Elekcja „na wariackich papierach”, czyli jak wybrano Michała Korybuta Wiśniowieckiego?
Po śmierci Zygmunta Augusta ramy dla przeprowadzenia pierwszej wolnej elekcji dopiero miały zostać ustalone. Udało się, chociaż później król zdezerterował. Późniejsze elekcje powinny być tylko łatwiejsze, ponieważ zdobyto już niezbędne doświadczenie, prawda? Błąd! Po drodze mieliśmy elekcję, po której mieliśmy dwóch wybranych królów, a już to, co się działo po abdykacji Jana Kazimierza przeszło ludzkie pojęcie. Zresztą i sam wynik elekcji był… cóż… wariacki.
Jeśli szukasz więcej informacji i ciekawostek historycznych, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły o historii Polski.
Z tego artykułu dowiesz się:
Sytuacja w państwie przed elekcją, kandydaci
Ustalenia sejmu konwokacyjnego, atmosfera przed elekcją
Ustalenia dotyczące przebiegu elekcji zostały przyjęte podczas sejmu konwokacyjnego, który obradował w dniach 5 listopada – 6 grudnia 1668 roku. Posłowie mieli złożyć taką oto przysięgę co do mających się odbyć w maju 1669 roku wyborów: „Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu (…) na to, iż tego będę mianował za Pana (…) i tego na Królestwo mianować będę, którego według sumienia i praw naszych zgodnego będę rozumiał, ani będę wprowadzał nikogo na Państwo mimo powszechną zgodę. Jeżelim się do kogo kiedykolwiek wiązał, tedy go cale odstępuję” (Rosik, Wiszewski, s. 996).
Z kandydowania wykluczone zostały osoby, które dążyły w sposób nielegalny do objęcia władzy po Janie Kazimierzu, zaś ostatnie zdanie przysięgi odnosiło się do tego, iż senatorowie mieli nie głosować na kandydata, od którego otrzymali jakiekolwiek korzyści finansowe. Tyle teoria. Stanisław Płaza wspomina jednak w tym kontekście, że ówczesny prymas Mikołaj Prażmowski miał uspokajać hetmana Jana Sobieskiego, że przysięgą tą nie należy się aż tak przejmować.
Skąd w ogóle pomysł na taki tekst przysięgi? Otóż posłowie mieli być przekonani, że istnieją spiski możnych, których celem miało być wyniesienie do władzy wygodnej im osoby. Obawiano się, że możnowładcy zostali zwyczajnie przez kandydatów skorumpowani. Obawy te nie były zresztą bezpodstawne, bowiem kandydaci bywali dość hojni. Panowała też duża obawa przed ingerencją zewnętrzną i generalnie przed „obczyzną”.
Kandydaci zagraniczni i kursujące o nich opinie
„Obczyźnie” natomiast zależało na utrzymaniu w Rzeczypospolitej „złotej wolności szlacheckiej”, gdyż osłabiało to nasze państwo i umożliwiało łatwiejszą ingerencję. Według Stanisława Płazy Francja, Brandenburgia czy nawet Szwecja miały zawrzeć porozumienia, na mocy których poparcie miało zostać udzielone właśnie kandydatowi gwarantującemu zachowanie wspomnianej wolności. Jednak i tu diabeł miał tkwić w szczegółach. Czyli: na kogo postawić? Pierwotnie Francja, Austria, Brandenburgia i Szwecja popierały księcia neuburskiego Düsseldorfu Filipa Wilhelma. Później jednak każde państwo postawiło na swojego „konia”. I tak: Austria wytypowała księcia Karola Lotaryńskiego zaś Francja a konkretnie Ludwik XIV – Ludwika II, czyli Wielkiego Kondeusza. Pojawiały się także i inne, mniej lub bardziej poważne kandydatury, jak np. kandydatka ze Szwecji Krystyna (w swoim państwie zmuszona do abdykacji w wieku 28 lat ze względu na bankructwo państwa), nieoficjalny kandydat moskiewski (według różnych źródeł mógł to być carewicz Fiodor lub Teodor, czy też sam car Aleksy Michajłowicz, przypomina się tu sporo wcześniejsza historia z podchodami Iwana IV Groźnego,) a nawet… chan krymski Aadij Giraj.
Co zaś w ogóle sądzono wtedy o poszczególnych kandydatach? O Ludwiku II mówiono, że jest pozornym katolikiem o trudnym charakterze, że co prawda dobry z niego żołnierz, ale marny polityk. Mówiono nawet, że nie jest z Bogiem ten, kto wspiera Kondeusza. Filipa Wilhelma podsumowano krótko: stary, schorowany i do tego 11 dzieci. O dziwo w miarę dobre opinie zbierał Karol Lotaryński, kandydat młody, który wykazał się walecznością w wojnach przeciwko Ludwikowi XIV. Miał być także spokrewniony z Jagiellonami. Aha, i obiecał wypłacić armii naszego państwa 3 miliony złotych, ale to już mało znaczący drobiazg, prawda? A mówiono przecież, aby nie brać pieniędzy od kandydatów... Zaś do potencjalnych kandydatur moskiewskich podchodzono tak, jak do wszystkich poprzednich kandydatur tego państwa: z obawą, choć car miał nawet obiecywać wychowanie syna w wierze katolickiej. Jeśli szukasz więcej ciekawostek, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły o królach Polski.
