James Bulger - najmłodsi mordercy Wielkiej Brytanii
James był niezwykle żywym, ruchliwym trzylatkiem. Gdy mama szła z nim na zakupy, zazwyczaj zapinała go w wózku, by mieć chłopca pod kontrolą. 12 lutego 1993 roku musiała zorganizować szybki wypad do sklepu mięsnego. Uznała, że tym razem poradzi sobie bez wózka. Cały czas trzymała syna za rękę, z wyjątkiem krótkiej chwili, kiedy to pochyliła się nad torebką, by wyjąć z pieniądze i zapłacić za zakupy. Te kilkadziesiąt sekund wystarczyło, by James zniknął jej z oczu…
Jeśli szukasz więcej informacji i ciekawostek historycznych, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły o zagadkach kryminalnych.
Z tego artykułu dowiesz się:
James, Robert i Jon
James
James przyszedł na świat 16 marca 1990 roku jako drugie dziecko Ralpha i Denise Bulger. Ich pierworodna córka zmarła w trakcie porodu, toteż rodzice chuchali na chłopca i dmuchali, chcąc zapewnić mu wszystko, co najlepsze.
James wyrósł na rezolutnego, uroczego urwisa o blond czuprynie i niebieskich oczach. W wieku 2,5 roku umiał już całkiem nieźle się wysławiać, znał wszystkie cyfry i posiadał komplet mlecznych zębów. Bardzo lubił tańczyć do muzyki Michaela Jacksona. Wszędzie było go pełno.
Robert
Robert Thompson przyszedł na świat 23 sierpnia 1982 roku. Jego matka była alkoholiczką, która życiowe frustracje wylewała na dzieci. W pewnym momencie próbowała odebrać sobie życie poprzez zażycie dużej ilości leków. Ojciec znęcał się nad rodziną, a później na dobre ją opuścił.
Rodzina mieszkała w niebezpiecznej okolicy. Łatwo tu było wpaść w kłopoty. Robert miał pięciu starszych braci, którzy znęcali się nad nim. Chłopiec w pokorze znosił bicie i poniżanie. Wypracował sobie strategię przetrwania w niesprzyjającym środowisku: unikał problemów, a gdy już je miał, wyłgiwał się z nich kłamstwem albo płaczem.
Dzieci Bulgerów nie wyrosły na dobrych ludzi. Jeden z nich został złodziejem i w swój proceder wciągnął małego Roberta. Inny był podpalaczem, jeszcze inny chuliganem terroryzującym nauczycieli w szkole. Opieka społeczna próbowała wielokrotnie pomóc rodzinie, ale bez większych rezultatów.
Robert nie uczył się dobrze, dużo wagarował. Pedagodzy dobrze go znali. Uważali, że jest urodzonym manipulatorem i notorycznym łgarzem. Nikt jednak nie uważał go za złe dziecko. Chłopiec nie miał zbyt wielu przyjaciół. Jego najbliższym kolegą był Jon Venables.
Jon
Jon Venables urodził się 13 sierpnia 1982 roku. Jego rodzina również nie należała do szczęśliwych. Młodszy brat chłopaka przyszedł na świat z rozszczepem podniebienia. Miał kłopoty z mówieniem, uczęszczał więc do szkoły specjalnej. Państwo Venables poświęcali mu całą rodzicielską uwagę. Jon był o to zazdrosny.
Jego rodzice dużo się kłócili, a ich związek składał się licznych z rozstań i powrotów. W końcu para rozeszła się na dobre. Oboje zachorowali po tym na depresję. Syn został przy matce, która znęcała się nad nim psychicznie i fizycznie.
Chłopiec źle się uczył, musiał nawet zmienić szkołę. W nowej placówce poznał Roberta Thompsona. Obaj mieli na siebie bardzo negatywny wpływ. Wagarowali, nie chcieli się uczyć. Jon, gdy już dotarł na lekcje, robił wszystko, by zwrócić na siebie uwagę.
Chodź no tu, chłopcze!
Chwila nieuwagi
12 lutego 1993 roku James wraz z mamą i ciocią udali się wspólnie na zakupy do sklepu mięsnego, mieszczącego się w centrum handlowym New Strand Shopping Centre w Bootle, niedaleko Liverpoolu (Wielka Brytania). Tym razem kobiety zdecydowały się nie brać ze sobą wózka, w którym zazwyczaj zapinały ruchliwego chłopca, aby mieć go stale na oku.
Cała wyprawa miała trwać co najwyżej godzinę. Przez cały czas mały James trzymał się blisko mamy. Kobieta tylko na chwilę puściła jego rączkę. Oboje stali już przy kasie, Denise musiała sięgnąć do torebki po pieniądze. Tyle wystarczyło, aby syn zniknął jej z oczu. A może zainteresuje cię także ten artykuł o tajemnicach, które do dziś nie zostały rozwiązane?
