„To nie był człowiek. To był diabeł” – Wstrząsające świadectwa z willi komendanta Götha

W książce „Będziesz moim słońcem. Opowieść o Józefie i Rebece Bauach” Renata Baume opisuje jedną z najbardziej niezwykłych historii miłości, która przetrwała piekło obozu koncentracyjnego. Ale zanim narodziła się nadzieja, była tylko ciemność. Poniższy fragment przenosi nas do świata, w którym życie zależało od kaprysu oprawcy. Amon Göth – komendant obozu w Płaszowie – mordował z zimną krwią, słuchał walczyków i kładł rewolwer pod łokieć Rebeki, gdy ta robiła mu manicure. To opowieść o bezwzględnym mordercy i o kobiecie, która, nawet patrząc diabłu w oczy, nie przestawała walczyć o godność.
Miał ponad dwa metry wzrostu. Kiedy przechodził przez drzwi willi, zdarzało się, że uderzał głową w futrynę. Jego ręce były ogromne. Najczęściej używana prawa dłoń obejmowała nie tylko policzek, ale też ucho, oko i w ogóle połowę głowy jednej i drugiej służącej. Obie kobiety zostały wiele razy pobite, zrzucone ze schodów.
Nosił na zmianę trzy nakrycia głowy: pierwszym była zwykła żołnierska czapka polowa, drugim – okrągła oficerska, trzecim – zielonkawy kapelusz tyrolski. Kiedy wkładał ten kapelusz do wyjścia, oznaczało to, że chce kogoś zabić. Jak drapieżnik pragnący świeżej krwi, tropił i węszył. Pretekstem mogło być cokolwiek. Na przykład nie spojrzeć mu w oczy. Albo spojrzeć.
Gdy pojawiał się na horyzoncie, więźniów ogarniał wielki strach. Jedni, jeśli tylko mogli, próbowali zniknąć z jego pola widzenia. Chowali się gdzie popadnie. Inni przyspieszali pracę. Pewna dziewczyna pchała taczkę pełną kamieni. Kiedy ujrzała komendanta, próbowała pchać szybciej. Kamienie zaczęły spadać na boki. Göth wyciągnął pistolet i zabił ją na miejscu, za sabotaż.
Często obserwował ludzi przez okno. Jeśli zauważył, że ktoś przestał pracować, lub uznał, że robił to za wolno, otwierał okno i strzelał do tego człowieka. Jego osobisty sekretarz, więzień obozu Mieczysław Pemper, wspominał, że pewnego dnia Amon Göth przerwał dyktowanie listu do ojca, wziął karabin, otworzył okno, wymierzył i strzelił. Po czym zwrócił się do piszącego na maszynie Mietka z pytaniem, na czym stanęli.
Zabijał z marszu i z końskiego grzbietu, dając rozkaz lub osobiście, z bliska albo z daleka – dla popisania się celnością strzału. Zdarzało się, że robił to bez powodu, na zimno, nie będąc w ogóle zdenerwowanym. Czasem nawet podśpiewywał przy tym swoją ulubioną piosenkę: Schenk mir dein Herz heute Nacht, o bella mia! (niem., Daj mi swoje serce dziś wieczorem, o bella mia!). Potem znowu mordował w pasji i po pijanemu. Pijany przychodził też na poranne apele. Jego wzrok był nienaturalny. Mówiono, że doktor Gross robi mu zastrzyki z morfiny.
Jeśli nie podobała mu się czyjaś twarz, przystawał i pytał: „Ty Sau-Jud (niem., żydowska świnia), czego patrzysz na mnie taki zły? Może tobie coś nie pasuje?”.
Kilku ludzi zabił, bo „nie spodobało mu się, że byli ubrani w długie płaszcze”, jednego człowieka, bo miał „głupi wyraz twarzy”, drugiego, bo był wysoki i „jego głowa wystawała ponad inne”. Jeszcze innego, „bo krzywo spojrzał lub źle się zameldował, […] nieprawidłowo stał na baczność lub źle ujął łopatę w rękę, bo nie szedł równo w szeregu, bo palił papierosa, bo znużony nocną pracą, głodny i niewyspany pochylił głowę nad stołem”.
Kiedy w lecie 1943 roku dotarł do Płaszowa transport kobiet, mężczyzn i dzieci, „Göth polecił im rozebrać się do naga, potem pytał: »Od kogo zależy wasze życie? Na pewno powiecie, że od Boga, ale to nieprawda, wasze życie zależy od mojego pistoletu«. Potem bawił się nimi, mówiąc: »Ubierzcie się z powrotem« i »Rozbierzcie się znowu«. Robił to przez kilka godzin. […] Następnie dał rozkaz tych ludzi zastrzelić”.
