Pięciu zabitych, dwóch rannych

Morze krwi

Był 4 lutego 1922 roku. Około godziny 22:00, kiedy na dworze było już zupełnie ciemno, młynarz Stanisław Regiel w towarzystwie małżonki Marii i najstarszej córki Stefanii wysiedli na stacji kolejki wąskotorowej w Skolimowie. Całodzienny pobyt w stolicy bardzo ich zmęczył. Idąc przez cichą o tej porze wieś, marzyli jedynie o tym, by położyć się spać. No, może po krótkiej rozmowie z domownikami, którzy czekali na nich na miejscu. Była wśród nich dwójka małoletnich dzieci Reglów, opiekujący się nimi korepetytor oraz służąca Maria Błachowiczowa.

Kiedy wędrowcy dotarli do młyna, od razu zauważyli, że coś jest nie tak. Okna domu były wybite. Najgorsze czekało ich jednak w środku. Porozbijane szafy, połamane meble, rozrzucona w nieładzie pościel i rzeczy, a wszędzie krew, krew, całe morze krwi- pisał później Ludwik Kurnatowski, oficere Urzędu Śledczego w Warszawie, który zajmował się sprawą.- Na ziemi w kałużach skrzepłej krwi leżały pokotem trupy pomordowanych. W szeroko otwartych oczach zastygł wyraz bezgranicznego przerażenia, rozchylone spazmem krzyku usta, zda się do ostatniego tchu, wzywały daremnie pomocy.

Ofiary

Ofiarą zbrodni padło w sumie siedem osób, które feralnej nocy znajdowały się w gospodarstwie: brat młynarza 58-letni Antoni, jego 19-letnia córka Zofia, 42-letni znajomy rodziny Aleksander Kraszewski, który pracował jako kominiarz i czasami nocował we młynie oraz dwaj czeladnicy: 42-letni Piotr Winiarek i 44-letni Michał Orzechowski.

Pod łóżkiem w jednej z sypialni odnaleziono rannego w twarz 7-letniego Henryka. Na podłodze oddychał postrzelony z broni palnej korepetytor, 25-letni student prawa Antoni Małek. Kule trafiły w jego głowę, łopatkę, prawą rękę i lewą nogę. Uszedł z życiem tylko dlatego, że udawał martwego.

Córka gospodarza 11-letnia Irenka oraz służąca Maria nie doznały żadnego uszczerbku na zdrowiu. Dziewczynka, kiedy tylko zorientowała się, że dom napadli bandyci, ukryła się pod pierzyną. Kobieta z kolei najpierw wpełzła razem z Henrykiem pod łóżko, ale później pobiegła na strych i zagrzebała się w otrębach.

Oględziny trupów

5 lutego 1922 r. nad ranem warszawski Urząd Śledczy otrzymał lakoniczny telefonogram z Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Piasecznie zawierający informację o makabrycznej zbrodni w Skolimowie (wtedy podwarszawskiej wsi, dziś dzielnicy Konstancina). Na miejscu pojawili się śledczy pod dowództwem Ludwika Kurnatowskiego, autora poczytnych historii kryminalnych. Mężczyzna napisał później: Oględziny trupów pozwoliły skonstatować, iż Antoni Regiel miał połamane ręce i nogi, całe zaś ciało sine od uderzeń czymś ciężkim. O tym zaś jakie tortury przechodziła przed śmiercią Zofia Regiel, świadczyły jej ręce pocięte doszczętnie sztyletem czy też nożem i sine pręgi na ciele od uderzeń okutym kijem.

Policjanci doszli do wniosku, że zbrodniarzami mogły powodować dwa motywy: osobisty, z uwagi na okrucieństwo, z jakim potraktowali ofiary, oraz rabunkowy. Ten pierwszy szybko wykluczono. Ani młynarz, ani jego rodzina nie mieli żadnych wrogów. Ten drugi był w sposób oczywisty dużo bardziej prawdopodobny, jako że gospodarstwo zostało splądrowane. Sprawcy zabrali ze sobą pieniądze w kwocie 1 miliona marek (zebranych od okolicznych mieszkańców na budowę kościoła), srebrne i złote ruble, które młynarz trzymał jako oszczędności, złoty zegarek oraz cenne ubrania.

Warunki techniczne

Opisując sprawę “Kurjer Warszawski” w artykule z dnia 7 lutego 1922 r. spekulował, iż mordercy zapewne pomylili Antoniego z bliźniaczo do niego podobnym Stanisławem. Myśląc, że jest on właścicielem młyna, torturowali go, aby zdradził, gdzie przechowuje kosztowności. Kiedy mężczyzna nie był w stanie udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi, zabrali się za Zofię.

