Szpital jak piekło

Tajemnicze zgony noworodków

Zatrzymany przez policjantów mężczyzna był 54-letnim przedsiębiorcą pogrzebowym. Wytłumaczył spokojnie, że wiezie zwłoki noworodków, które zmarły w pobliskim szpitalu położniczym Kotobuki, do krematorium. Dodał, że aktualnie realizowany “transport” jest jedynie jednym z wielu. W niedalekiej przeszłości wspomniana placówka przekazała mu aż 30 ciał dzieci do spopielenia w miejscowym krematorium.

W tamtym trudnym czasie nadmiarowe zgony noworodków nikogo specjalnie nie dziwiły. Matki maluchów były niedożywione, często mieszkały w strasznych warunkach i nie miały dostępu do opieki medycznej. Mimo to jeden z policjantów uznał, że sprawa wygląda podejrzanie i zgłosił się do przełożonych. Ci zdecydowali się podjąć drastyczne kroki: wstrzymali kremacje wszystkich zwłok pochodzących ze szpitala Kotobuki, a ciała, które 12 stycznia miały się tam znaleźć, przekazali patomorfologom.

Dziesiątki ciał

Przeprowadzona przez lekarzy autopsja wykazała, że dwoje maluchów zmarło z powodu wyziębienia. Pozostała trójka odeszła w wyniku niedożywienia połączonego z zapaleniem płuc. Te niepokojące informacje skłoniły tokijskie władze do przeprowadzenia kontroli w szpitalu. Funkcjonariusze pojawili się na miejscu już 15 stycznia. To, co odkryli, było wstrząsające, nawet dla obytych z okrucieństwem mężczyzn.

W jednej ze szpitalnych sal na spleśniałych matach tatami (tradycyjne japońskie posłania wykonywane z trawy igusa) leżało siedmioro małych pacjentów. Jeden z nich był już martwy. Dzieci nie miały na sobie ciepłej odzieży, a jedynie bieliznę. Były brudne i ewidentnie niedożywione, chociaż w magazynach placówki wcale nie brakowało żywności.

Aresztowania

Jeszcze tego samego dnia do aresztu trafiła dyrektorka szpitala 52-letnia Miyuki Ishikawa wraz z mężem Takeshim i 25-letnią asystentką. Mundurowi pojawili się również w domu przedsiębiorcy pogrzebowego, który 12 stycznia wiózł zwłoki do kremacji. Na terenie posesji odnaleźli 40 urn z prochami dzieci, które zmarły w tokijskim szpitalu w ciągu kilku poprzednich lat. 30 kolejnych urn spoczywało już w budynku pobliskiej świątyni.

Informacja o bulwersującym znalezisku przedostała się do japońskiej opinii publicznej. Sąsiedzi zamieszkujący okolicę Kotobuki nie mogli uwierzyć, że okrutny proceder zaniedbywania dzieci trwał tam tak długo i nikt się nie zorientował. Obywatele domagali się wymierzenia sprawiedliwości wobec osób odpowiedzialnych za hekatombę i obnażenia motywów, które nimi powodowały.

Zła kobieta

Studentka, żona, położna

Miyuki Ishikawa urodziła się 5 lutego 1897 r. we wsi Honjō (Prefektura Miyazaki, Japonia). Niewiele wiadomo o jej dzieciństwie. W 1914 r. przeniosła się do stolicy kraju, aby podjąć studia na Cesarskim Uniwersytecie Tōkyō. Pięć lat później ambitna młoda kobieta uzyskała dyplom położnej. Niedługo później wyszła za mąż za o trzy lata starszego Takeshiego Ishikawę, samotnego ojca i byłego sierżanta Kenpeitai- japońskiej żandarmerii wojskowej.

Świeżo upieczeni małżonkowie rozpoczęli nowe kariery zawodowe. Mężczyzna wstąpił w szeregi policji, kobieta zatrudniła się jako położna w jednym z tokijskich szpitali. W pracy Miyuki zbierała wyłącznie pozytywne oceny zarówno od przełożonych, jak i kolegów. Uważano ją za wręcz stworzoną do pracy z dziećmi. Jej nazwisko wkrótce stało się znane w całym Tokio, a nawet dalej. Ciężarne mieszkanki miasta z przyjemnością oddawały się pod jej opiekę.

Matka

Nic zatem dziwnego, że młoda absolwentka Cesarskiego Uniwersytetu Tōkyō bardzo szybko pięła się po szczeblach kariery. W krótkim czasie otrzymała propozycję objęcia zwierzchnictwa nad szpitalem położniczym Kotobuki, którą przyjęła z ochotą. Oprócz tego Miyuki w ciągu kilku kolejnych lat stanęła na czele kilku prestiżowych organizacji i stowarzyszeń związanych z położnictwem.