„Kiedyś rano na apelu Göth podszedł do jednego mężczyzny i zapytał: »Dlaczego się nie ogoliłeś?«” – wspomina więzień Henry Kinsley (Joachim Künstlinger). „Tamten odpowiedział, że nie było wody. Göth na to: »Mówisz mi, że nie było wody w tym obozie?«. Wyciągnął pistolet i go zabił. Koło mnie stał mój krewny, prawie zemdlał, jak to zobaczył. Göth podszedł do niego i pyta: »Co jest? Nie podoba ci się coś?«. Po czym przystawił mu pistolet do głowy i też go zabił. A piętnaście tysięcy ludzi stało wokoło i patrzyło na to”.

Innego ranka „przytoczył się ociężale, spity, niewyspany, snać bezpośrednio po nocnej libacji, na której powziął postanowienie dwóch ofiar na czczo”. Nie namyślając się długo, „wywołał z szeregu dwóch młodych Żydów, gotowych do wymarszu na swoją placówkę, i położył ich z pistoletu na miejscu, na oczach tysięcy współbraci, ponieważ mieli ein verschmitzetes Gesicht (niem., złośliwe twarze)”.
Miał dwa niemieckie dogi, Ralfa i Rolfa. Jeden o ciemnej sierści, drugi arlekin: biały w czarne plamy. Szczując psa na więźnia, krzyczał: „Herr Rolf, essen Sie diesen Hund!” (niem., Panie Rolf, zjedz tego psa!). Dogi nauczone były w pierwszej kolejności skakać kobietom do piersi, a mężczyznom do genitaliów. A potem nieszczęśników rozszarpywały. Cierpiał na bezsenność. W środku nocy kręcił się po obozie, zaglądając w okna warsztatów pracujących na nocnej zmianie. Jeśli nie zasnął do samego rana, lubił wyjść z willi za piętnaście szósta. Obóz właśnie się budził, więźniowie zbierali się na apel. Strzelał do nich na chybił trafił. Potem wracał, pogwizdując, zadowolony z siebie. Dopiero wtedy kładł się do łóżka i zasypiał spokojnie.
„To nie był człowiek” – potwierdza Manci Rosner, żona skrzypka, członka obozowej orkiestry. „To był diabeł. Diabeł kochający muzykę. Dawał mojemu mężowi sznapsa, sam kładł się na sofę, a mąż grał mu kołysanki. I był ekspertem – z zamkniętymi oczami potrafił zauważyć, że mąż zmienia jedne skrzypce na drugie”.
Zdaje się, że muzyka była jedyną obok zabijania przyjemnością komendanta. Wspomina o tym również właściciel warsztatów odzieżowych Julius Madritsch. „Kiedy Amon był w dobrym humorze, graliśmy w szachy albo słuchaliśmy muzyki granej przez tego Rosenzweiga, czy jak on się tam nazywał. To był prawdziwy wirtuoz skrzypiec. On też miał trochę wiedeńskiej krwi, a u nas mówi się, że kiedy masz wiedeńską krew, znaczy to, że kochasz muzykę. Jego gra sprawiała mi wielką przyjemność. Göthowi chyba też…”
Henryk Rosner nie tylko grał na skrzypcach, ale – na życzenie komendanta i jego gości – także śpiewał. Ich ulubionym był szlagier Kunza Mei Muatterl war a Weanerin. Skomponowana w rytmie walczyka piosenka opowiada o mężczyźnie, którego „matula była wiedenką”. W dzieciństwie wysłała go raz do fryzjera, a ten po skończonej robocie klepnął chłopca w ramię i powiedział: „Patrz! Tu katedra Świętego Szczepana, a tam modry Dunaj, dalej morze domów. To twoje rodzinne miejsce, zawsze pozostań wierny pięknemu miastu!”.
Madritsch mówi, że słuchając tej piosenki, Göth się odprężał.
*
Powinnam zastrzelić go!
Na początku 1943 roku, korzystając z kontaktów z Polakami w HKP, Rebeka chce zakupić truciznę w ilości wystarczającej do zabicia kilku esesmanów. Truciznę trzeba by przeszmuglować do obozu, a potem znaleźć dostęp do oficerskiej kuchni. Nie wiadomo, dlaczego realizacja tego planu nie dochodzi do skutku. Kilka tygodni później brygada HKP zostaje rozwiązana i kontakt ze światem zewnętrznym się urywa.
Po likwidacji placówki, w maju 1943 roku, Rebeka przechodzi selekcję na placu apelowym. Gdy kierownik biura pracy Heinz Bigell wypytuje ludzi o zawody, dziewczyna oświadcza, że jest urzędniczką.
