki. Żeby wyglądało, że ona wciąż żyje- poprosił. Mężczyzna nie skusił się na współpracę i zawiadomił o wszystkim policję. Śledczy po raz kolejny przeszukali dom wiarołomnego męża. W piwnicy przynależnej do lokalu znaleźli kartę bankomatową Alicji oraz pozostałe 4 tysiące w gotówce.
Wyznanie kochanki
Prawdziwym przełomem okazały się jednak zeznania kochanki Adama Ł.- Anny W. W 2009 r. kobieta otrzymała niepokojący anonim: "Jeśli nie chcesz podzielić losu Ali w sprawie Adama, to morda w kubeł, bo inaczej cię znajdziemy. Życzliwy". Wystraszona zdecydowała się na współpracę z organami ścigania. Wyznała, że Adam przyznał jej się do dwóch zabójstw: byłej żony Alicji, a także pierwszej narzeczonej Ilony. - Do zabicia Alicji przyznał mi się już dwa dni po jej zaginięciu. Zwłoki miał wsadzić do walizki i gdzieś ukryć, zakopać- tłumaczyła.
Wydawało się, że sprawy obu morderstw zakończą się sprawiedliwym ukaraniem sprawcy. Tym bardziej że po latach na policję zgłosił się kluczowy świadek zabójstwa 19-letniej piękności z Kluczy. Była nim 68-letnia Krystyna W. Śmiertelnie chora, stojąca już nad grobem kobieta opowiedziała śledczym, jak wieczorem 16 listopada 1991 r. udała się wraz z sąsiadką na poszukiwanie zagubionych kluczy do mieszkania.
Miły chłopak
Dochodziła 22:00, więc obie kobiety oświetlały sobie drogę latarkami. Wracając do domu, zobaczyły dwa samochody zatrzymujące się przy studzience kanalizacyjnej. Z jednego z nich wysiadł Adam Ł. Krystyna W. rozpoznała go od razu. Przez lata pracowała jako woźna w szkole, do której chłopak uczęszczał. Adam, który w jej oczach zawsze wydawał się miły, uprzejmy i spokojny, wyjął z bagażnika auta ciało dziewczyny, a następnie wrzucił je do szamba i odjechał.
Dlaczego Adam Ł. pozbył się swojej narzeczonej? Ponieważ nie chciał, aby dziecko, które nosiła w brzuchu, skomplikowało mu życie. W dniu morderstwa Ilona poprosiła go o spotkanie, na którym wyjawiła, że jest w ciąży. Mężczyzna w przypływie furii złapał ją za szyję i udusił. Jako że nie spotkała go za zbrodnię adekwatna kara, sądził, że kolejna zbrodnia również ujdzie mu na sucho. Na szczęście bardzo się pomylił.
Mimo iż ciała Alicji nigdy nie odnaleziono, to morderca nie uniknął odpowiedzialności. 15 września 2011 r. sąd uznał go za winnego i skazał na 25 lat pozbawienia wolności. Podobny wyrok zapadł w sprawie zabójstwa Ilony Miszczyńskiej. W 2013 r. krakowski sąd wymierzył oskarżonemu karę kolejnych 25 lat więzienia. Obrońcy świętochłowickiego urzędnika złożyli wniosek o ustanowienie kary łącznej. 16 maja 2018 r. Sąd Okręgowy w Krakowie wymierzył mu dożywocie, które we wrześniu 2018 r. zostało zmienione na ćwierć wieku za kratami.
Źródła:
- Kryminomaniak, ZGINĘŁY, BO KOCHAŁY POTWORA, https://www.youtube.com/watch?v=hUwIMKC05rw
- https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/krakow/morderca-kochanek-spedzi-w-wiezieniu-25-lat/vpfwlg8
- https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/morderca-ze-swietochlowic-urzednik-stanal-przed-sadem-apelacyjnym/ns89sxz
- https://www.fakt.pl/wydarzenia/adam-l-urzednik-ze-swietochlowic-zabil-dwie-kobiet/s6psd11
- https://buzz.gazeta.pl/buzz/7,156947,29539400,zabil-ilone-a-16-lat-pozniej-alicje-obie-byly-jego-partnerkami.html
- https://krakow.naszemiasto.pl/zabojstwo-ilony-miszczynskiej-morderce-ciezarnej-dziewczyny/ar/c1-2113390
- https://gazetakrakowska.pl/portret-zabojcy-opowiadal-ze-kocha-kobiety-na-smierc/ar/376285
- https://www.ngs24.pl/swietochlowice-byly-urzednik-moze-dostac-dozywocie