Legenda o Bazyliszku, który siał postrach w Warszawie
Bazyliszek to straszliwy potwór, który mieszkał niegdyś w jednej ze spalonych kamienic przy Starym Rynku w Warszawie. Wyglądem przypominał krokodyla – miał gadzi tors i głowę koguta. Najbardziej niebezpieczne były jednak oczy Bazyliszka. Kto raz w nie spojrzał, od razu umierał. Co o mitycznym stworzeniu mówi historia? Jak dokładnie wyglądała przerażająca bestia? I w jaki sposób pokonano warszawskiego stwora? Oto legenda o bazyliszku, który siał postrach w Warszawie.
Jeśli szukasz więcej inspirujących informacji, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły z ciekawostkami historycznymi.
Niebezpieczna bestia warszawska – Bazyliszek, który zabijał wzrokiem
Co wiadomo o Bazyliszku? Jak wyglądało mityczne stworzenie?
Bazyliszek przez ludzi określany był „Królem Węży”. Stworzenie to wielokrotnie pojawiało się w różnych bajkach, legendach i podaniach zarówno w Polsce, jak i wielu innych państwach na świecie. Mimo że historie o Bazyliszku są różne, opis mitycznego potwora jest wszędzie bardzo podobny. Bazyliszek jawić miał się jako stworzenie wyklute z jaja, które składały siedmioletnie koguty. Przed wykluciem się, jajo z Bazyliszkiem dziewięć lat wysiadywane było jeszcze przez węże i ropuchy. Inni ludzie do dziś upierają się przy tezie, iż Bazyliszek raz na sto lat rodził się z jaja koguta. Przerażające monstrum żywiło się ptakami, gadami i ssakami. Bazyliszek mógł zabić ofiarę swoim okropnym odorem i jadem, jednak najszybszym sposobem uśmiercania był jego… wzrok. Spojrzenie Bazyliszka zabijało bowiem szybciej niż największe ostrze. Jego wzrok palił też ponoć zieleń i rozłupywał najpotężniejsze kamienie.
Bazyliszek opisywany był jako potomek koguta i węża. Swoim wyglądem przypominał on gada, jednak jego głowa była kogucia. Bazyliszek miał również skrzydła i wężowy ogon, który często zakończony był hakiem. Oczy potwora świeciły na żółto – zupełnie podobnie jak oczy niebezpiecznych drapieżników. Niektórzy opisywali Bazyliszka również jako przerażającego potwora z ogromnymi kłami i błyszczącymi łuskami, który dorastał do nawet piętnastu metrów wysokości. Gdy właśnie taka bestia wykluwała się z jaja, automatycznie stawała się jednym z najgroźniejszych stworzeń świata. Czy Bazyliszek miał silną potrzebę terroryzowania bezbronnych mieszkańców Warszawy? Jak wytłumaczyć jego ataki na ludzi? Wyjaśnimy to sobie dokładniej w kolejnej części tekstu.
Dlaczego Bazyliszek zabijał ludzi?
Wokół Bazyliszka krąży wiele różnych legend i opowieści. Historie dotyczące warszawskiego potwora różnią się od siebie, jednak wszystkie łączy jeden fakt. Bazyliszek zamieszkiwał podziemia Starego Rynku, a dokładniej jedną z piwnic spalonej kamienicy przy ulicy Krzywe Koło, gdzie starał się ukryć przed ludźmi. Mieszkańcy wiedzieli, że w ruinach budynku mieszka przerażający potwór z ciałem gada i głową koguta. Bazyliszek nigdy nie atakował ich jednak bez przyczyny. Z czasem okazało się, że w spalonej kamienicy ukryty został kiedyś skarb, którego Bazyliszek zaczął pilnować, traktując jako swój. Gdy tylko wyczuwał, że ktoś zbliża się do jego terytorium i znalezionego skarbu, wówczas – czując zagrożenie – zabijał ofiary za pomocą spojrzenia. Jak wiadomo z wielu innych legendarnych opowieści, żaden smok nigdy nie chciał dzielić się skarbem. Bazyliszek również nie miał takiego zamiaru.
