Święty Mikołaj istnieje! - meldowali astronauci z okolic Księżyca
W Wigilię Bożego Narodzenia 1968 roku urzeczywistniono wielkie marzenie Julesa Verne’a - kosmiczni podróżnicy ujrzeli odwrotną stronę Księżyca.
Latem 1968 roku z zakładów Grumman Aerospace dotarł na Przylądek Kennedy’ego pierwszy lądownik księżycowy LM. Ten prototyp wywołał rozpacz astronautów i kierownictwa programu Apollo. Elementy, które przewieziono osobno i miały być na miejscu zmontowane, wcale nie chciały do siebie pasować. Systemy elektryczne i hydrauliczne nie działały, uszczelki i pierścienie, rzekomo hermetyczne, przeciekały. Według zgodnej opinii astronautów i techników – dostarczono im po prostu złom.
W tym samym czasie źródła wywiadowcze CIA informowały, że na kosmodromie Bajkonur trwają przygotowania do wyniesienia w przestrzeń kosmiczną kolejnego statku typu Zond. Wtajemniczeni wiedzieli, że pod tą niewiele laikowi mówiącą nazwą kryje się prototyp radzieckiego statku załogowego przeznaczonego do lotu wokół Księżyca lub nawet do lądowania na nim.
Radzieccy kosmonauci – jak zdołali ustalić funkcjonariusze CIA – już ćwiczyli lądowanie na Księżycu. Wywiad donosił, że dwie pierwsze radzieckie załogi księżycowe sformowano z doświadczonych kosmonautów, dowódców załóg – A. Leonowa (to on pierwszy miał wyjść na powierzchnię Księżyca) i W. Bykowskiego oraz dwóch inżynierów biura konstrukcyjnego – O. Makarowa i N. Rukawisznikowa. Informacje wywiadu nie dawały przy tym odpowiedzi na pytanie, czy planowany najbliższy lot Zonda będzie lotem sprawdzającym, bezzałogowym, czy też w jego kabinie zasiądą kosmonauci i czy zostanie podjęta próba lądowania Rosjan na Srebrnym Globie. – Pierwszego lądującego na Księżycu astronautę amerykańskiego powita kosmonauta rosyjski i zaprosi na filiżankę czaju - kwaśno żartował w gronie przyjaciół astronauta Mercury „Sigma-7”, Walter Schirra.
W NASA zawrzało. Amerykański statek księżycowy LM, który miał być sprawdzony w locie wokółziemskim w misji Apollo-7, nie był jeszcze gotowy, a Rosjanie szykowali się do lądowania kosmonautów na Księżycu. Dyrektor Centrum Lotów Załogowych, Bob Gilruth pewnego sierpniowego dnia 1968 roku wezwał do siebie dwóch wysokich rangą współpracowników, by wspólnie zastanowić się, czy w zaistniałej sytuacji NASA ma szansę na uratowanie twarzy, jednak z wykluczeniem ryzykowania życia załogi astronautów. Zaproponował śmiałą ideę przeprowadzenia lotu załogowego Apollo wokół Księżyca. Uczestnicy narady wyrazili sceptycyzm – nie były gotowe systemy komputerowe, które by to umożliwiały. Jednak pomysł był pociągający i stwarzał nadzieję na wyprzedzenie Rosjan. Zespół specjalistów systemów komputerowych dostał 72 godziny na ocenę możliwości opracowania programów nadzwyczaj skomplikowanych manewrów w locie statku po trajektorii dolotu do Księżyca, okrążenia go z wykorzystaniem jego grawitacji i powrotu na Ziemię. Zespół zaczął pracę nad tym problemem i nie po 72, a już po 24 godzinach dał odpowiedź pozytywną. Oceniono, że przy nadzwyczajnej koncentracji wysiłku wszystkich pionów organizacyjnych NASA, wyprawa może dojść do skutku w okolicach Bożego Narodzenia 1968 roku. Nadano jej kryptonim Apollo-8.
Wyznaczono do tego lotu astronautów Franka Bormana, Jamesa Lovella i Williama Andersa, którzy byli przygotowywani do innego lotu, ale mieli za sobą cykl treningów wchodzenia w korytarz bezpiecznego powrotu w atmosferze ziemskiej i te umiejętności zdawały się w projektowanym locie najważniejsze, bo żaden dotąd załogowy statek kosmiczny nie lądował z drugą prędkością kosmiczną ponad 40 tysięcy kilometrów na godzinę. Kłopotliwe jednak okazało się uczestnictwo w tej wyprawie W. Andersa, specjalisty pilotowania modułu księżycowego. Zmiana harmonogramu lotów postawiła pod znakiem zapytania jego przydatność podczas lotu, bowiem ze względu na wadliwe wyprodukowanie statku wyprawowego LM, nie przewidywano wypróbowania go w tym locie. Anders stał się niemal zbędnym członkiem trzyosobowej załogi. – W zasadzie – żartował z niego Jim Lovell, pilot modułu macierzystego – jesteś nam potrzebny, żeby siedzieć i inteligentnie wyglądać.
