Cmentarz kosmitów w Rwandzie

Od czasu do czasu archeolodzy odkrywają na Ziemi miejsca pochówku istot, które z całą pewnością nie były ludźmi. W 2008 roku szwedzki antropolog Hugo Childs prowadził wykopaliska na terenie Rwandy – małego kraju, leżącego prawie pośrodku afrykańskiego kontynentu, znanego głównie z wojny domowej i masakry ludności cywilnej z plemienia Tutsi przez bojówkarzy Hutu w 1994 roku. Nadszarpnięta reputacja kraju nie zachęca do podróży w celach turystycznych, jednak szwedzcy archeolodzy udali się tam w celach naukowych. Pierwsi ludzie osiedlili się na terenie dzisiejszej Rwandy ponad 6000 lat temu i trudno rozstrzygnąć, czy pierwsi byli tu rolnicy Hutu, czy pasterze Tutsi.

W trakcie wykopalisk w dżungli w pobliżu stolicy Kigali, gdzie bierze swój bieg legendarny Nil, odkryto nieznane cmentarzysko, którego wiek, według wstępnych ocen, nie przekraczał 600 lat. W kilku zbiorowych mogiłach leżało po 50 ciał dobrze zachowanych humanoidów. Już na pierwszy rzut oka było wiadomo, że nie te istoty nie były ludźmi. Wzrost nieznanych humanoidów wynosił około 210 cm. Byli o wiele szczuplejsi od ludzi, ale ich głowy były trzykrotnie większe od naszych.

Naukowcy ze szwedzkiej grupy badawczej prawie od razu odrzucili możliwość jakiejś mutacji. Doszli do wniosku, że Afrykę odwiedzili około 1400 roku goście z dalekiego kosmosu. I sądząc po liczbie ciał, nie byli to zwiadowcy, a raczej cały desant. Najprawdopodobniej kosmici, którzy tutaj wylądowali, zetknęli się jakimś ziemskim wirusem, przy czym nie musiała to być wcale żółta febra albo gorączka krwotoczna Ebola. Bardzo możliwe, że gwiezdnych gości doprowadziła do grobu po prostu zwykła grypa.

Pozostała przy życiu grupa pochowała swoich zmarłych i ewakuowała się z niegościnnej planety. Po upływie co najmniej sześciu wieków trudno szukać śladów lądowania i startu ich pojazdu, a krótki pobyt nie sprzyjał pozostawianiu licznych artefaktów.

Cmentarz Obcych w Tybecie

Jak pokazuje doświadczenie, archeolodzy nie raz napotykają osobliwe stare szkielety i mumie, które wykazują niewątpliwie podejrzane pochodzenie. Powstają oczywiście rozmaite teorie tłumaczące ich odmienności, jednak część uczonych mimo wszystko uważa, że są to szczątki przybyszów z kosmosu. Na przełomie lat 1937-1938 w rejonie gór Bajan-Kara-Uła, położonych na granicy Chin i Tybetu, ekspedycja naukowa odkryła niezwykłe stare cmentarzysko. 

W skalnej ścianie czerniały równymi rzędami otwory małych krypt grzebalnych, przypominające komórki pszczele w ogromnym ulu. W tych pieczarach znajdowały się drobne szkielety, które przypominały ludzkie, ale miały powiększone czaszki, cienkie kończyny i wzrost 110-120 cm. Po dokładnym badaniu znaleziska uczeni stwierdzili, że otaczające skały stanowią stare cmentarzysko, a niewielkie, wykute w nich groty to miejsca ostatniego spoczynku ponad 700 zmarłych kosmitów. Na ścianach krypt zamiast napisów znaleziono kilka rysunków Słońca, Księżyca, Ziemi oraz jakiejś nieznanej planety. Od niej ciągnie się linia utworzona z wybitych punktów wielkości grochu, która omijając Słońce dochodzi do Ziemi, jakby wskazując docelowy punkt ich podróży.

Najbardziej tajemniczym znaleziskiem w grobowcach okazały się kamienne dyski o średnicy 30 cm i grubości ok. 8 mm z niewielkim otworem pośrodku. Znaleziono takich dysków 716 sztuk. Na pierwszy rzut oka przypominają one płyty gramofonowe: od środka do zewnętrznej krawędzi rozchodzą się spiralne ścieżki z drobnym tekstem hieroglificznym. Wiek powstania znaleziska oszacowano na 10000-12000 lat, czyli na długo przed zbudowaniem piramid egipskich. 

Badaniem zagadkowych dysków zajął się pekiński profesor Tsum Um Nui. We współpracy z geologami ustalił, że kamienne płyty zawierają kobalt, chrom, molibden i inne rzadkie metale w wysokiej koncentracji niespotykanej w naturalnych skałach. Badania oscylograficzne ujawniły podwyższoną częstotliwość drgań, świadczącą o tym, że płyty były poddane działaniu wysokiego napięcia elektrycznego. I co najważniejsze: po dwudziestu latach pracy profesorowi udało się odczytać częściowo tekst na dyskach.

