Trójkąt Bermudzki Rumunii – nawiedzony las Hoia Baciu
Rumunia przez długie lata pozostawała na uboczu turystycznych zainteresowań Polaków, chociaż ma wszystko, czego mogą oczekiwać urlopowicze: dziką przyrodę, bogactwo kulturowe, wysokie góry, ciepłe morze, historyczne miasteczka i wspaniałe muzea. Amatorom mocnych wrażeń można polecić szczególnego rodzaju atrakcje, jak na przykład zamek Drakuli w Bran albo nawiedzony las koło Kluż-Napoki.
Tajemniczy las Hoia Baciu
Las Hoia-Baciu leży niedaleko rumuńskiego miasta Kluż-Napoka i nosi tytuł jednego z najbardziej tajemniczych miejsc w Europie. Nazywają go „Trójkątem Bermudzkim Transylwanii”. Ta analogia nasuwa się sama: tutaj bez śladu znikają ludzie, nierzadkie bywają spotkania z UFO, podobno jest w nim portal do innego świata. Mieszkańcy okolicznych wsi odradzają wchodzenie do lasu Hoia-Baciu, aby nie ściągnąć na siebie gniewu złowrogich sił, które ich zdaniem tam przebywają.
Za główną atrakcję turystyczną Transylwanii uważa się zamek Bran, wzniesiony w XIV wieku. Nim władał w swoim czasie legendarny Wład Palownik, bardziej znany jako hrabia Drakula. Okrucieństwo i bestialstwo władcy Wołoszczyzny zarówno wobec wrogów jak i swoich poddanych, potwierdzają źródła historyczne, jednak w żaden sposób nie wykazują wampiryzmu Drakuli.
Sam las znajduje się na zachód od Kluż-Napoka, jednak bez względu na bliskość miasta, jego fragmenty bywają trudne do przebycia. Zajmuje powierzchnię około trzech kilometrów kwadratowych (297 ha), a teren wokół lasu jest zabudowany i wchłonięty przez cywilizację. Obok tajemniczej i zagadkowej historii, istnieje tutaj również historia jak najbardziej prawdziwa. W pobliżu znajduje się jedno z najstarszych osiedli neolitycznych na terenie Rumunii, które według oceny uczonych powstało około 6500 lat przed naszą erą.
Południową granicę lasu tworzy skierowany od wschodu na zachód grzbiet wzgórza, wyznaczającego dolinę rzeki Mały Samosz (Someșul Mic). Na północy las przylega do zbocza łączącego się z rzeką Nadăș. Wschodni kraniec tworzy dolina dzieląca wzgórze z północy na południe, a zachodni przylega do wzgórza Melurilor. Na północnym skraju lasu znajduje się kilka źródeł z wodą pitną. Ogólnie biorąc jest to las liściasty mieszany, w którym rośnie dąb omszony, dąb bezszypułkowy, grab, dereń, leszczyna, robinia, sosna zwyczajna, sosna czarna, lipa, klon zwyczajny, dzika jabłoń i grusza. Występują w nim też rozmaite rośliny zielne. Obszar o powierzchni 12 ha porośnięty dębem omszonym jest chroniony w ramach projektu Natura 2000.
Las Hoia zmienił się w ciągu wieku
W ostatnich latach coraz więcej turystów stara się zwiedzić nie tyle zamek Drakuli, co otaczający go las Hoia Baciu, w którym zdarzenia paranormalne stały się prawie codziennością. A przecież jeszcze sto lat temu był to zwyczajny las. Miejscowi mieszkańcy polowali w nim, zbierali grzyby i jagody. Przez las przebiegał wyjeżdżony trakt, po którym podróżni nie bali się przemieszczać nawet nocą. Dzisiaj ta droga praktycznie całkiem zarosła, a wyprawę nocą do Hoia Baciu ryzykują tylko miłośnicy doznań ekstremalnych. Albo zagorzali badacze zjawisk paranormalnych, których też nie brakuje.
W początkach ubiegłego wieku (wtedy nazywał się jeszcze po prostu Hoia) las zaczął zmieniać się dosłownie w oczach. Proste pnie drzew stopniowo wykrzywiały się pod dziwacznymi kątami. Ziemia na dnie lasu zarastała gęstym mchem. Stopniowo znikały z lasu zwierzęta, a za nimi również prawie wszystkie ptaki. Miejscowi szeptali, że w Hoia widzieli Włada Palownika zwanego Drakulą, który w swoim czasie uwielbiał polować w tych miejscach. Krążyły pogłoski, że leśną gęstwinę wybrał sobie sam diabeł.
Na swoją złowieszczą reputację las Hoia zaczął pracować zaraz po zakończeniu pierwszej wojny światowej. W jednej z okolicznych wiosek żył wtedy pastuch o przezwisku Baciu (co po rumuńsku znaczy „przodownik” – zamożny gospodarz, ktoś w rodzaju karpackiego bacy). Tutejsi mieszkańcy zajmowali się hodowlą zwierząt i dlatego Baciu, który setkami hodował i sprzedawał owce, cieszył się ogólnym poważaniem. Pewnego czerwcowego dnia pasterz popędził stado dwustu owiec na targ do miasta Kluż (nazwę na Kluż-Napoka zmieniły władze rumuńskie dopiero w 1974 roku). Jak zwykle pędził zwierzęta dobrze znaną drogą przez las, a jednak nigdzie nie dotarł. Wyszedł z domu ze swoimi owcami wczesnym rankiem i zaginął bez śladu.