Życie osobiste ambitnej położnej nie wyglądało jednak różowo. Kobieta musiała przejść operację, w wyniku której straciła macicę i jajniki, a tym samym możliwość zostania matką. Wraz z mężem podjęła zatem decyzję o adopcji dwójki dzieci. Pomagała również w wychowywaniu syna Takashiego z pierwszego małżeństwa.

Po siedmiu latach spędzonych w policji Takashi przeszedł na emeryturę i zaczął na pełen etat pomagać żonie w realizowaniu obowiązków związanych z prowadzeniem Kotobuki. Wywiązywał się z powierzonych mu zadań starannie i bez zbędnych pytań. A z  czasem zadania te stawały się coraz bardziej niepokojące. Sprawdź także ten artykuł: 10 najbardziej znanych kobiet morderców w historii – nazwiska, daty, zbrodnie.

Noworodkowy biznes

Ratunek

W ciężkich czasach wojennych szpital położniczy Kotobuki stanowił ostatnią deską ratunku dla biednych i skrzywdzonych kobiet. Ofiary gwałtów, matki zbyt ubogie, żeby mogły utrzymać swoje pociechy, prostytutki i zdesperowane wdowy podrzucały do placówki niemowlęta w nadziei, że uratuje je to od śmierci głodowej.

Miyuki pomagała, jak mogła, jednak z czasem zorientowała się, że podaż maluchów przekracza możliwości lokalowe i aprowizacyjne kierowanej przez nią placówki. Mali podopieczni szpitala dostawali coraz to mniejsze posiłki, nie mogli również liczyć na odpowiednią opiekę. Brakowało wszystkiego- pieniędzy, półproduktów spożywczych, leków, a przede wszystkim personelu.

Pieniądze

Aby choć trochę podreperować sytuację, państwo Ishikawa postanowili rozkręcić w szpitalu biznes adopcyjny. Zaczęli pobierać opłaty od rodziców niechcianych dzieci w zamian za utrzymanie ich na terenie szpitala do momentu, w którym maluch nie zostanie przekazany do adopcji. Miyuki zapewniała, że dziecko będzie pod troskliwą opieką i na pewno niczego mu nie zabraknie. W kraju, w którym aborcja była surowo zakazana, oferta tokijskiej położnej była prawdziwym wybawieniem.

Pomysł obrotnej dyrektorki okazał się strzałem w dziesiątkę. Chętnych do oddania dziecka nie brakowało tym bardziej że szpital reklamował swoją niecodzienną działalność w lokalnych gazetach. Zgłaszali się również rodzice adopcyjni zainteresowani przygarnięciem malucha. Oni również musieli uiścić odpowiednią opłatę w zamian za usługę pośrednictwa oferowaną w Kotobuki.

Baby boom

Kiedy wojna się skończyła, a mężczyźni wrócili z frontu do domu, w kraju nastąpił spodziewany baby boom. W latach 1947- 1949 w Japonii notowano 2,5 miliona urodzeń rocznie. Niestety wielu świeżo upieczonych rodziców zwyczajnie nie było stać na utrzymanie pociech. Przybytek Miyuki Ishikawy dostarczał im wygodnego rozwiązania kłopotu.

Wkrótce pomieszczenia szpitalne pękały w szwach od niechcianych dzieci. Chętnych na adopcję maluchów było zdecydowanie zbyt mało. Personel placówki złożony z siedmiu, w porywach ośmiu osób zwyczajnie nie był w stanie odpowiednio zadbać o niemowlaki.  Brakowało jedzenia, mat do spania, pieluch, ubranek.

Urny, Miyuki Ishikawa, ofiary
Urny z prochami ofiar Miyuki Ishikawa, fot. domena publiczna

Śmierć w męczarniach

Brud, głód i choroby

Brudne, zagłodzone dzieci leżały w nieświeżej pościeli, łapały infekcje, umierały. Niektóre zatrudnione w szpitalu położne składały wypowiedzenie nie mogąc patrzeć na cierpienie niewinnych istot. Mimo to Ishikawa zdawała się być ślepa i głucha na rozgrywającą się dookoła tragedię. Wciąż przyjmowała nowych podopiecznych.

Dzięki pieniądzom zarobionym na “biznesie adopcyjnym” kobieta i jej mąż opływali w luksusy. Zakupili między innymi ziemię, na której postawili wspaniały dom. Nieruchomość jako jedna z nielicznych była podłączona do bajecznie drogiego wtedy telefonu. Małżeństwo jednak nie zamierzało na tym poprzestać i planowało zakup wysokiej klasy samochodu.

