Czarna sukienka, rajstopy, skarpetki

Ostatnia fotografia

Małgosia Kwiatkowska bardzo cieszyła się na noc z 31 grudnia 1996 r. To właśnie wtedy miała przeżyć swoją pierwszą imprezę sylwestrową. Z początku rodzice dziewczyny nie chcieli jej puścić do klubu “Alcatraz”, ale córka tak długo wierciła im dziurę w brzuchu, że w końcu ulegli. Uspokajał ich fakt, że będzie jej towarzyszyła koleżanka Iwona.

Wieczorem dziewczynka długo wybierała stosowną kreację. W końcu zdecydowała się na czarną sukienkę, do której założyła grube, czarne rajstopy. Pod spód ubrała jeszcze skarpetki. Raz dlatego, że aura była tego dnia wyjątkowo sroga, dwa z powodu lekko za dużych butów. Na szyi powiesiła ulubiony wisiorek z napisem “love”. Zanim wyszła z domu, tata zdążył jej jeszcze zrobić pamiątkowe zdjęcie.

Impreza

Przyjaciółki - mieszkanki Jelcza -Laskowic - dotarły do położonych kilka kilometrów dalej Miłoszyc kolejką. Zlokalizowany w dawnej wiejskiej świetlicy klub “Alcatraz” był już wypełniony po brzegi. Około godziny 23:00 na Małgosię zwrócił uwagę młody mężczyzna imieniem Krzysztof. Zagadał, próbował nawet z dziewczyną tańczyć. O 24:00 wszyscy imprezowicze wyszli przed budynek, aby podziwiać pokaz sztucznych ogni.

Ktoś wręczył piętnastolatce kubek szampana. Po jego wypiciu dziewczynka poczuła się bardzo źle. Zataczała się, bełkotała, była jakby półprzytomna. Krzysztof próbował pomóc - zaproponował, że zaprowadzi Małgosię do domu. W pewnej chwili podszedł do niego obcy chłopak, który przedstawił się jako Irek, brat pijanej nastolatki. Był niezadowolony, że siostra doprowadziła się do takiego stanu. Stwierdził, że od tej pory przejmuje nad nią opiekę. Odprawił Krzysztofa, a ten wrócił do klubu.

Gdzie jest Małgosia?

Iwona zobaczyła chłopaka na parkiecie i zapytała go, gdzie jest jej koleżanka. Krzysiek, zgodnie z prawdą odpowiedział, że przekazał ją bratu. Młoda kobieta wiedziała, że Małgosia nie ma brata. Tańczyła jednak dalej, licząc na to, że w końcu się odnajdzie. Nastolatka obiecała przecież rodzicom, że wróci do domu pierwszym dostępnym 1 stycznia pociągiem.

Czas mijał, a po dziewczynie nie było ani śladu. W końcu Iwona postanowiła wrócić do domu sama. Wraz z grupką przyjaciół dotarła do Jelcza Laskowic o 4 nad ranem. Około 6:00 z poimprezowego snu wyrwał ją telefon. Dzwoniła mama Małgorzaty, zaniepokojona nieobecnością córki. Zaspana nastolatka przyznała, że w trakcie dyskoteki straciła koleżankę z oczu i nie miała pojęcia, gdzie mogłaby się teraz znajdować. Przerażeni państwo Kwiatkowscy zaczęli gorączkowe poszukiwania na własną rękę. Pojechali do klubu Alcatraz. Na miejscu dowiedzieli się, że ich dziecko miało być widziane w okolicy posesji należącej do Józefa R. Próbowali dostać się do środka, ale właściciel nie chciał ich wpuścić.

Skarpetki

Około godziny 13:00 Kwiatkowscy zgłosili zaginięcie córki na policji. Kwadrans później z funkcjonariuszami skontaktował się również Józef R. Zeznał, że przez przypadek znalazł na tylnym podwórku swojego gospodarstwa ciało martwej dziewczyny. Było nagie, jeśli nie licząc skarpetek. Leżało na czarnej sukience obok rozrzuconych rajstop i bielizny. Nosiło ślady wyjątkowo brutalnego pobicia. Dookoła było bardzo dużo krwi.