Wiedziałam, że on jest kierownikiem biura, i chciałam się tam dostać, aby żyć. Ja i dwie kobiety musiałyśmy stać po lewej stronie, a inne na prawo. Starsi ludzie na rozkaz Bigella i dwóch esesmanów zaprowadzeni zostali na stronę Entlassung. Słyszałam, że ci ludzie zginęli. My trzy zostałyśmy zaprowadzone przez odemana do Grauenhausu, na pierwsze piętro. Tam miałam prowadzić kartoteki Lebensmittel und Werkzeuge – towarów wyprodukowanych i wywiezionych z lagru. Potem nasze biuro przeniosło się do baraku, w którym pracowało bardzo dużo ludzi. Najukochańszym człowiekiem był Icio Stern. Pomagał nam, byśmy mieli znośne warunki. Myłyśmy się czasem tam w baraku i on, narażając życie, pilnował, czy nie nadchodzi komendant Göth lub inny esesman.
Rebeka jest teraz w centrum obozowego życia. Obserwuje. Jest bezsilna, lecz kiedy to możliwe, próbuje wspierać, pomagać. Gdy w prowadzonej na śmierć kobiecie rozpoznaje matkę Mietka Pempera, sekretarza Götha, rusza jej na odsiecz. Po interwencji i wytłumaczeniu, kim jest syn kobiety, ta zostaje odesłana do baraku.
Pewnego ranka Rebeka idzie na apel, lekko kulejąc. Zauważa ją Amon Göth. „Nic mi nie jest” – tłumaczy przestraszona Rebeka. „Jestem zupełnie zdrowa, mam tylko odciski na stopie. Gdybym tylko miała czym je sobie usunąć… Wiem, jak to zrobić, jestem kosmetyczką”.
Wieczorem do jej baraku zagląda odeman. „Umiesz robić manicure?” – pyta. I dorzuca: „Dziś wieczorem przyjdę po ciebie”.
Przed pierwszą wizytą u komendanta Rebeka chowa się i trzeba ją wyciągać siłą. Pociesza ją Helena Hirsz: „U Götha zawsze gra radio, będziesz też mogła podsłuchiwać rozmowy”.
Rebeka zajmuje się wieloma esesmanami, ich żonami i kochankami. Najczęściej jednak wzywana jest do komendanta. W willi kręci się sporo ludzi, Göth jest to zajęty, to rozeźlony, to pijany. Zapada się w fotel przy stole, podaje jej swą masywną dłoń. Rebeka przycina skórki, piłuje paznokcie, poleruje płytki. On nie mówi nic, czasem tylko warknie na kogoś lub zawoła psa, by go pogłaskać.
Któregoś razu dla kaprysu napuszcza jednego ze swoich kolosów na Rebekę. Pies rzuca się na nią, kąsa w pierś. Po chwili jednak uspokaja się, głaskany. Rebeka mówi do niego po niemiecku: „Dobry piesek, dobry piesek”.
„My widziałyśmy go z daleka i mdlałyśmy” – mówi Perla Mandel. „A Rebeka brała jego rękę do swojej. Albo stopę. Bała się, ale nawet nie zadrżała. Robiła swoje, jakby to był zwyczajny klient. Opowiadała mi potem: »W takich chwilach w ogóle nie myślę, że to on. Wyobrażam sobie, że to ty, Peluniu, albo jakaś inna koleżanka«.
To było jej zadanie i mówiła, że musi to robić. Mówiła, że może kiedyś, jak on będzie w lepszym humorze, poprosi go o pomoc dla jakiegoś Żyda. Ale gdzie tam. On myślał tylko o zabijaniu. Powiedział jej kiedyś, że poprzedniej nocy nie mógł zasnąć, bo nie widział przed snem martwego Żyda. Tak do niej powiedział. A jak chciał ją przestraszyć, kładł jej pod łokieć rewolwer. I groził, że ją zabije, jeśli zadrży jej ręka i go zrani”.
Rebeka pracuje w pełnym skupieniu. A gdyby tak w chwili jego nieuwagi złapać za pistolet, wymierzyć w niego i strzelić? Dziewczyna zwierza się ze swoich planów przyjaciółce. Tłumaczy: „Ręka… to nie jest ludzka ręka, to jest szatańska ręka przecież. Ja robię manicure, a on może na chwilę jest zamyślony, to powinnam wziąć jego rewolwer i zastrzelić go!”.„Powiedziałam do Rebeki” – wspomina Perla Mandel – „jakbyś zabiła Hitlera, to co innego, ale on? Na jego miejsce na drugi dzień poślą innego diabła”.
O autorce
Renata Baume – absolwentka religioznawstwa. Od wielu lat uczy języka francuskiego w instytucjach zajmujących się integracją obcokrajowców w Szwajcarii. Współpracując z Radiem Suisse Romande, trafiła na poruszającą historię Józefa i Rebeki Bauów, która ją zafascynowała. Poświęciła jej lata badań i gromadzenia materiałów, czego owocem jest książka „Będziesz moim słońcem. Opowieść o Józefie i Rebece Bauach”.
