Polskie Termopile: historia polskich bohaterów spod Zadwórza i Wizny
Większości z nas zapewne znana jest historia Spartan, którzy pod Termopilami próbowali powstrzymać napór wielokrotnie silniejszej armii Persji. Takie bitwy, nazywane polskimi Termopilami, zdarzały się też w historii polskiego oręża. Poniżej przedstawione zostaną dwie z nich. W pierwszej niewielki oddział kapitana Bolesława Zajączkowskiego próbował przebić się przez przeważające siły sowieckie w trakcie wojny polsko-bolszewickiej. W drugiej zaś kolejny kapitan, Władysław Raginis dysponując również niewielkimi siłami próbował powstrzymać niewyobrażalnie silniejsze oddziały III Rzeszy. Obu łączy jedno: chociaż ostatecznie przegrali, to jednak bohaterstwo i hart ducha, jakimi wykazali się oni i ich żołnierze zasługują na nasz najwyższy szacunek.
Jeśli szukasz więcej informacji i ciekawostek historycznych, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły o bitwach i wojnach.
Z tego artykułu dowiesz się:
Termopile wojny polsko-bolszewickiej
Rola oddziału kapitana Bolesława Zajączkowskiego, droga do Zadwórza
Jedna z bitew nazywanych polskimi Termopilami miała miejsce w trakcie wojny polsko-bolszewickiej. Był sierpień 1920 roku. Po tym, jak w bojach pod Horodyszczem i Chodaczkowem w dniach 6-8 sierpnia ciężko ranny w nogę został major Roman Abraham dowództwo nad jego oddziałami przejął kapitan Bolesław Zajączkowski. Miały one, jako jedne z wielu, zostać wykorzystane do prób uszczelnienia frontu. Sytuacja prezentowała się następująco: 1 Armia Konna pod dowództwem Siemiona Budionnego zamierzała osaczyć Lwów jednocześnie z trzech stron: od północy, od wschodu i od południowego wschodu. Jego oddziałom udawało się wcisnąć w lukę, jaka wytworzyła się w pewnym momencie pomiędzy 3 i 6 polską armią. Problemem było utrzymanie tego odcinka i to właśnie tam wysyłano najróżniejsze oddziały, czasem nawet improwizowane. I również tam mieli trafić żołnierze pod dowództwem kpt Bolesława Zajączkowskiego.
Zajączkowski pierwotnie prowadził swoich podkomendnych na Kamionkę Strumiłową, później zmieniono kierunek idąc na Zadwórze i Krasne. To właśnie pod tą drugą miejscowością oraz pod Buskiem doszło do pierwszych walk z sowieckimi wojskami. Nocą Polakom udało się podejść pod tory kolejowe znajdujące się pomiędzy Krasnem a Zadwórzem. O świcie, kiedy znajdowali się w okolicach wsi Kutkorz powitał ich ogień nieprzyjacielskiej artylerii. Kpt Zajączkowski otrzymał rozkaz odwrotu i skierowania się do Lwowa. Zdecydował się na rozdzielenie swoich oddziałów i wysłanie ich do tego miasta różnymi drogami.
Kawaleria dowodzona przez rotmistrza Tadeusza Krynickiego skierowała się na południe, na Gliniany, podczas gdy piechota wraz z cekaemami pod osobistym dowództwem kpt Zajączkowskiego ruszyła równolegle do linii kolejowej. I to los tej drugiej grupy będzie nas tutaj interesował. Po kilku godzinach marszu, trafiając po drodze na ogień artylerii, około południa żołnierzom kpt Zajączkowskiego udało się dotrzeć do samego Zadwórza. Przeprowadzony zwiad wykazał, że na wzgórzach ulokowała się sowiecka kawaleria, a w samym Zadwórzu znajdują się żołnierze wroga. Trzeba było podjąć decyzję co robić dalej.