Niestety, w czasie rewolucji kulturalnej w Chinach tajemnicze szkielety z Tybetu zaginęły, a prawie wszystkie z 716 dysków zostały zniszczone albo zagubione. Jednak w magazynach kilku muzeów cudem zachowały się pojedyncze egzemplarze znalezisk. Ustalenia profesora uznano za błędne i antynaukowe, a na niego nałożono zakaz publikacji. I nic dziwnego: według wywodów profesora około 10 000 lat p.n.e. w górach Bajan-Kara-Uła lądowały pozaziemskie statki kosmiczne!

Profesor wyjechał do Japonii, gdzie przed śmiercią zdążył opublikować wyniki swoich badań. Twierdzi on, że napisy na dyskach zawierają m.in. informację, że statki powietrzne narodu zwanego „Dropa” kilka razy lądowały w górach Bajan-Kara-Uła, a ich wizyty nie zawsze były pokojowe. Po kolejnym lądowaniu statki nie były w stanie wystartować i Dropa musieli pozostać tutaj na zawsze. Próbowali nawiązać kontakty z miejscowymi ludźmi, ale ci przeganiali ich i zabijali. Stary tekst kończy się słowami: „Dziesięć razy mężczyźni, kobiety i dzieci plemienia Ham chowali się w jaskiniach do wschodu słońca. Wreszcie zrozumieli, że tym razem Dropa przyszli w pokojowych zamiarach”…

Artykuł został opublikowany w Japonii i na Tajwanie, a potem dotarł do Europy. Akademia Nauk ChRL milczy na ten temat i twierdzi, że żadnego profesora Tsum Um Nui nie zna.

Historia z dyskami z Bajan-Kara-Uła pozostałaby pewnie na długo ciemną plamą, gdyby nie pewien Austriak Ernst Wegerer, interesujący się dawnymi cywilizacjami. Podczas pobytu z żoną w Chinach w 1974 roku nieoczekiwanie zauważył te dyski w muzeum w Xi’an. Oglądając wystawę, goście z Austrii nie dowierzali swoim oczom: w przeszklonej witrynie stały dwa 30 centymetrowe kamienne dyski z otworami w środku! Na ich powierzchni widoczne były spiralne bruzdy biegnące od centrum płyty. Drobne napisy były ledwie widoczne.

Młoda kobieta, dyrektorka muzeum, pozwoliła Austriakom sfotografować dyski ale o ich historii i o tym, jak znalazły się w tym muzeum, nic powiedzieć nie mogła. Według niej, były to nadzwyczaj stare, kultowe przedmioty. Po powrocie do Europy Wegerer opowiedział o swoim odkryciu Peterowi Krassa, autorowi kilku książek o zagadkach dawnej historii, związanych z kosmitami. Kiedy w 1994 roku Peter Krassa sam pojechał do Chin i zaszedł do muzeum w Xi’na, żadnych tajemniczych dysków w nim nie znalazł. Nowy dyrektor poinformował go, że dyski – jako obce elementy wystawy – dawno zostały usunięte z muzeum i los ich jest mu nieznany. W ten sposób ślad po zagadkowych znaleziskach znowu się urwał, ale nie do końca:

  • W miejscowych legendach i podaniach zachowały się wspomnienia o żółtoskórych karłach, które przybyły z nieba i odznaczały się niezwykle odpychającym wyglądem. Według opowieści, polowali na nich „ludzie na rączych koniach”, podobni z opisu do Mongołów. Zabili wielu żółtoskórych, ale niektórzy z nich przeżyli.
  • W 1995 r. w chińskiej prowincji Sichuan, w której znajdują się góry Bajan-Kara-Uła, odkryto nieznane dotąd plemię. Średni wzrost członków tego plemienia nie przekracza 110 cm. Niektórzy badacze sądzą, że mogą być oni potomkami pozaziemskiego narodu Dropa. Chińscy etnolodzy pośpieszyli natychmiast z wyjaśnieniem, że obecność „pigmejów” jest skutkiem podwyższonej zawartości rtęci w miejscowej wodzie, co chyba nikogo nie przekonało.
  • W angielskich archiwach odkryto materiały z ekspedycji dr Robina Evansa, który przebywał w tamtych miejscach w Chinach w 1947 r. Okazało się, że laury pierwszeństwa za odkrycie plemienia niskich ludzi należą się temu angielskiemu badaczowi. Plemię, które on odkrył, żyło w zagubionej górskiej dolinie, bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Jego członkowie nazywali siebie „Dzopa” – tak uczony zapisał tę nazwę. Robin Evans przebywał z górskimi pustelnikami pół roku. Nauczył się ich języka, poznał historię i tradycje. Według słów Dzopa, ich przodkowie przybyli na Ziemię z Syriusza. Nie mogli odlecieć do ojczyzny i dlatego pozostali na wieki w górach Bajan-Kara-Uła…
ikona podziel się Przekaż dalej