Zanim przejdziemy jednak do opowieści o tym, jak pokonano Bazyliszka z Warszawy, warto powiedzieć również o tym, że istnieje wiele historii uśmiercenia potwora. Niektóre legendy mówią o tym, że Bazyliszek zginął z rąk średniowiecznego czeladnika. Inni, że zrobił to kryminalista Jan Ślązak – niesłusznie skazany złoczyńca. Jeszcze inni upierają się przy tezie, że potwora zlikwidował wędrowny krawczyk, waleczna dziewczyna o imieniu Magda albo wielki uczony Fabulou. O ostatnim bohaterze, który uśmiercić miał Bazyliszka, posłuchać można więcej w filmie poniżej:
Legenda o Bazyliszku opowiadana jest na wiele różnych sposobów i ma wiele różnych zakończeń – zarówno w podaniach ludowych, jak i miejskich. Potwór opisywany był już w antycznych bestiariuszach, między innymi u Pliniusza Starszego. Niezależnie jednak od tego, kto naprawdę wpadł na pomysł zabicia Bazyliszka, wydarzenia zawsze rozgrywają się w Warszawie, w ruinach kamienicy przy ulicy Krzywe Koło. Dziś opowiemy o historii Bazyliszka, który został unicestwiony przez średniowiecznego rzemieślnika Marcina – utalentowanego płatnerza, który zajmował się wykonywaniem zbroi płytowych dla ludzi.
Historia Bazyliszka z Warszawy – w jaki sposób zgładzono potwora?
Bazyliszek, który siał postrach w Warszawie
Dawno temu w Warszawie, mniej więcej w czasach średniowiecznych, do stolicy Polski zjeżdżali się goście i rycerze z całego kraju. Z powodu coraz częstszych wojen niektórym rzemieślnikom udało się wówczas zatrudnić na stanowisku płatnerza – osoby, która wykuwała zbroje dla walczących rycerzy. W Warszawie sztuka tworzenia ochronnych zbroi była naprawdę wysoko rozwinięta, dlatego też rycerze chętnie zlecali warszawskim rzemieślnikom robienie ich. Zbroje powstawały każdego dnia. Sporą część z nich płatnerzy także naprawiali, przywracając im funkcjonalność i niesamowite lśnienie. Jednym z najbardziej cenionych płatnerzy był Marcin, do którego warsztatu codziennie zaglądali rycerze. Mężczyzna od rana do nocy wykuwał zbroje, przez co niestety nie miał byt wiele czasu dla rodziny. Cieszył się zatem każdą chwilą, kiedy to do warsztatu przychodził Maciek i Hania – dwójka jego pociech. Dzieci zawsze biegały radośnie po warsztacie ojca i przeglądały się w stalowych zbrojach. Rozweselały tym płatnerza i sprawiały, że jego długi i ciężki dzień w pracy od razu stawał się weselszy.
Z czasem Maciek z Hanią coraz rzadziej zaglądali do warsztatu ojca, gdyż woleli odkrywać rodzinne miasto, Warszawę. Najbardziej interesowały się jarmarkiem, na którym można było znaleźć wiele ciekawych przedmiotów. Pewnego dnia rodzeństwo przypadkowo trafiło na starą, spaloną ruinę przy ulicy Krzywe Koło. Dzieci zapytały Marcina, czy mogą tam wejść. Ten jednak nie zgodził się, ponieważ dobrze znał krążącą wokół ruiny legendę. Ludzie mówili, że w spalonej kamienicy coś straszy. Najstarsi mieszkańcy Warszawy uważali, iż piwnice budynku zajmował Bazyliszek – diabeł we wcieleniu dziwacznego zwierzęcia, który ponoć wykluł się z koguciego jaja. Jego głowa była wielka i kogucia, a tors łuskowaty i gadzi. Najbardziej ludzie bali się jednak oczu Bazyliszka, które miały zabójczą moc. Wystarczyło tylko raz w nie spojrzeć, aby zamienić się w kamień i umrzeć.