Polski atak na Zadwórze, chwilowe sukcesy
Cytowany przez jedno ze źródeł Michał Klimecki wspomina, że kpt Zajączkowski mógł rozważać puszczenie małymi grupkami oddziałów przez las, lub też spróbować przebić się całością sił, jakimi dysponował przez miasto. Siły te były jednak niewielkie. Polski dowódca dysponował bowiem w tamtym momencie batalionem piechoty (w jego skład wchodziły trzy kompanie) oraz oddziałem karabinów maszynowych. Razem jedynie około 350 żołnierzy. Zbyt mało, aby skutecznie przeciwstawić się znacznie silniejszemu wrogowi.
Kapitan Zajączkowski zdecydował się jednak na atak. Piechota została uformowana w trzy linie tyraliery, uderzenie przy wsparciu karabinów maszynowych miało pójść w trzech kierunkach: podkomendni kapitana Krzysztofa Obertyńskiego zaatakować mieli zajęte przez sowieckie wojska wzgórze, kompania porucznika Jana Demetera miała uderzyć w kierunku na Zadwórze, natomiast stację kolejową mieli zaatakować żołnierze pod dowództwem Antoniego Dawidowicza.
Chwilowym sukcesem zakończyło się natarcie 2 kompanii Jana Demetera. Poniosła ona duże straty, jednakże jej żołnierzom udało się zmusić sowieckich artylerzystów do wycofania się, wręcz do ucieczki. Tymczasowo zdobyto w ten sposób kilka armat. Z kolei przy natarciu na stację kolejową inicjatywą wykazał się obsługujący karabin maszynowy podchorąży Tadeusz Hanak, który ustawił go na drezynie kolejowej tworząc w ten sposób mobilne stanowisko strzeleckie. W międzyczasie jednak na polskie skrzydło uderzyła kawaleria, atak ten jednak dzięki ostrzałowi z karabinów maszynowych udało się wtedy odeprzeć.
Próba przedostania się do lasu barszczowskiego, dramatyczny koniec walk
Krytyczna, co podkreśla się w różnych źródłach, dla ostatecznego przebiegu bitwy okazała się godzina 14:00. Około tej godziny bowiem sowieckiej artylerii, która wstrzeliwała się w polskie pozycje, udało się trafić w wózki z amunicją, które zostały zniszczone. Impet polskiego uderzenie jednak jeszcze wtedy nie osłabł. Po odparciu kolejnego ataku kawalerii polscy żołnierze przeszli do kontrataku, a żołnierzom pod dowództwem podchorążego Władysława Marynowskiego (kompania kpt Obertyńskiego) udało się około godziny 16:00 zająć wspomniane wcześniej wzgórze. Również pomiędzy godziną 15:00 a 16:00 grupie porucznika Antoniego Dawidowicza udało się zdobyć stację kolejową.
Ten moment sukcesu i odparcia wroga kapitan Zajączkowski postanowił wykorzystać do zebrania swoich żołnierzy. Postanowił kontynuować odwrót na Lwów i skierować się przez las w kierunku Barszczowic, jednakże od lasu Polaków dzieliło kilka kilometrów. Polska kolumna, wraz z rannymi, wyruszyła koło godziny 17:00. Dość szybko została ponownie ostrzelana przez artylerię i karabiny maszynowe, a dzieła dopełniła kawaleria, która rozbiła oddział na mniejsze grupki. Ofiar po polskiej stronie było coraz więcej. Na tym etapie walk coraz bardziej dawały się już we znaki niedobory zniszczonej wcześniej amunicji.
Niewielkiej grupce wraz z kpt Zajączkowskim udało się przebić do budki dróżnika nr 287 na stacji w Zadwórzu. Poddawać się nie było sensu: ci, którzy podjęli taką decyzję i tak zostali później zamordowani szablami. Sam kapitan wypowiedział w trakcie walki sławetne słowa: „Chłopcy! Do ostatniego ładunku!”. Pod koniec walczono już bagnetami, zaś sam dowódca i wielu innych żołnierzy przeznaczyli dla siebie ostatnie naboje. A może zainteresuje cię także ten artykuł na temat Bitwy Warszawskiej?