– Krew była wszędzie – powiedziała mecenas Ewa Szymecka, późniejsza pełnomocniczka rodziców dziewczynki. – Kilka metrów od ciała, na granicy obu sąsiadujących ze sobą posesji. Dziś nawet trudno o tym spokojnie wspominać. Tak, jakby ktoś, za przeproszeniem, zaszlachtował zwierzę.

Sekcja zwłok wykazała, że Małgosia była bita tępokrawędzistym narzędziem, być może kijem, deptana ciężkimi butami, gryziona. Napastnicy, a było ich co najmniej trzech, zgwałcili ją tak brutalnie, że spowodowali rozległy krwotok wewnętrzny. Kiedy skończyli, zostawili skatowane dziecko na 16 -stopniowym mrozie. To właśnie wychłodzenie było bezpośrednią przyczyną śmierci.

Na miejscu zbrodni zabezpieczono porzuconą męską kominiarkę oraz poplamioną odzież denatki. Nie wiadomo, co stało się z butami i z naszyjnikiem z napisem “love”. Rodzina, na której posesji odnaleziono zwłoki, zeznała, że przez całą noc bawiła się w domu. Niczego podejrzanego nie widziała ani nie słyszała. Pies, który pilnował dobytku, ani razu nie zaszczekał. Jeden ze świadków zeznał jednak, że słyszał nad ranem ciche wołanie “mamo, mamo”.

Karuzela podejrzanych

Niemrawe śledztwo

Zaczęto poszukiwania potencjalnych podejrzanych. Urząd Gminy w Jelczu -Laskowicach wyznaczył nagrodę w wysokości 10 tysięcy złotych dla każdego, kto przyczyni się do schwytania zwyrodnialców. Nikt się jednak nie zgłosił. Księża z ambon kościołów obu miejscowości apelowali do wiernych o współpracę z organami ścigania. Przesłuchano kilku świadków, w tym bramkarza, który feralnej nocy pracował w klubie “Alcatraz” i widział, z kim bawiła się zamordowana nastolatka.

4 stycznia 1997 roku funkcjonariusze odbyli rozmowę z Ireneuszem - chłopakiem który przedstawił się jako brat dziewczynki.

– Kolega Irka był chłopakiem jednej z córek Józefa R. - wyjaśniała Ewa Szymecka. - Zatrzymali się obydwaj u R., aby się napić . Irek opowiadał o Małgosi, że siedziała komuś na kolanach, że tańczyła na scenie, jak była ubrana. Wspomniał również o skarpetkach z czerwonym paskiem, które Małgosia miała na nogach pod butami i czarnymi rajstopami. Aby mógł je zobaczyć, musiałby ściągnąć dziewczynie kozaczki, a potem rajstopy. Wskazywałam, że Ireneusz to najprawdopodobniej główny podejrzany. Odpowiedziano, abym się nie wtrącała, i nie uczyła śledczych pracy.

Na początku 1997 r. do zbrodni nieoczekiwanie przyznał się Krzysztof K., ten, który na początku próbował zaopiekować się pijaną Małgosią. Opowiedział, jak zaprowadził nastolatkę za stodołę należącą do Józefa R. Tam odbył z nią dobrowolny stosunek, a potem “oddał innym”, jak to sam określił. Naszkicował odpowiadający prawdzie szkic sytuacyjny. Poddał się też badaniu wariografem, które wykazało, że obcował z dziewczynką. Niedługo później K. odwołał swoje zeznania. Wyszło bowiem na jaw, że zostały one wymuszone przez jednego z prowadzących śledztwo funkcjonariuszy. Jeśli szukasz podobnych historii, sprawdź także ten artykuł: Zbrodnia w Wernejówce - miłość, zazdrość i śmierć.

