Drobny wypadek

Grzebień

Dyspozytor nie zdążył dopytać, Federica o jaki konkretnie wypadek chodziło. W słuchawce rozległ się bowiem kobiecy głos, który zapewnił, że pomoc nie jest już potrzebna. Połączenie zostało przerwane. Kolejny telefon przyszedł niedługo później, kilka minut po północy. Tym razem po pomoc zgłosił się wspomniany poprzednio teść, w którego domu miał miejsce wypadek- Antonio Ciontoli.

Starszy mężczyzna opowiedział dziwną historię. Chłopak jego córki- Marco- spędzał wieczór w willi Ciontolich, zlokalizowanej w Ladispoli (35 km od Rzymu). Po kolacji postanowił się umyć. Wchodząc do wanny, poślizgnął się i niefortunnie upadł na grzebień o wyjątkowo ostrych ząbkach. Zranił się w ramię. Nieszczęśliwy wypadek i widok krwi wyprowadził chłopaka z równowagi, owocując kryzysem psychicznym przypominającym atak paniki.

Dyspozytor wysłuchał tej opowieści z rosnącym zdumieniem. Jego niepokój wzbudził fakt, iż w tle słychać było krzyk, który można było zinterpretować jako wyraz bólu i rozpaczy. Ktoś powtarzał słowa brzmiące jak: “już nie mogę, proszę, nie wytrzymam”. Mimo to Ciontoli przekonywał, że nic poważnego się nie stało. Poprosił jednak o karetkę.

Wygłupy zakończone postrzałem

Jako że zdarzenie miało być jedynie niegroźnym wypadkiem, w składzie ambulansu nie było lekarza. Sam pojazd poruszał się wolno, bez zapalonego koguta. Na miejscu pan domu nieśmiało wyznał ratownikom, że tak naprawdę Marco nie upadł na grzebień, tylko został postrzelony z broni palnej. Jedna z pielęgniarek krzyknęła, że powinien im o tym powiedzieć dużo, dużo wcześniej, ponieważ ekipa nie była odpowiednio wyposażona na tak poważną okoliczność.

W międzyczasie informację o incydencie przekazano rodzicom Marca. Zaniepokojona para błyskawicznie zjawiła się pod willą Ciontolich. Ich zdenerwowanie wzrosło jeszcze bardziej, kiedy zobaczyli syna leżącego bez ruchu na noszach. 20-latek był nieprzytomny i bardzo, bardzo blady.

Niepotrzebna śmierć

Vannini trafił do punktu medycznego w Ladispoli. Rezydujący na miejscu lekarze błyskawicznie zorientowali się, że stan chłopaka jest na tyle poważny, że powinien trafić do szpitala. Tym razem Anionio Ciontoli nie próbował mydlić medykom oczu wypadkiem z grzebieniem. Wprost przyznał, że narzeczony jego córki został postrzelony z pistoletu Beretta kaliber 9 mm.

Wezwano helikopter, który miał przewieźć rannego mężczyznę do znanej rzymskiej kliniki Gemelli. Lot nie odbył się bez problemów. W trakcie podróży stan Marca dwukrotnie tak bardzo się pogorszył, że pilot musiał podjąć decyzję o lądowaniu. Mimo wysiłków całej ekipy medycznej, pacjenta nie udało się uratować. Zmarł krótko przed godziną 3 nad ranem. Kula przebiła płuco mężczyzny i dotarła aż do serca.

Marzenie o podniebnych akrobacjach

Roześmiany blondyn

Marco Vannini urodził się 8 kwietnia 1995 r. jako jedyny syn Valeria i Mariny. Poród nie był łatwy i musiał zakończyć się cesarskim cięciem. Pierworodny z miejsca stał się oczkiem w głowie szczęśliwych rodziców, którzy zainwestowali w niego całą swoją miłość. Śmiali się, że zrobił im niespodziankę jasnym kolorem włosów (Valerio i Marina byli szatynami).

Marco wyrósł na wesołego, powszechnie lubianego chłopaka, który- wbrew stereotypom- pomimo braku rodzeństwa wcale nie był zarozumiały ani rozpieszczony. Bardzo dobrze się uczył i nigdy nie sprawiał problemów. Doskonale rozumiał, że w życiu nie ma nic za darmo, ponieważ rodzice od małego uczyli go samodzielności.

Trójkolorowe Strzały

W 2015 r. mężczyzna miał 20 lat. Studiował i zarabiał na swoje utrzymanie, pracując jako ratownik na pobliskiej plaży. Jedno z jego bardziej znanych zdjęć zostało zrobione właśnie nad morzem. Widać na nim opalonego, przystojnego blondyna o śnieżnobiałym uśmiechu. Valerio i Marina byli z niego niezwykle dumni. Cieszyli się, że ich dorosły przecież syn wciąż lubi się przytulać.