Kandydatura „Piasta”, przebieg elekcji
Stronnictwo profrancuskie; opcja „piastowska”
Istniała wtedy w Rzeczypospolitej grupa osób, która uważała, że w zasadzie wszystko jest już ustalone. To stronnictwo profrancuskie, które jeszcze za życia królowej Ludwiki Marii silnie wspierało jej oraz Jana Kazimierza starania o osadzenie na tronie kogoś z rodu Burbonów. Jak wiemy, z planów elekcji vivente rege nic nie wyszło.
Jednak stronnictwo to nadal było dość silne. Zresztą w grupie tej było sporo osób z „czołówki” ówczesnej sceny politycznej: wspomniani już wcześniej prymas Prażmowski, hetman Sobieski, przedstawiciele rodów Lubomirskich i Paców. Jednakże po rządach Jana Kazimierza i Ludwiki Marii wśród szlachty takie opcje budziły w większości niechęć.
Kto zatem jeżeli nie obcokrajowiec? Piast! Czyli kto? Wymieniane było nazwisko hetmana Dymitra Wiśniowieckiego, jednakże dość szerokim echem odbiła się publikacja podkanclerzego Andrzeja Olszowskiego Censura Candidatorum Sceptri Polonici: Scilicet Mosci, Neoburgi, Condaei, Lotharingi Et Piasti, w której skrytykował on wszystkie zagraniczne kandydatury jako nieprzydatne i zasugerował polskiego kandydata w osobie Michała Korybuta Wiśniowieckiego, który ostatecznie w istocie został wybrany. Jednak zanim do tego w ogóle doszło…
Przebieg elekcji: spiski, strzelaniny, pobicia i wymuszenia
Początek elekcji wyznaczono na 2 maja 1669 roku. Możni postanowili wzmocnić swoją siłę argumentu siłą wojska. Sprowadzili 26 000 żołnierzy. Jednak samej uzbrojonej szlachty na polu elekcyjnym było w sumie aż 80 000. Dodatkowe siły mogły jednak być przydatne: po pożarze w Warszawie w 1669 roku dochodziło do powszechnych grabieży, po mieście grasowały uzbrojone bandy. Ale elekcja się rozpoczęła. Szlachta przepuściła atak na obóz profrancuski. Ci jednak nie zasypywali gruszek w popiele. W dniu 15 maja w rezydencji prymasa postanowili zawiązać tajną konfederację, do której należeli także Jan Sobieski, podskarbi wielki koronny Jan Andrzej Morsztyn i kanclerz wielki litewski Krzysztof Pac. Ponoć spisek wyszedł na jaw. Skutkiem było kategoryczne żądanie szlachty co do wykluczenia Wielkiego Kondeusza z listy kandydatów, a zwolennicy Ludwika II musieli publicznie wyrazić na to zgodę. Szlachta nawet okrążyła w tym celu szopę senatorską. Stało się to 6 czerwca.
Obrady trwały. Jednak elekcja miała się zamienić w jeszcze większy cyrk. Był 17 czerwca. Do szopy senatorskiej wdarła się zniecierpliwiona szlachta, oskarżając senatorów o zdradę i przekupstwo. Krzyczano, że szlachta sama wybierze króla. Doszło nawet do strzelaniny: w kierunku senatorów poleciały kule z pistoletów, zatrzymując się nierzadko w ciałach członków ich służby. Część możnych została pobita, inni odnieśli obrażenia w trakcie ucieczki. 18 czerwca przeproszono za całą sytuację, ale atmosfera nieodwracalnie uległa zmianie.
Na skutek tych wydarzeń, jak podaje Mariusz Markiewicz, prymas prawdopodobnie dyplomatycznie zachorował, obrady były kontynuowane przez biskupa poznańskiego Stefana Wierzbowskiego. Senatorowie rozważali wtedy już tylko dwie kandydatury: Karola Lotaryńskiego oraz Filipa Wilhelma. Rozmowy toczyły się również na polu elekcyjnym, wśród województw. Dokładnie nawet nie wiadomo, jak to się stało (podaje się tu różne wersje: rozpowszechnienie przez swoich popleczników informacji o kandydaturze przez Andrzeja Olszowskiego, wykluczenie obu obcokrajowców przez województwo sandomierskie i zgłoszenie kandydatury), ale nagle powszechnie na polu za kandydata zaczęto uważać Michała Korybuta Wiśniowieckiego.
Bez szacunku potraktowano przeciwników: uciekającego z pola Jana Sobieskiego 3 chorągwie szlachty sprowadziły z powrotem, zaś do Krzysztofa Paca, opowiadającego się wtedy za Filipem Wilhelmem wręcz strzelano. Sam zaś Wiśniowiecki miał wtedy stać „pokorniusieńki, skurczył się, nic nie mówi” (Rosik, Wiszewski, s. 999). Senatorzy zaś nie mieli już wtedy absolutnie nic do gadania. Powracający na pole prymas nominował Wiśniowieckiego, zaś hetman Sobieski ogłosił dokonanie wyboru króla. Panowanie Michała Korybuta Wiśniowieckiego zaczęło się jednak tak samo „statecznie”, jak przebiegała sama elekcja: jego sejm koronacyjny został zerwany...
Autor: Herbert Gnaś
Bibliografia:
- M. Markiewicz, Historia Polski 1492-1795, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002.
- S. Płaza, Rokosz Lubomirskiego, Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1994.
- S. Rosik, P. Wiszewski, Wielki poczet polskich królów i książąt, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2007.