Polskie Termopile kampanii wrześniowej
Przed bitwą pod Wizną: sytuacja obrońców, miażdżąca dysproporcja sił, niemiecki plan ataku
Ostatnia jak dotąd bitwa w historii naszego państwa nazywana polskimi Termopilami miała miejsce już w trakcie kampanii wrześniowej, na Podlasiu. Tam kapitan Władysław Raginis i jego żołnierze nieproporcjonalnie mniejszymi siłami próbowali zatrzymać idącą na wschód niemiecką nawałę pancerną. Na liczącym 9 km odcinku obrony „Wizna” do momentu wybuchu II wojny światowej wybudowano po 6 ciężkich i średnich schronów bojowych, kolejne 4 były w budowie. Wzniesione zostały zapory, tak przeciwpiechotne, jak i przeciwczołgowe. W normalnych warunkach obrońcom pomagałyby warunki naturalne: rzeka Narew i tereny podmokłe, jednakże akurat w tym roku natura sprzysięgła się przeciwko obrońcom: lato było wyjątkowo suche, co znacznie obniżyło poziom wody, której nie udało się spiętrzyć, aby poprawić warunki obronne. Pierwsze oddziały niemieckie (pododdziały 10 Dywizji Pancernej) pojawiły się w okolicach Wizny już 7 września. Wycofujący się stamtąd Polacy wysadzili most na Narwi w momencie, w którym wjechały na niego niemieckie czołgi. Polakom udało się też odeprzeć kilka ataków. Jednakże prawdziwe zagrożenie miało dopiero nadejść. Na miejsce przybywał bowiem XIX Korpus Pancerny pod dowództwem generała Heinza Guderiana z 20 Dywizją Zmotoryzowaną i 3 Dywizją Pancerną.
Dysproporcja sił była wręcz miażdżąca. Na tym krótkim odcinku Niemcy w krótkim czasie zgromadzili około 43 000 żołnierzy i oficerów, 350 czołgów, 108 haubic, 195 dział przeciwpancernych, 108 moździerzy, 188 granatników prawie 300 ckmów i około 700 rkmów, podczas gdy kapitan Władysław Raginis dysponował jedynie 700 żołnierzami wyposażonymi w 6 lekkich dział i mniej niż 50 ckmami i rkmami łącznie. Brakowało broni przeciwpancernej. W kontekście tej bitwy często wspomina się o stosunku sił 40:1, jednakże był on w rzeczywistości jeszcze bardziej niekorzystny dla Polaków. Dowódca postanowił jednak walczyć do samego końca. Bardzo często wspomina się, że złożył nawet przysięgę, że nie opuści żywy pozycji, której przyszło mu bronić. Taką samą przysięgę złożył również dowódca artylerii porucznik Stanisław Brykalski.
Przełamania nie przyniósł ostrzał artyleryjski przeprowadzony w synchronizacji z atakiem z powietrza w dniu 8 września. Wspomina się jednak, że atak ten miał jedynie za zadanie „zmiękczenie” polskich żołnierzy (Grobelski, s. 115). W dniu 9 września około godziny 8:00 na miejscu pojawił się sam generał Heinz Guderian, który przeorganizował natarcie i osobiście objął dowodzenie. Z jego rozkazu rozpoczęto m.in. budowę mostu, który miał posłużyć 10 dywizji pancernej. Kierunki natarcia niemieckich oddziałów miały być następujące: Brygada Forteczna „Lötzen” miała uderzyć w kierunku na Giełczyn, 10 Dywizja Pancerna miała kierować się wzdłuż szosy Wizna-Strękowa Góra a 20 Dywizja Zmotoryzowana miała operować w kierunku Niwkowo – Grądy-Woniecko. W odwodzie, na drugi rzut pozostawiono 3 Dywizję Pancerną.