Kiedy w umówionym czasie nie pojawił się na jarmarku, kupcy czekający na stado, za które dali już zaliczkę, zaczęli się niepokoić. Mieszkańcy miasta i okolicznych wiosek (w poszukiwaniach uczestniczyło parę tysięcy ludzi) dosłownie przeczesali las, ale żadnych śladów ani gospodarza, ani owiec nie udało się odszukać. Rozbójników w tej okolicy dawno już nie spotykano, ale gdyby nawet skądś pojawiła się grupa złodziei i zabiła Baciu, to uprowadzenie tak dużego stada bez zwracania uwagi w okolicy byłoby nierealne. Szanowany ogólnie gospodarz i jego owce zaginęli bez śladu. Ludzie doszli do wniosku, że padł ofiarą diabelskich mocy, a las od tej pory zaczęto nazywać „Hoia Baciu”.
Ciąg dalszy niesamowitych wydarzeń w lesie Hoia Baciu
Las, niczym drapieżnik, poczuwszy smak ludzkiej krwi domagał się wciąż nowych ofiar. W ciągu kilku lat w Hoia Baciu przepadło jeszcze kilka osób. Ich ciał również nie znaleziono, jednak te tragedie można uznać za nieszczęśliwe wypadki, atak dzikich zwierząt, próbować jakoś je wyjaśnić. Inne historie czuć natomiast na odległość diabelskimi sztuczkami. Oto dwa przykłady, które przytrafiły się już po drugiej wojnie światowej:
Młoda nauczycielka, uchodząca za taką, co to nie wierzy ni w Boga, ni w diabła, wybrała się do Hoia Baciu na grzyby. Po jakimś czasie miejscowi znaleźli ją siedzącą na skraju lasu. Kobieta całkowicie straciła pamięć; nie znała nawet swojego imienia. I oczywiście nie była w stanie odpowiedzieć na pytanie, co się z nią przydarzyło w lesie.
Innym razem pięcioletnia dziewczynka w pogoni za kolorowym motylem pobiegła w las i przepadła. Prowadzono poszukiwania, ale nie udało się odnaleźć dziecka. Dopiero po pięciu latach zaginiona bez wieści dziewczynka – w tej samej sukience i zewnętrznie nic nie zmieniona – wyszła z lasu, trzymając w ręku złapanego motyla. Ona również nie potrafiła opowiedzieć, gdzie przepadła: dla niej od wejścia do lasu do momentu schwytania motyla upłynęło ledwie parę minut.
Ludzie wykształceni, jak choćby wspomniana nauczycielka, uważają podobne historie za przesądy. Dlatego, chociaż okoliczni mieszkańcy unikają wchodzenia do lasu, zawsze ktoś z przyjezdnych wyruszy tam szukając jagód i grzybów. Nie wszyscy, ale wielu z takich śmiałków skarżyło się wkrótce potem na różne dolegliwości: a to na skórne wysypki, a to na migrenę, zawroty głowy lub wymioty bez przyczyny. Po pewnym czasie wracali do zdrowia, ale zła sława lasu Hoia Baciu wciąż rosła.
Światowa sława rumuńskiego lasu
W latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia fenomenem lasu Hoia Baciu zainteresował się rumuński biolog Alexandru Sift. Był pierwszym uczonym, który na poważnie zajął się zbadaniem tego tajemniczego obszaru. W ciągu roku, nie zwracając uwagi na zagrożenia, przemierzał las we wszystkich kierunkach, nocował w leśnej głuszy, prowadził sesje fotograficzne. Co ciekawe, Hoia Baciu nie wyrządził mu żadnej krzywdy. Alexandru Sift odnotował, że w głębi lasu znajduje się okrągła polana, pozbawiona roślinności. Porównanie próbek gleby pobranych z tej polany ze zwykłą glebą leśną nie wykazało żadnych odchyłek od normy. To oznacza, że brak roślin na polanie nie wynika z przyczyn biologicznych.
Alexandru Sift zwrócił uwagę na zdjęcia robione podczas nocnych sesji na „łysej” polanie: po wywołaniu zdjęć wykazywały one często osobliwe, duże, świecące obiekty, niewidoczne gołym okiem. Tego rodzaju świetliste kule i dzisiaj nierzadko pojawiają się na zdjęciach cyfrowych. Uczeni nie znajdują dla nich wyjaśnienia, ale miejscowi wiedzą swoje: kule światła to dusze ludzi, którzy tu zginęli. Chodzi o to, że ziemia Transylwanii obficie nasiąkła krwią. W średniowieczu wciąż przechodziła z rąk do rąk, oczywiście podczas walk, a nieszczęsnych miejscowych mieszkańców bezlitośnie grabili i zabijali i lokalni władcy, i Węgrzy, i Turcy.
W 1968 roku inżynier Emil Barnea kontynuował badania Sifta. Krótko po rozpoczęciu obserwacji w lesie Hoia Baciu udało mu się sfotografować metaliczny dysk UFO unoszący się nad drzewami. Eksperci stwierdzili, że chodzi rzeczywiście o jakiś obiekt latający, którego natury nie są w stanie objaśnić. Uważa się, że jest to najbardziej wyraźne i wiarygodne zdjęcie UFO, wykonane w Rumunii.