Nowa usługa

Aby zapewnić sobie środki na coraz to nowe zachcianki, Miyuki wprowadziła nową ofertę dla klientów swojego szpitala. Odtąd rodzice mogli jej wprost zlecić zabójstwo dziecka, o ile wcześniej uiścili odpowiednio wysoką należność. Wahającym się rodzicom Ishikawa próbowała przemówić do rozumu, przekonując, że utrzymanie dziecka do pełnoletności będzie ich kosztowało znacznie więcej.

Chociaż trudno w to uwierzyć, to chętnych nie brakowało. Dyrektorka szpitala wciągnęła do swojego koszmarnego procederu lekarza nazwiskiem Shiro Nakayama, który pomagał jej fałszować dokumentację tak, by zbrodnicza działalność placówki nie wyszła na jaw. Mimo iż w Kotobuki prowadzono księgę przyjęć i zgonów, to ostatecznie “interes” tak się rozkręcił, że wszyscy stracili rachubę, ile faktycznie dzieci straciło tutaj życie. Według rejestrów do stycznia 1948 roku przez placówkę przewinęło się 240 maluchów.

Szpital jak z horroru

Położna z piekła rodem stanęła przed sądem 2 czerwca 1949 roku. Prokuratura utrzymywała, że w trakcie jej urzędowania w szpitalu Kotobuki życie straciło co najmniej 84 niemowlaków, w tym 30 w wyniku działania osób trzecich, a nie z przyczyn naturalnych. Oskarżona utrzymywała, że o tragicznym stanie dzieci nie miała pojęcia, ponieważ za opiekę nad maluchami odpowiadał zatrudniony przez nią personel. Kategorycznie zaprzeczyła, że w kierowanej przez nią instytucji mordowano pacjentów za pieniądze.

Byli pracownicy kliniki opowiedzieli historie mrożące krew w żyłach. Niektórzy rodzice porzuconych dzieci po namyśle zmieniali zdanie i chcieli pociechę odebrać z powrotem. Wielu z nich usłyszało, że na odkręcenie całej procedury jest już za późno, ponieważ dany maluch trafił już do adopcji. W wielu przypadkach było to kłamstwo. Dziecko albo już nie żyło, albo było tak bardzo chore, że nie nadawało się do “zwrotu” prawowitym opiekunom.

Zaniedbanie

11 października 1948 roku Sąd Okręgowy w Tokio uznał małżeństwo Ishikawa za winne pięciu morderstw, które nastąpiły w wyniku zaniedbania. Kobieta usłyszała wyrok ośmiu, a jej mąż i doktor Nakayama czterech lat pozbawienia wolności. Zarówno oskarżeni, jak i prokuratura złożyli apelację od wyroku.

28 kwietnia 1952 r. Sąd Najwyższy w Tokio okazał się łaskawszy wobec byłej dyrektorki szpitala położniczego Kotobuki niż sąd pierwszej instancji. Zredukował jej wyrok do czterech, a wyrok jej męża do dwóch lat pozbawienia wolności. Sprawa ostatecznie zakończył się 15 września 1953 r. kiedy to Sąd Najwyższy Japonii odrzucił drugą apelację.

Wiadomość o tak niewiarygodnej zbrodni popełnionej na bezbronnych dzieciach zszokowała nie tylko samą Japonię, ale i cały świat. O upiornej położnej z Tokio donosiły wszystkie liczące się gazety. Japoński pisarz Kenji Yamamoto nazwał morderczy proceder uprawiany w tokijskim szpitalu zdarzeniem „niewiarygodnym i nie do zniesienia”. Na kanwie sprawy z Kotobuki w parlamencie kraju kwitnącej wiśni rozpoczęto pracę nad uchwaleniem prawa do aborcji z powodów ekonomicznych.

W 1969 r. owdowiała już Miyuki Ishikawa udzieliła wywiadu magazynowi “Shūkan Shinchō”. Zapewniała dziennikarzy o swojej niewinności. Tuż po odbyciu kary znalazła zatrudnienie w sklepie. Sprzedawała kosmetyki i artykuły spożywcze. Po śmierci Takeshiego przedsiębiorcza kobieta założyła biuro nieruchomości. Przechwalała się, że dzięki nowej pracy mogła sobie zafundować okazały grobowiec.

Autor: Natalia Grochal

Bibliografia:

  1. https://www.newsonjapan.com/html/newsdesk/article/135869.php
  2. https://www.youtube.com/watch?v=odiartg9a_I
  3. https://medium.com/lessons-from-history/the-demon-midwife-who-killed-over-100-babies-a5922ee2acb2
  4. https://murderpedia.org/female.I/i/ishikawa-miyuki.htm
  5. https://en.wikipedia.org/wiki/Miyuki_Ishikawa
  6. https://www.newsonjapan.com/html/newsdesk/article/135869.php
ikona podziel się Przekaż dalej