Początek wyprawy Apollo-8 wyznaczono na 21 grudnia. Wzięto przy tym pod uwagę tę korzystną okoliczność, że start właśnie w tym terminie dawał możliwość przekazywania relacji TV z oblotu Księżyca akurat, gdy miliony Amerykanów będą zasiadały do wigilijnej wieczerzy. Miało to swoje znaczenie biorąc pod uwagę konieczność ciągłej walki NASA w komisjach Kongresu USA o pieniądze, naprawdę duże pieniądze.
Start odbył się bez zakłóceń, przy czym odnotować należy, że po raz pierwszy ludzie startowali w kosmos na wierzchołku potężnej rakiety nośnej Saturn V, której silniki podczas startu spalały w jednej sekundzie 13,6 tony paliwa. Wkrótce po wejściu statku na orbitę wokółziemską doszło do zabawnego zdarzenia. James Lovell poruszając się niezdarnie w stanie nieważkości, nie zauważył, że stercząca z przodu jego skafandra dźwignia uruchamiająca kamizelkę ratunkową zaczepiła o kratownicę fotela. Szarpnął i... w kabinie rozległ się syk. Lovell w jednej chwili został otoczony jaskrawożółtą poduszką wypełnioną sprężonym dwutlenkiem węgla. Okazało się to nie lada kłopotem, bo opróżnienie poduszki musiałoby się wiązać z wypuszczeniem znacznej porcji CO2 do wnętrza małej kabiny Apollo, co spowodowałoby niepotrzebne przeciążenie systemu oczyszczania kabiny z dwutlenku węgla wydychanego przez astronautów. Po krótkiej naradzie postanowili oni pozbyć się kłopotu przez „rurę ulgi”, czyli przez gumową rurę pozwalającą siusiać... prosto w niezmierzoną przestrzeń kosmiczną.
Zwiększenie prędkości statku kosmicznego z 28 do 40 tysięcy kilometrów na godzinę umożliwiło wyprostowanie trajektorii od okręgu opasującego Ziemię do długiej, celującej w Księżyc elipsy. Apollo-8 zaczął oddalać się od Ziemi, stopniowo przy tym wytracając szybkość lotu. W odległości pięciu szóstych drogi do Księżyca statek zaczął wchodzić w strefę grawitacji Srebrnego Globu i na nowo zwiększać prędkość.
Nad ranem dnia wigilijnego Apollo-8 jako pierwszy ziemski statek załogowy miał zacząć ryzykowny manewr LOI, przejścia na orbitę wokółksiężycową.
- W porządku – meldował dowódca załogi Borman – Apollo-8 gotów.
- Macie najlepsze latadło, jakie mogliśmy znaleźć – operator łączności z Houston, późniejszy astronauta Jerry Carr podtrzymywał załogę na duchu.
W wyznaczonym momencie statek zaczął znikać za tarczą Księżyca, sygnały radiowe zaczęły cichnąć. Głosy operatora w Houston i astronautów Apollo-8 ginęły w powodzi trzasków.
- Bezpiecznej podróży, chłopcy! - wykrzyknął jeszcze Carr wśród nasilających się szumów.
- Dzięki! - odpowiedział Anders, a Lovell dodał: - Zobaczymy się po drugiej stronie.
- Powodzenia!
Raptem wszystko ucichło. W iluminatory Apolla majestatycznie nasunęła się szara, nierówna płaszczyzna. Po raz pierwszy w historii ludzie własnymi oczami ujrzeli odwrotną stronę Księżyca. Pod nimi sunął spustoszony, spękany krajobraz, we wszystkich kierunkach rozpościerał się obszar tysięcy kraterów, zagłębień, wąwozów liczących miliony lat. Były tam kratery obok kraterów, kratery przecinające kratery, kratery na kraterach. Astronauci wpatrywali się w iluminatory jak zaczarowani, jeszcze nikt przed nimi nie widział tego widoku.
Nad horyzontem pojawiło się coś mglistego. Było delikatnie białe, delikatnie błękitne i delikatnie brązowe. Zdawało się wznosić w górę nad posępnym widnokręgiem. To był wschód Ziemi. Wkrótce wyłoniła się ona w całej okazałości – lśniąca, lekko błękitna, płynąca w martwej ciszy kosmosu nad pooranym kraterami szarym Księżycem. Znacznie większa niż Księżyc obserwowany z Ziemi.
Ten fantastyczny widok pokazali astronauci telewidzom na naszej planecie w Wigilię Bożego Narodzenia 1968 roku. Przekaz telewizyjny został zaplanowany tak, by Amerykanie mogli go obejrzeć siedząc przy świątecznym stole. Ekrany TV rozjarzyły się w stu milionach domów. Na ekranach pojawiła się biała kula zawieszona na czarnym tle. Poniżej długi łuk wyginał się w dół i znikał poza krawędzią ekranu.