Autor tekstu nie omieszkał wspomnieć, że w samym Skolimowie nie ma posterunku policji, a warunki techniczne policji powiatowej niezmiernie utrudniają walkę z bandytyzmem. Brakowało nowoczesnych środków lokomocji (mundurowi poruszali się konno lub pieszo), a nawet telefonów. Z tego powodu funkcjonariusze pojawili się na miejscu zbrodni dopiero po kilku godzinach od wydarzenia, co sprawiało, że zarządzona przez nich obława nie miała większego sensu. W jej wyniku udało się co prawda ująć ośmiu robotników zatrudnionych w lokalnej cegielni, ale jak się później okazało, nie mieli oni żadnego związku z krwawym mordem we młynie.

W poszukiwaniu bandytów

Świadkowie

Cennych informacji na temat przebiegu zdarzeń dostarczyła cudem ocalona Irenka oraz student Małek, który po kilku dniach pobytu w szpitalu odzyskał przytomność i był w stanie złożyć zeznania. Dziewczynka opowiedziała, że do domu wpadli zamaskowani mężczyźni z bronią. Jeden był wysoki i jasnowłosy.

Antoni był w stanie dostarczyć dużo dokładniejszych rysopisów. Przedstawione przez niego wizerunki pasowały do braci Walentego i Teodora Góralskich, dobrze znanym warszawskiej policji okrutnych bandytów. Spekulowano, że byli odpowiedzialni za 50 napadów rabunkowych, w trakcie których torturowali swoje ofiary oraz kilka zabójstw. Z uwagi na to byli ścigani w całym kraju listami gończymi. Jako że nikt nie wiedział, gdzie się ukrywają, policjanci postanowili śledzić kochanki obu mężczyzn. Sprawdź także ten artykuł: 8 największych kradzieży w historii – jak do nich doszło?

Zofiówka

Krwawa zbrodnia w domu Reglów nie była jedyną tragedią, jaka rozegrała się feralnej nocy. Dwie godziny wcześniej dwaj zamaskowani bandyci wtargnęli do posiadłości “Zofiówka” należącej do bogatego warszawskiego bankiera żydowskiego pochodzenia- Fabiana Flauma. Po sterroryzowaniu bronią i skrępowaniu nocnego stróża zabrali się za domowników. Ich również nastraszyli pistoletami i związali. Zażądali wydania kosztowności, na co Flaum zgodził się bez wahania. Wiedział, że życie jego i jego rodziny jest cenniejsze od pieniędzy.

Łupem rabusiów padło pół miliona marek oraz… wystawna kolacja. Po splądrowaniu nieruchomości jeden z napastników zażądał jedzenia, pouczając, że wypuszczanie gości z pustymi żołądkami jest wyjątkowo niegrzeczne. Przerażona pani Flaum zastawiła stół wszystkim, co tylko miała w spiżarni. Napastnicy raczyli się konserwami, wódką, a nawet pomarańczami i czekoladą, nie zdejmując przy tym chust z twarzy. To, czego nie zdołali zjeść, zabrali ze sobą. Na szczęście nikogo nie zabili. Policjanci byli przekonani, że ci sami zwyrodnialcy napadli później na skolimowski młyn.

Nagroda

Zamordowanie z zimną krwią tylu niewinnych ludzi wstrząsnęło polską opinią publiczną. Gazety domagały się natychmiastowego ujęcia sprawców i pilnie śledziły każdy ruch policjantów. Komendant stołecznej policji ufundował nagrodę w wysokości 250 tys. marek w zamian za informacje, które pozwolą pchnąć śledztwo do przodu.

Kilka dni po feralnej nocy pewien policjant zdobył informację, że niejaki „Józek” już w połowie stycznia 1922 r. poszukiwał ludzi do- jak się wyraził- poważnej roboty”. Wspominał coś o obrabowaniu bogatego młynarza spod Piaseczna. “Józkiem” był dobrze znany organom ścigania przestępca Józef Laudański. Informator, który o nim opowiedział, wspomniał również dwa inne pseudonimy: “Siwek” i “Tadek”. Pod tymi ksywami ukrywali się słynni bracia Góralscy.

Sprawiedliwość

Gryps

Laudański wraz z kochanką Zofią Janiszewską wkrótce trafili do aresztu. Kobietę ulokowano w celi wraz ze współpracującą z policją koleżanką. “Zocha” usiłowała przekazać za mury krat gryps autorstwa ukochanego. Jego odbiorcą miał być kumpel “Józka” Tadeusz Krasnodębski. Laudański prosił Krasnodębskiego o zniszczenie dowodów łączących go ze zbrodnią we młynie.

Krasnodębski wkrótce również trafił do celi. Próbował uciec na wolność, skacząc z okna, ale funkcjonariusze udaremnili ten zamiar. Wraz z “Józkiem” pogrążył swoich wspólników i jednocześnie głównych inicjatorów masakry w Skolimowie: braci Góralskich. Mężczyźni wydali również pozostałych członków złodziejskiej szajki: Jana Gnoińskiego, ps. Cygan oraz Bolesława Rybickiego, ps. Poznaniak.