Maciek z Hanią obiecali ojcu, że nie będą spacerować wokół spalonej kamienicy. Jednak pewnego dnia, kiedy rodzeństwo bawiło się wraz z innymi dziećmi w okolicy jarmarku, stało się coś strasznego. Dzieciaki tak bardzo wciągnęły się w zabawę, że oddaliły się od centrum miasta i wylądowały w pobliżu strasznej kamienicy. Mimo ostrzeżeń ojca Hania z Maćkiem oraz innymi dziećmi postanowili wejść do środka, po czym skierowali swoje kroki do piwnicy. Z początku nie było w niej nic przerażającego. Dzieciom towarzyszył chłód i ciemność, co dzieje się jednak w większości kamienniczych piwnic. Nagle jednak coś zaczęło świecić w stronę dzieci delikatnym blaskiem. Żadne z nich nie mogło powstrzymać się przed patrzeniem na migoczące światełko. Jeden z chłopców uchylił drzwi, aby przyjrzeć się temu dziwnemu zjawisku. W tej samej chwili dziecko upadło na podłogę, zamienione w posąg. Do pomieszczenia niespodziewanie wpadł Bazyliszek i zamienił wszystkie dzieci w kamienie, nie oszczędzając nikogo. A może zainteresuje cię także ten artykuł na temat legendy Atlantydy?
W jaki sposób pokonano warszawskiego Bazyliszka?
Zapadał zmrok. Dzieci nie wracały, a płatnerz z coraz większym niepokojem odliczał kolejne godziny. Maciek i Hania mieli go w ten dzień odwiedzić, jednak nie pojawili się w warsztacie. Marcin wyczuł, że coś jest nie tak. Przeczuwał, że dzieci – mimo jego próśb i ostrzeżeń – udały się do spalonej kamienicy. Płatnerz postanowił odszukać Hanię i Maćka. Długo myślał nad tym, co zabrać ze sobą do budynku. Wiedział bowiem, że bez broni może nie poradzić sobie z Bazyliszkiem. W pewnym momencie jego wzrok padł na świeżo wypolerowaną zbroję ze stali. Mężczyzna przypomniał sobie, z jaką radością dzieci zawsze się w niej przeglądały. Marcin przyklasnął i stwierdził, że może to być dobry sposób na unicestwienie Bazyliszka, który przecież potrafił zabijać wzrokiem. A gdyby tak spojrzał sam na siebie? Płatnerz ubrał na siebie najbardziej lśniącą zbroję z warsztatu i szybkim krokiem udał się w stronę kamienicy przy ulicy Krzywe Koło.
Płatnerz Marcin błyskawicznie pojawił się pod zniszczonym budynkiem. Bardzo bał się do niego wejść, zwłaszcza że ludzie mówili o czającym się tam potworze same okropne rzeczy. Mężczyzna wiedział jednak, iż chodzi o życie jego dzieci. Parł więc na przód, co kilka kroków wykonując znak krzyża. Po cichu zszedł do piwnicy. Ku swemu przerażeniu nigdzie nie mógł dojrzeć swoich dzieci. Mijał za to innych ludzi, rozstawionych po kątach, którzy zamienieni byli w posągi. Po chwili Marcin zauważył Hanię i Maćka – oni również przemienieni zostali w kamienie. W tym momencie w płatnerzu wezbrał ogromny gniew i żal. Z krzykiem odwrócił się, słysząc hałas docierający zza jego pleców. Nagle ujrzał przed sobą długi ogon Bazyliszka, który wyłaniał się z sąsiedniego korytarza, usłyszawszy człowieka. Marcin zamknął oczy, czując, że potwór pełznie w jego stronę. Bazyliszek po chwili skierował ogromną głowę ku płatnerzowi i tym samym momencie zamarł – ujrzał bowiem w zbroi mężczyzny swoje własne odbicie. W jednej chwili Bazyliszek zamienił się w kamień.
W tym samym momencie cała piwnica zaczęła drżeć. Posągi ludzi kolejno pękały, uwalniając przerażoną grupę uwięzionych w nich dzieci. Wszyscy były w ogromnym szoku, widząc ratującego ich rycerza. Najbardziej zaskoczeni byli jednak Maciek z Hanią, gdy okazało się, że bohaterem jest ich ojciec. Płatnerz zabrał wszystkie dzieci z piwnicy, nakazując im nie patrzeć na Bazyliszka. Mimo że potwór zamieniony był już w kamień, Marcin bał się o to, że dzieci znów spojrzą mu w oczy i zamienią się w posągi. Właśnie w taki sposób Bazyliszek raz na zawsze został unicestwiony. Legenda o nim krąży jednak po Warszawie aż do dziś.