Życiowym celem Marca było dołączenie do Frecce Tricolori (Trójkolorowe Strzały)- drużyny akrobacyjnej wchodzącej w skład Włoskich Sił Powietrznych. Frecce Tricolori jest największym tego rodzaju zespołem na świecie. Stacjonuje w bazie lotniczej Rivolto. Do swoich pokazów wykorzystuje włoskie samoloty Aermacchi MB-339. Przez długi czas popisowym numerem pilotów było tworzenie flagi państwowej z dymu wypuszczanego z maszyn w takt arii Nessun dorma śpiewanej przez Luciano Pavarottiego. 

Kość niezgody

Martina

Nie tylko życie zawodowe Marca było poukładane. Chłopak już od dawna był w stabilnym związku z Martiną Ciontoli. Młodzi poznali się jeszcze w szkole, kiedy oboje mieli po 17 lat. Przez trzy kolejne lata trzymali się razem. W 2015 r., na krótko przed śmiercią Vanniniego, podjęli decyzję o rozstaniu. Długo jednak bez siebie nie wytrzymali i wkrótce znów byli razem.

Martina mieszkała w miejscowości Ladispoli wraz ze swoimi rodzicami Antioniem i Marią oraz bratem Federikiem. Pan Ciontoli był wojskowym, dosłużył się wysokiego stopnia oficerskiego w Marynarce Wojennej. W 2015 r. został jednak przeniesiony do pracy w jednostce specjalnej. Był powszechnie szanowanym obywatelem. Posiadał pozwolenie na broń i trzymał w domu pistolet kalibru 9 mm.

Zazdrość

Znajomość z kimś takim jak Antonio była dla Marca prawdziwym zrządzeniem losu. Młody mężczyzna pokładał ogromne nadzieje w przyszłym teściu. Liczył, że Ciontoli pomoże mu dostać się do Frecce Tricolori. I faktycznie, ojciec Martiny potwierdził, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby 20-latek spełnił swoje marzenie.

Była tylko jedna, ale za to poważna przeszkoda- Martina. A konkretnie- jej zaborczy charakter. Dziewczyna pragnęła kontrolować każdy krok swojego chłopaka. Kręciła nosem nawet na jego kontakty z rodzicami. Mimo iż państwo Vannini traktowali Martinę jak swoją córkę i w pełni akceptowali jej związek z Markiem, to jednak jej wybuchy zazdrości budziły w nich poważne obawy. Sprawdź także ten artykuł: Michelle Carter - czy można zabić człowieka słowami?

Podcięte skrzydła

Tylko nie wojsko

Marzenie 20-latka o pilotażu było jego wybrance wyjątkowo nie w smak. Młoda kobieta wiedziała, że służba w wojsku wiąże się z określonymi obowiązkami. Szczególnym niepokojem napawała ją wizja częstych wyjazdów przyszłego męża. Oczami wyobraźni widziała siebie samotnie czekającą na ukochanego w domu. Poprzysięgła sobie, że zrobi wszystko, aby pokrzyżować Vanniniemy plany.

W tym celu próbowała go na wszelkie sposoby zniechęcić do pomysłu wstąpienia do Frecce Tricolori. Być może jej obawy były po części zrozumiałe. Ojciec dziewczyny był wojskowym i jego tryb pracy mógł mieć wpływ na życie rodzinne. Jednak dla Marca postawa narzeczonej była niezrozumiała. Miał do niej żal o brak wsparcia. Młodzi często się o to kłócili. Mimo to Marco nie odpuszczał.

Sabotaż (?)

Na kilka dni przed feralnym 17 maja Marco odebrał druzgocącą wiadomość. Jego wniosek o przystąpienie do wojska został odrzucony z uwagi na drobne niedociągnięcie formalne. Młody mężczyzna zupełnie się tego nie spodziewał. Był przekonany, że dopełnił wszystkich niezbędnych formalności Tym bardziej że robił to pod bacznym okiem Antonia Ciontoli, który zapewniał, że wszystko jest dobrze przygotowane.

Nie wiadomo, czy ta nieprzyjemna sytuacja była jedynie efektem ludzkiego błędu, czy też przyszły teść celowo zadziałał w taki sposób, aby Vannini przepadł w procesie rekrutacji. A jeśli faktycznie zrobił to umyślnie, to czy z własnej inicjatywy, czy może na prośbę swojej córki. Porażka jednak Marca nie zniechęciła. Po chwili zawahania zebrał się w sobie i postanowił spróbować jeszcze raz. Tym razem poprosił o pomoc wujka. Zastrzegł jedynie, żeby ten nie wydał go przed narzeczoną, która jest przeciwna jego marzeniom.

Co się wydarzyło w Ladispoli?

Kolacja

17 maja 2015 r. była pogodna, słoneczna niedziela. Po południu Martina udała się do domu państwa Vannini, aby wspólnie z nimi zjeść obiad. Sam Marco nie brał udziału w posiłku, ponieważ w tamtym czasie pracował akurat na kąpielisku. W trakcie spotkania doszło jednak do niemiłego incydentu. Wujek Marca nieopatrznie wspomniał o tym, że 20-latek zamierza ponownie aplikować do wojska, tym razem z jego pomocą.

