Mały chłopiec, który zmienił wszystko

Ośrodek Szkolenia Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego w Gdyni, jesień 2016 r. Komandor podporucznik Bartosz Rutkowski zaczyna służbę codziennie punkt 7:30, jednak na miejscu jest przeważnie wcześniej. Lubi mieć czas na spokojny rozruch. Kwadrans po siódmej siada z herbatą przed komputerem i przegląda wiadomości. Chce być na bieżąco z tym, co się dzieje na świecie. Z zasady nie czyta informacji o makabrycznych zbrodniach bojowników Państwa Islamskiego. A Internet od nich kipi. 7 października, dokładnie o 7:14 na pierwszej stronie „Wirtualnej Polski” pojawia się nagłówek: Islamiści w Syrii odcięli 12-latkowi opuszki palców, a potem go ukrzyżowali. Bartek po raz pierwszy łamie postanowienie i klika w tekst.

- Nie wiem dlaczego akurat wtedy postanowiłem przeczytać ten artykuł. Ale stało się. Gdy skończyłem, coś we mnie pękło. Utożsamiłem tego dzieciaka z Antkiem, moim młodszym synem, byli przecież w tym samym wieku. I zadałem sobie pytanie, czy gdyby Antka spotkało coś takiego, to czy chciałbym, żeby ktoś coś z tym zrobił. Odpowiedź brzmiała. Następne pytanie, które sobie postawiłem, brzmiało czy ja jestem w stanie zrobić coś, by kolejna taka historia się nie wydarzyła. Doszedłem do wniosku, że jakbym się bardzo postarał, to mógłbym. Mógłbym zapobiec przynajmniej jednej takiej tragedii- wspomina.

Od myśli do działania mija kilka minut. Rutkowski najpierw ustala numer do organizacji Christian Aid i potwierdza, że „Wirtualna Polska” napisała prawdę. Z drukarki wyciąga kartkę A 4 i w punktach zapisuje najważniejsze sprawy, które będzie musiał w najbliższym czasie załatwić. Zaszczepić się na cholerę, wściekliznę i dur brzuszny. Kupić wygodne buty, porządny plecak, bieliznę. Znaleźć kontakty do odpowiednich ludzi. Przejść na emeryturę. Podjął decyzję- wyjedzie na Bliski Wschód i osobiście sprawdzi, jakiej pomocy potrzebują chrześcijanie atakowani przez ISIS.

Wieczorem prosi żonę o chwilę rozmowy. Siadają przy stole w salonie, urządzonym na poddaszu domu jednorodzinnego rodziców Bartka.

- Co byś powiedziała, gdybym przeszedł na emeryturę? Mam już pełnię praw.

- W porządku. – odpowiada spokojnie Mariola.- Tylko czy ty masz jakiś pomysł co będziesz robił na tej emeryturze?- dodaje po chwili.

- Chciałbym wyjechać na Bliski Wschód i pomagać ludziom.

Synowie pary dowiadują się parę dni później. Nic nie mówią. Nie protestują. Ojciec się cieszy, że dobrze ich wychował. Młodzi rozumieją najwyraźniej, że w życiu trzeba robić to, co słuszne. Sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły o mało znanych postaciach.

Z Gdyni do Erbilu

- Następnego dnia zaprosiłem na kawę pracownika naszej kancelarii Organizacyjno- Ewidencyjnej i mówię mu >>Andrzej, jest taka sprawa. Proszę cię, żebyś mi na jutro przygotował komplet dokumentów na odejście ze służby wojskowej. Andrzeja zatkało i dopiero po chwili wydusił >> Żartujesz?<<. A ja na to  >>Nie, chciałbym się rozstać z armią w trybie przyspieszonym, najlepiej z dniem 31 stycznia<<. Potem spotkałem się z komendantem Ośrodka Szkolenia i przedstawiłem mu swoją sprawę. To mój serdeczny przyjaciel, znamy się od 20 lat. Robiliśmy razem różne dziwne rzeczy, ale tym razem zaniemówił. Chyba pomyślał, że zwariowałem. Powiedział, żebym się z tym przespał i nie działał pod wpływem emocji. Przytaknąłem przez grzeczność, ale wiedziałem, że zdania nie zmienię.

6 lutego objuczony dwoma plecakami mężczyzna wsiada w Gdańsku do autokaru. W Warszawie ma przesiadkę do Lwowa. Siedząc w poczekalni nad plastikowym kubkiem z herbatą, pisze list do Marioli. Słowa pożegnania i kilka technicznych dyspozycji na wypadek, gdyby coś poszło niezgodnie z planem. Nie, żeby specjalnie się tego obawiał, ale chce być pragmatyczny. Tanimi liniami przylatuje do Stambułu, a stamtąd do Erbilu - stolicy Kurdystanu.

Nad ranem następnego dnia rusza w kierunku Dohuk.