Bitwa pod Wizną w dniach 9-10 września, śmierć kapitana Raginisa
O godzinie 10:00 rozpoczął się zmasowany ostrzał niemieckiej artylerii, który jak się miało okazać trwał przez cały ten dzień. Równocześnie polskie pozycje były bombardowane przez lotnictwo wroga. Niestety porucznikowi Brykalskiemu dość szybko przyszło wypełnić swoją przysięgę, ponieważ w wyniku prowadzonego przez niemieckie wojska ostrzału jego oddział poniósł znaczne straty, zaś on sam zginął. Na północnym odcinku atak przepuściła Brygada Forteczna „Lötzen”, nacierając na plutony znajdujące się pod dowództwem porucznika Witolda Kiewlicza (II pluton forteczny i dwa plutony 8 kompanii 135 pułku piechoty). Odcinek ten w okolicach Giełczyna po zaciekłej walce został zdobyty przez Niemców dopiero po południu. Polscy obrońcy, a raczej pozostałości wspomnianych plutonów zaczęły się wycofywać. Sam porucznik Kiewlicz został ranny.
Ciężkie chwile przeżywał sam kapitan Raginis, który dowodził obroną na odcinku południowym, pomiędzy Górą Strękową a Kurpikami. Polscy żołnierze pod jego dowództwem bronili się jednak zaciekle. Pomimo znacznych już wtedy strat i tego, że sam został ranny jeszcze o godzinie 16:00 w meldunku radiowym do dowództwa 135 pułku piechoty w Osowcu w rozmowie z podpułkownikiem Sławomirem Tabaczyńskim stanowczo twierdził, że swojej pozycji nie opuści. Był to jego ostatni meldunek. Niemieckie natarcie nie słabło nawet na chwilę, jednakże dopiero późnym popołudniem, już około godziny 18:00, Niemcom udało się przełamać pozycję obronną zmuszając obrońców bądź to do wycofania się, bądź też zejścia do schronów. Pomiędzy nimi wieczorem zaczęły już przejeżdżać niemieckie czołgi, kierując się dalej na wschód, m.in. na Tykocin (Kosztyła, s. 443), zaś same schrony były przez czołgi kolejno okrążane i blokowane. Ale i schrony zaczęły stopniowo padać pod naporem niekończących się sił wroga. Padły te pod Maliszewem i Perkusami. O godzinie 18:00 kapitan Wacław Szmidt poddał dowodzony przez siebie schron Kurpiki.
Jednak do ostatka broniły się schrony w rejonie Góry Strękowej. Ten, w którym znajdował się kapitan Raginis wytrzymał nawet do następnego dnia. Zresztą był to schron, który wytrzymał najdłużej. Już 10 września około godziny 10:00 pod schron podszedł niemiecki parlamentariusz. Miał do przekazania tylko jedną wiadomość-ultimatum: albo schron zostanie poddany, albo – kiedy i tak już zostanie zdobyty – wszyscy jeńcy zostaną rozstrzelani. Taki rozkaz wydał generał Guderian. Około godziny później schron zaczęli opuszczać polscy żołnierze, natomiast sam kapitan Władysław Raginis wypełnił swoją przysięgę: wysadził się w schronie granatem. Pośmiertnie 13 maja 1970 roku został odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Wojennego Virtuti Militari, natomiast 28 sierpnia 2009 roku Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski (Grobelski, s. 112).
Autor: Herbert Gnaś
Bibliografia:
- P. Chmielowiec, J. Magdoń, P. Szopa, Polskie Termopile 1920, IPN, Rzeszów 2020.
- W. Grobelski, „Szlakami obrońców granic II Rzeczypospolitej”. Przewodnik dla słuchaczy ośrodków szkolenia Straży Granicznej – część III, „Biuletyn Centralnego Ośrodka Szkolenia”, nr 4/2011.
- J. Komuda, Wizna, Fabryka Słów, Lublin 2020.
- Z. Kosztyła, Obrona odcinka „Wizna” w kampanii wrześniowej 1939 r., „Rocznik Białostocki”, nr 4/1963.
- S. Nowak, Bohaterowie spod Zadwórza, IPN, Kraków 2020.