Martina nie przyjęła tej informacji zbyt dobrze. Jeszcze w trakcie posiłku napisała do narzeczonego kilka podenerwowanych wiadomości. Wieczorem Vannini spotkał się ze swoją dziewczyną w domu Ciontolich. Zjadł kolację w towarzystwie ukochanej, jej taty. mamy i brata, a około 23:00 poinformował swoich rodziców, że spędzi w Ladispoli noc.

Beretta

Około 24 młody mężczyzna poszedł do łazienki, aby się wykąpać. Z jakiegoś powodu Antonio Ciontoli uznał, że właśnie w takich okolicznościach pokaże przyszłemu zięciowi pistolet Beretta kaliber 9 mm, który znajdował się w jego kolekcji. Ojciec Martiny- zawodowy wojskowy z etatem w służbach specjalnych- tak nieumiejętnie posługiwał się ze śmiercionośnym przedmiotem, że ten sam wystrzelił, raniąc Vanniniego w ramię.

Wkrótce potem z willi w Ladispoli wykonano pierwszy telefon na numer alarmowy. Dzwonił Federico, brat Martiny. Twierdził, że Marco miał atak paniki. Wpół zdania przerwała mu jego matka Maria, twierdząc, że pomoc nie jest już potrzebna. Drugi telefon zrealizował sam Antonio. Tym razem poprosił o karetkę, przedstawiając historię z grzebieniem.

Ambulans pojawił się w Ladispoli 20 minut po północy. Obecna na miejscu Martina twierdziła, że nie wie, co naprawdę się stało. Sąsiedzi Ciontolich przekonywali, że słyszeli krzyki, które brzmiały na domową awanturę. Zakończył je głuchy huk i odgłos jakby tłuczonego szkła.

110 minut

Rodzina Ciontoli, czyli Antonio, Maria, Federico, jego dziewczyna oraz siostra Martina, spędziła noc na komisariacie w miejscowości Civitavecchia. W oczekiwaniu na przesłuchanie cała piątka szeptała między sobą, ustalając spójną wersję zdarzeń. W przyszłości wielokrotnie zmienią, uzupełnią lub całkowicie odwołają złożone tamtej nocy zeznania, dodatkowo gmatwając śledztwo.

23 maja 2016. rozpoczął się proces rodziny Ciontoli. Zdaniem prokuratora wszyscy bez wyjątku byli winni nieudzielenia pomocy rannemu człowiekowi. Opóźniając aż o 110 minut przyjazd karetki, doprowadzili do śmierci postrzelonego 20-latka. Biegli nie mieli wątpliwości, że gdyby Marco trafił do szpitala wcześniej, jego życie dałoby się uratować. Tymczasem Antonio robił wszystko, aby ocalić skórę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że incydent z Berettą zakończy jego karierę w wojsku. Chciał za wszelką cenę uniknąć odpowiedzialności i związanych z nią konsekwencji.

14 lat

18 kwietnia 2018 r. sąd pierwszej instancji skazał Antonia Ciontoli na 14 lat więzienia za nieumyślne spowodowanie śmierci, a pozostałych oskarżonych na 3 lata. 29 stycznia 2019 r. sąd drugiej instancji drastycznie złagodził wszystkie wyroki. Tym razem Antonio otrzymał 5, a reszta 3 lata więzienia.

Rodzina Marca była zbulwersowana. Zapowiedziała złożenie wniosku do sądu kasacyjnego, w wyniku czego proces rozpoczął się na nowo. Tym razem Antoniowi przedstawiono zarzut zabójstwa z zamiarem ewentualnym. 7 lutego 2020 r. ogłoszono nowy, ostateczny wymiar kary dla siedzących na ławie oskarżonych osób. Antionio Ciontoli został ponownie skazany na 14 lat więzienia, a pozostali na 9 lat i 4 miesiące. "W tej tragedii nie ma zwycięzców. Są tylko przegrani. I jedyny sprawiedliwy- Marco"- skomentowali Valerio i Marina Vannini.

“Chciałabym znaleźć drogę do ich [rodziców Marca] serc, spotkać się z nimi- napisała Martina krótko po ogłoszeniu wyroku. - Żałuję, że nie mogę ich przytulić. Wiem jednak, że dystans, jaki nas teraz dzieli, jest nie do pokonania. Ich rozpacz jest zbyt wielka, żeby uwierzyli w szczerość moich uczuć i intencji. Teraz sama myśl o przytuleniu mnie byłaby dla nich nieznośna. Muszę to uszanować i zaakceptować.”

Autor: Natalia Grochal

Źródła:

  1. https://faroditalia.it/2021/09/17/60-lat-frecce-tricolori-znanego-na-calym-swiecie-wloskiego-lotniczego-zespolu-akrobatycznego/
  2. Morderstwo Vanniniego, wyroki skazujące potwierdzone dla Ciontoli. Matka Marco: "Sprawiedliwości stało się zadość" | Vanity Fair, Włochy
  3. Marzenie o lataniu. True crime. Podcast kryminalny 135 - YouTube
  4. Vannini morduje, rodzice Marco na cmentarzu: "W tej historii nie ma zwycięzców, ale tylko przegrani" (ilmessaggero.it)
ikona podziel się Przekaż dalej