Zanim wszyscy podejrzani trafili przed oblicze sprawiedliwości, zdołali jeszcze dokonać napadu na młynarza z Lesiewa. W czasie akcji zginął sam herszt grupy- Teodor Góralski. Niestety, wraz z nim życie straciły trzy niewinne osoby. Bandyci byli jednak ścigani listami gończymi na terenie całego kraju. Policjanci deptali im po piętach i w końcu mogli odtrąbić sukces.

Cygan i Poznaniak

Gnoiński i Rybicki wpadli19 marca w Warszawie. Policjanci rozpoznali ich na ulicy i rozpoczęli pościg. Zbrodniarze usiłowali uciekać. Gnoińskiego obezwładniono, zanim sięgnął po broń, ale Rybicki dobył Mausera i usiłował się ostrzeliwać. Zginął od kuli wystrzelonej przez funkcjonariusza. W wyniku strzelaniny został ranny przypadkowy przechodzień. “Cygan” trafił do aresztu, gdzie przyznał się do udziału w zbrodni skolimowskiej. Zeznał, że inicjatorem akcji był co prawda Krasnodębski, ale to bracia Góralscy torturowali i zabili wszystkie ofiary.

Walenty Góralski pomimo śmierci brata działał dalej. Po dokonaniu kilku kolejnych przestępstw został w końcu złapany w grudniu 1922 r. Mężczyzna  stanął przed sądem doraźnym w Łodzi, który skazał go na karę śmierci przez rozstrzelanie. Wyrok wykonano miesiąc później.

Bez zahamowań

Proces pozostałych przy życiu członków bandy braci Góralskich, którzy brali udział w masakrze we młynie, rozpoczął się w maju 1923 r. Podczas procesu ustalono szczegóły napadów na rodzinę Reglów oraz Flaumów. W obu akcjach wzięli udział Walenty i Teodor Góralscy, Bolesław Rybicki, Tadeusz Krasnodębski, Jan Gnoiński i Józef Lewandowski.

Krasnodębski zaprosił kompanów do domu swojego brata Franciszka, skąd mieli się wyprawić do gospodarstwa Reglów. Zanim to się jednak stało, Franciszek opowiedział kumplom o rodzinie inżyniera Flauma, która niedawno przyjechała z Ameryki i zamieszkała w willi „Zofiówka”. To rozbudziło wyobraźnię bandytów. Szybko podjęli decyzję, aby najpierw obrabować Flaumów. Skok okazał się nadzwyczaj udany. Po wszystkim sprawcy wypili dużo alkoholu, który pozbawił ich wszelkich zahamowań. W takim stanie dotarli do Skolimowa.

Wymordowali rodzinę spędzającą beztrosko wieczór, a także dwóch czeladników, którzy zaalarmowani hałasami postanowili pomóc napadniętym. W okrutny sposób pozbawili listonosza, który akurat w momencie napadu znalazł się w pobliżu młyna. Bogu ducha winny mężczyzna błagał bandytów o litość, przekonując, że ma na utrzymaniu żonę i czwórkę dzieci. Na próżno.

Wyroki wykonano

Pozostali przy życiu członkowie szajki nie przyznawali się do żadnych zabójstw, zrzucając winę na braci Góralskich. Sąd jednak nie miał oporów, by całej trójce wymierzyć karę śmierci. Jedynie Franciszek Krasnodębski został uniewinniony od zarzutu umyślnego pomocnictwa. Prezydent nie skorzystał z przysługującego mu prawa łaski. W lutym 1924 r. wyroki wykonano.

Młyn w Skolimowie stoi do dziś. Budynek przez lata zmieniał właścicieli i przeznaczenie, aby w końcu stać się stylowym lokalem gastronomicznym. Nieopodal znajduje się kapliczka upamiętniająca ofiary straszliwej zbrodni z 1922 r.

Autor: Natalia Grochal

Źródła:

  1. https://books.google.pl/books/about/Krwawa_noc_w_Skolimowie.html?id=koTeDwAAQBAJ&printsec=frontcover&source=kp_read_button&redir_esc=y#v=onepage&q&f=false
  2. https://crispa.uw.edu.pl/object/files/219982/display/Default
  3. https://www.youtube.com/watch?v=qfYbcSbJpPU
  4. https://gazeta.policja.pl/997/archiwum-1/2021/numer-9-092021/208376,Okrutna-zbrodnia-w-Skolimowie.html
  5. https://ingremio.org/wydania-in-gremio/2020/in-gremio-143/mlyn-smierci/
ikona podziel się Przekaż dalej