Polowanie na dziecko
12 lutego 1993 roku, czyli w piątek, Robert i Jon postanowili zerwać się ze szkoły. Nie mając nic lepszego do roboty, poszli do centrum handlowego. Odbyli rajd po kilku sklepach, z których w. Wynieśli drobne fanty - słodycze, figurki trolli, baterie, puszkę niebieskiej farby.
Nagle wpadli na pomysł, że uprowadzą małe dziecko. Ot, z nudów. Namierzyli odpowiedni cel - dwuletniego chłopca - ale ich plan nie wypalił. Matka zorientowała się, że obcy chłopcy próbują odciągnąć od niej dziecko i przegoniła natrętów.
Roberta i Jona to jednak nie zniechęciło. Snując się po New Strand Shopping Centre zauważyli Jamesa stojącego przy drzwiach sklepu mięsnego. “Chodź no tu, chłopcze”- zawołali. Dziecko podeszło do nieznajomych. Jeden z nich wziął je za rękę i cała trójka ruszyła do wyjścia. Była godzina 15:40.
Długi marsz
Jon i Robert niezatrzymywani przez nikogo wyprowadzili Jamesa z centrum handlowego. Prowadzili chłopca zakosami w stronę torów kolejowych. Na tym etapie prawdopodobnie nie wiedzieli jeszcze dokładnie, co z nim zrobią. Z pewnością nie mieli jednak dobrych zamiarów.
Wycieczka trwała w sumie kilka godzin. Dziecko w tym czasie osłabło i zaczęło płakać. Robert i Jon próbowali je uspokoić, a gdy to nie dawało skutku, szturchali je i popychali. W pewnym momencie James upadł na ziemię i nabił sobie na głowie wielkiego guza.
W tracie czterokilometrowej wędrówki chłopców widziało co najmniej 38 osób. Większość z nich nie zareagowała na widok płaczącego malca sądząc, że jest on pod opieką starszych braci. Niektóre z nich zatrzymywały się, aby zapytać, czy wszystko w porządku. Robert i Jon odpowiadali wtedy, że znaleźli zagubione dziecko i prowadzą je na komisariat policji.
Oprawcy byli spokojni, opanowani. Na każde pytanie przypadkowych przechodniów mieli gotową odpowiedź. Nie budzili podejrzeń. W tym czasie przerażona matka Jamesa, Denise, zdążyła już podnieść alarm i zgłosiła zaginięcie syna odpowiednim służbom.
Tory kolejowe
Robert i Jon zaprowadzili Jamesa na tory kolejowe. Było to odludne miejsce, osłonięte gęstymi krzakami. Tam zaczęli znęcać się nad przerażonym, zapłakanym dzieckiem. Bili je, szturchali, kopali, rzucali w nie kamieniami z nasypu. Wlali do lewego oka chłopca niebieską farbę uprzednio skradzioną w sklepie. Wpychali mu w usta baterie.
Rozebrali Jamesa i manipulowani w rejonie jego genitaliów. Spekuluje się również, że włożyli baterie do jego odbytu, jednak seksualnej napaści na dziecko nigdy jednoznacznie nie potwierdzono. Tłukli Jamesa ciężkim, metalowym prętem znalezionym na torach. W końcu roztrzaskali mu nim czaszkę.
Gdy zorientowali się, że chłopiec nie żyje, postanowili zostawić jego ciało na torach. Liczyli, że gdy przejedzie je pociąg, ślady zbrodni zostaną zatarte. Na szczęście grubo się pomylili. Sprawę zniknięcia Jamesa policja potraktowała śmiertelnie poważnie. Został do niej zaangażowany znany profiler, który stwierdził, że morderstwa najprawdopodobniej dokonały osoby niewiele starsze od ofiary.
Urodzeni mordercy?
Poszukiwania
Poszukiwania Jamesa zakrojono na szeroką skalę. Sprawdzono teren centrum handlowego, okoliczne nieużytki, kanał oraz tereny należące do kolei. Zabezpieczono nagranie z monitoringu centrum handlowego, na którym widać było Jamesa prowadzonego przez dwóch chłopców.
W miasto ruszyły policyjne radiowozy nadające informacje o uprowadzonym dziecku przez megafony. Wkrótce na komisariat zaczęli się zgłaszać świadkowie, którzy 12 lutego widzieli Jamesa i dwóch chłopaków. Na podstawie ich zeznań udało się odtworzyć trasę, jaką przebyli porywacze.
W końcu policjanci odnaleźli ciało dziecka porzucone na torach kolejowych. Pociąg przeciął je na pół. Widok był makabryczny. Brukowce błyskawicznie podchwyciły temat. Wkrótce na miejscu zbrodni, odgrodzonym policyjną taśmą, pojawiły się góry maskotek i kwiatów, przynoszonych przez zbulwersowanych mieszkańców miasteczka.