- Witamy z Księżyca, Houston - rozpoczął James Lovell. – To, na co patrzycie...- teraz mówił Anders trzymając kamerę i opierając się o przegrodę kabiny - ...to obraz Ziemi nad horyzontem Księżyca. Będziemy go pokazywać jeszcze przez kilka minut, potem odwrócimy się i zademonstrujemy widok na rozległą, mroczną równinę - skierował kamerę ku powierzchni.
Włączył się dowódca wyprawy, Frank Borman: - Księżyc dla każdego z nas stał się czymś zupełnie innym. Mnie na przykład wydaje się, że to ogromna, samotna i odpychająca bryła niczego, przypominająca raczej chmurę z pumeksu. Z pewnością nie jest to miejsce, gdzie człowiek chciałby żyć i pracować.
- Ja uważam podobnie, Frank – dopowiedział Lovell. – Samotność tutaj budzi lęk. Człowiek uświadamia sobie, co zostawił na Ziemi. Ziemia oglądana stąd jest jak oaza w niezmierzonej pustce kosmosu.
- To, co wywarło na mnie największe wrażenie - podzielił się z telewidzami swoimi wrażeniami Anders - to księżycowe wschody i zachody Słońca. Niebo jest czarne jak smoła, Księżyc dość jasny, a linia między nimi bardzo wyraźna.
- Tak właśnie można opisać powierzchnię Księżyca - uzupełnił Lovell. – Ogromny obszar czerni i bieli. Całkowity brak koloru.
W dalszej części bezpośredniego przekazu telewizyjnego z Księżyca astronauci pokazywali, wieczerzającym przy wigilijnych stołach Amerykanom, usianą kraterami powierzchnię naszego satelity i opisywali ten widziany z bliska krajobraz. Zakończyli uroczyście, odczytanymi z uprzednio przygotowanej kartki wersetami z Biblii, stosownie do świątecznego nastroju widzów ich telewizyjnej relacji.
Zaczął William Anders:
- Zbliża się księżycowy wschód Słońca. Do wszystkich ludzi na Ziemi załoga Apolla-8 pragnie przesłać tę wiadomość: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód.”
Jim Lovell: „I nazwał Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą. I tak upłynął wieczór i poranek – dzień pierwszy.”
Frank Borman: „A potem Bóg rzekł: niech zbiorą się wody spod nieba w jedno miejsce i niech się ukaże powierzchnia sucha!...” - A od załogi Apolla-8 - zakończył dowódca załogi, F. Borman - wszystkim wam życzenia spokojnej nocy, szczęścia, wesołych świąt i niech Bóg błogosławi wszystkich ludzi na naszej dobrej Ziemi.
W chwilę później – po zakończeniu ostatniego, dziesiątego okrążenia Srebrnego Globu – statek kosmiczny Apollo-8 zaczął manewr TEI, wejścia na trajektorię powrotu ku Ziemi. Kontrolerzy misji w Houston i sami astronauci przeżyli wówczas chwile napięcia. Czekali na zadziałanie głównego silnika statku. Od jego sprawności zależał powrót na ojczystą planetę. Gdyby silnik zawiódł, załoga Apollo-8 już na zawsze pozostałaby na orbicie wokółksiężycowej. Astronauci w stanie w zasadzie nienaruszonym krążyliby wokół Księżyca przez miliony lat – martwi rzecz jasna, bo powietrza wystarczyłoby im zaledwie na jakiś tydzień.
Po przedłużającej się ciszy radiowej kontrolerzy lotu usłyszeli w słuchawkach radosny głos Lovella:
- Houston, tu Apollo-8. Przyjmijcie do wiadomości, że Święty Mikołaj istnieje.
- Potwierdzam – odpowiedział z wyraźną ulgą w głosie operator łączności, astronauta Thomas Mattingly. – Wy przecież wiecie najlepiej.
Apollo-8 wodował pomyślnie w pobliżu oczekującego na powrót astronautów amerykańskiego lotniskowca Yorktown. Pierwsza wokółksiężycowa wyprawa Ziemian zakończyła się wielkim sukcesem. Analitycy NASA obliczyli, że od strony czysto technicznej uzyskano niewiarygodnie wysoki wskaźnik niezawodności 0,999999, bowiem na około 5 milionów elementów składowych zespołu Saturn V – Apollo powstało podczas lotu zaledwie pięć niewiele znaczących usterek. – Mieliśmy końską podkowę pod dupą - skomentował sukces wyprawy jej dowódca, Frank Borman.
Siedem miesięcy później pół miliarda mieszkańców Ziemi dzięki bezpośredniej transmisji telewizyjnej doświadczyło niezapomnianych emocji związanych z pierwszym lądowaniem ludzi na powierzchni naszego odwiecznego towarzysza podróży przez kosmiczną pustkę – na Księżycu wylądował w lipcu 1969 roku Apollo-11, dwóch Amerykanów, Neil Armstrong i Buzz Aldrin pozostawiło na nim pierwsze odciski stóp.
Marek Jarosiński
Dział naukowy PortalPOLSKA.pl