- Gdy wysiadłem z taksówki byłem koszmarnie zmęczony, głodny i zmarznięty. Zrobiłem dwa kroki na w bok od jezdni, usiadłem na swoich dwóch plecakach na krawężniku. Chciałem się zastanowić co robić dalej. Dookoła panował straszny harmider. Wszędzie pełno ludzi, trąbiły samochody, było głośno. Wtedy pomyślałem sobie >>Co ja tu, kurwa, robię?<< To był bardzo ciężki moment.

Z krawężnika podjęli Rutkowskiego jacyś obcy ludzie. Zaprowadzili go do piekarni, poczęstowali gorącą herbatą. Ktoś przekazał mężczyźnie numer do pracownika jednej z lokalnych organizacji humanitarnych. Ten po jakimś czasie zabiera swojego gościa w dalszą drogę w kierunku małej wioski Khanke.

Jak mogę wam pomóc?

Przez najbliższych kilka dni Bartek poznaje sytuację poszkodowanych w wyniku wojny ludzi. Najgorzej mają się Jazydzi - mniejszość religijna, którą bojownicy ISIS wzięli na swój główny cel. Napadali na ich wioski, mordowali mężczyzn i porywali kobiety, aby robić z nich niewolnice seksualne. Ci, którym udało się uciec, rozpierzchli się po Kurdystanie, albo trafili do obozów. Jeden z nich mieści się pod wioska Khanke. To zbieranina ciasno upchanych, beżowych namiotów. Niektóre, te bardziej luksusowe, mają podmurówkę z szarych pustaków albo klimatyzator. W zimie nie dają dostatecznej ochrony przed chłodem, latem trudno w nich wytrzymać w 50 stopniowym upale. W środku nie ma mebli, śpi się na gołych materacach. Woda jest dostępna we wspólnych kranach.

To właśnie tu mieszka dwudziestotrzyletnia Nahida. Była w niewoli ISIS przez 14 miesięcy. Porywacze gwałcili ją, bili i poniżali. Jako „czcicielka szatana” była dla nich przedmiotem, a nie istotą ludzką. Nadludzkim wysiłkiem bliższych i dalszych krewnych udało się uciułać pieniądze na okup. Nahida wróciła do domu, ale nie do normalności. Nie potrafi odnaleźć się w obozie. Ciągle płacze. Nie wie, co ma ze sobą robić, brak jej sił i nadziei. Najchętniej wcale nie wychodziłaby z namiotu. Nieustannie drapie nangarstek, na którym widać bliznę po cięciu.

- Jestem mężczyzną, więc nie ulegam łatwo emocjom, a już na pewno nie płaczę. Ale gdy wyszedłem przed namiot, poczułem wściekłość. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Żółć cofnęła  mi się z żołądka do ust. Zacisnąłem pięści i usiłowałem odzyskać kontrolę nad sobą - opowiada emerytowany wojskowy.

Takich historii wysłuchał jeszcze bardzo wiele.

Orla Straż

To wszystko działo się siedem lat temu. Po powrocie do Polski były wojskowy założył fundację, której nadał nazwę Orla Straż. Na początku miał wątpliwości, czy jego pomysł w ogóle wypali. Czy Polacy będą chcieli pomagać ludziom mieszkającym tak daleko, tak obcym kulturowo?

Moje obawy się nie potwierdziły. Działamy nieprzerwanie od 2016 r. Aktualnie realizujemy kilka programów wsparcia. Naszym głównym zadaniem jest odbudowywanie miejsc pracy, dzięki którym ofiary ISIS mogą samodzielnie stanąć na nogi. Dofinansowujemy niewielkie zakłady rzemieślnicze, ale również placówki edukacyjne dla dzieci. Przekazujemy również pieniądze ośrodkom oferującym zatrudnienie jazydzkim kobietom wykupionym z niewoli.

Na stronie fundacji widać roześmiane twarze beneficjentów oraz opisy ich historii. Wszyscy deklarują ogromną wdzięczność wobec Polaków, którzy otworzyli na nich serce.

Skąd bierzemy pieniądze? Jeździmy po zaprzyjaźnionych kościołach na żebry - śmieje się założyciel fundacji. -  Odwiedzamy przeważnie niewielkie miejscowości. Zawsze jesteśmy życzliwie witani. Staramy się maksymalnie ograniczać koszty, więc nie wynajmujemy hoteli, śpimy przeważnie w samochodzie.

Od 2016 r. Orla Straż rozszerzyła działalność na inne państwa, w których konflikty religijne odbijają się na niewinnych cywilach. Bartek ma już na koncie wizytę w Egipcie oraz Etiopii, gdzie muzułmańska organizacja Boko Haram wciąż bezkarnie terroryzuje “niewiernych”.

Wiem, że świata nie zmienię. Ale mogę zmienić życie poszczególnych jednostek, a to jest dla mnie najważniejsze - deklaruje.

ikona podziel się Przekaż dalej