To musi być jakaś pomyłka
Profiler był pewien, że sprawcami są osoby nieletnie, mieszkające w bezpośredniej okolicy miejsca, w którym znaleziono ciało. Funkcjonariusze sprawdzili więc listy obecności uczniów w szkołach. Szybko wpadli na trop Jona i Roberta, którzy 12 lutego poszli na wagary.
Policja pojawiła się w domach podejrzanych 18 lutego 1993 roku. Obaj chłopcy byli zaskoczeni i przerażeni. Jeden z funkcjonariuszy, który aresztował Thompsona, stwierdził, że Robert wyglądał tak niewinne, zaspany i w piżamie, że mężczyzna pomyślał sobie w duchu “To musi być jakaś pomyłka”.
Jak się później okazało, przez cały czas, który minął od zabójstwa do aresztowania, Robert i Jon interesowali się śledztwem. Robert pytał rodziców, czy policja złapała już morderców Jamesa. Twierdził, że gdyby ich spotkał, to skopałby im tyłki. Zaniósł nawet różę na nasyp kolejowy.
Dowody
Policja niezwykle ostrożnie przesłuchiwała chłopców, którzy mieli w tamtej chwili po 10 lat. Funkcjonariusze zdawali sobie sprawę, że nie mogą ich traktować jak dorosłych przestępców. Obaj na zmianę wykazywali dużo strachu i zdenerwowania, ale jednocześnie umiejętnie kłamali.
Jon usiłował zwalić winę na Roberta. Podkreślał, że kolega zawsze wpędza go w kłopoty. Robert bał się, że zostanie uznany za zboczeńca, gdy do prasy przedostanie się informacja o tym, że mały James był nagi od pasa w dół.
Na kurtkach obu podejrzanych odnaleziono ślady niebieskiej farby. Tej samej, którą wlano do lewego oka ofiary. Buty Roberta pokrywała krew Jamesa. Świadkowie potwierdzili, że to Robert i Jon byli porywaczami.
Sprawca A, Sprawca B
Proces chłopców rozpoczął się 1 listopada 1993 roku. Przed pierwszą rozprawą pod budynkiem sądu zebrał się tłum zbulwersowanych obywateli. Byli zszokowani brutalnością zbrodni, domagali się surowego ukarania winnych. Thompsonowie i Venablesowie wyprowadzili się z miasta w obawie przed linczem.
W trakcie procesu tożsamość dziesięciolatków była chroniona. Nazywano ich Sprawcą A i Sprawcą B. Psychiatrzy zgodnie orzekli, że obaj wiedzieli, że to, co robią, jest złe. Działali z premedytacją - mieli wiele okazji, by przerwać makabryczny proceder. Mogli porzucić Jamesa na ulicy, zostawić go pod opieką przechodniów. Nie zrobili tego.
Kontrola nad słabym, zapłakanym dzieckiem, sprawiała im przyjemność. Żaden z nich nie chciał stracić w oczach drugiego kolegi i wyjść na mięczaka. Podjudzali się więc nawzajem do zadawania coraz to gorszych cierpień ofierze.
Jon i Robert nie zabrali głosu w sądzie. 24 listopada 1993 roku obaj zostali uznani za winnych uprowadzenia i morderstwa Jamesa Patricka Bulgera. Tym samym stali się najmłodszymi skazanymi przez sąd mordercami XX wieku. Po zakończeniu procesu ich personalia ujawniono opinii publicznej.
Według królewskiego uznania
Kara Roberta i Jona miała trwać tak długo, jak zażyczy sobie tego królowa (wyrok zawierał zwrot at Her Majesty's pleasure), nie mniej, niż 8 lat. Dzięki presji wywieranej przez zbulwersowane społeczeństwo na wymiar sprawiedliwości wyrok udało się przedłużyć do 15 lat.
W 1999 roku prawnicy Thompsona i Venablesa złożyli apelację do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Ten stwierdził, że oskarżeni nie mieli uczciwego procesu, byli bowiem za młodzi, by go zrozumieć. Ich wyroki były kilkakrotnie zmieniane. Obaj ostatecznie wyszli z więzienia w połowie 2001 roku pod fałszywymi nazwiskami.
Jon Venables nie cieszył się długo wolnością. Otrzymał kilka wyroków za posiadanie pornografii dziecięcej. W 2017 roku znów trafił do aresztu pod zarzutem posiadania treści zagrażających bezpieczeństwu dzieci.
O losach Roberta Thompsona na wolności nic nie wiadomo.
Autor: Natalia Grochal
Źródła:
- https://www.youtube.com/watch?v=eNSgtBZfb0Y
- https://pl.wikipedia.org/wiki/Zab%C3%B3jstwo_Jamesa_Bulgera
- http://www.murderpedia.org/male.T/t/thompson-robert.htm