Przełom

Mijały lata, w sprawie zmieniali się prokuratorzy. Jeden z nich zmarł, inny został oskarżony i skazany za przyjmowanie łapówek. W 1999 roku temat zbrodni z Miłoszyc podjął telewizyjny magazyn kryminalny „997”. Redakcja wyemitowała portret pamięciowy jednego ze sprawców. Pewna wrocławianka rozpoznała w nim syna sąsiadki - Tomasza Komendę. Kilka dni później kobieta przekazała swoje podejrzenia znajomemu funkcjonariuszowi Centralnego Biura Śledczego. Ten postanowił pociągnąć sprawę dalej. Wkrótce Komenda trafił do aresztu.

Mężczyzna nie miał pojęcia, dlaczego podejrzewano go o zabójstwo Małgosi. Przekonywał, że Sylwestra 1996 r. świętował w domu, w sporym gronie przyjaciół. Około 1 w nocy położył się do łóżka, bo za dużo wypił, i już więcej z niego nie wstawał. Nie był w Miłoszycach. Znajomi potwierdzili jego alibi. Na niekorzyść podejrzanego przemówiły jednak badania DNA (przeprowadzone za pomocą przestarzałej i wysoce niedokładnej metody) i zapachu pobranego z wnętrza znalezionej na miejscu zbrodni kominiarki (z udziałem niedoświadczonego w takich sprawach opiekuna psów).

Ćwierć wieku niesprawiedliwości

Jestem niewinny!

Sąd pierwszej instancji uznał podejrzanego za winnego gwałtu i morderstwa. Skazał go na 15 lat więzienia, mimo iż aż 12 osób potwierdziło alibi mężczyzny. 16 czerwca 2004 r. wrocławski sąd apelacyjny podwyższył karę do 25 lat. Kasacja niczego nie wniosła i Tomasz Komenda został umieszczony w Zakładzie Karnym w Strzelinie. Mimo iż konsekwentnie nie przyznawał się do winy, to wśród współosadzonych był traktowany jak pedofil. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Bał się o własne życie, trzykrotnie usiłował popełnić samobójstwo. Jedyną pociechę stanowiła niezwykle silna więź z matką.

Po 18 latach okazało się, że Tomasz Komenda był jednak niewinny. W maju 2018 r. Sąd Najwyższy oczyścił go z wszystkich zarzutów. Mężczyzna otrzymał w późniejszym czasie odszkodowanie za niesłuszne osadzenie w więzieniu. Bulwersująca historia, którą interesowały się wszystkie krajowe media, stała się wyjątkowo czarną plamą na honorze polskiego systemu sprawiedliwości. Na wniosek ministra Zbigniewa Ziobro śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa Małgorzaty Kwiatkowskiej ruszyło na nowo. Było objęte ścisłą tajemnicą, aby nie spłoszyć podejrzanych.

“Brat” i jego kompan

13 czerwca 2017 roku członkowie specjalnej grupy operacyjnej, złożonej z doświadczonych policjantów i funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego, zatrzymali jednego z prawdziwych sprawców zbrodni miłoszyckiej: 42 -letniego Ireneusza M. Tego, który podawał się za brata zabitej dziewczyny i był na samym początku śledztwa przesłuchiwany. Mężczyzna odsiadywał w tamtym czasie wyrok za gwałt i groźby karalne. Pogrążyły go wyniki badań DNA oraz zeznania świadków. Drugim zatrzymanym był Norbert B., który w 1996 r. pracował jako ochroniarz w klubie “Alcatraz”.

– Nie było mnie na tym podwórku. Nie zgwałciłem ani nie zabiłem Małgorzaty K. Wiem, że oskarżenie mocno uwypukla znaczenie opinii biegłych z zakresu DNA. Jednakże z treści tych dokumentów nie wynika, abym brał udział w zabójstwie Małgorzaty K. Te opinie są opiniami nierzetelnymi, nieczytelnymi i zawierającymi wiele błędów – przekonywał B. w rozmowie z Wirtualną Polską.

We wrześniu 2020 r. Sąd Okręgowy we Wrocławiu uznał, że Ireneusz M. oraz Norbert B. zgwałcili ze szczególnym okrucieństwem i zamordowali piętnastoletnią Małgosię Kwiatkowską. Obaj mężczyźni otrzymali karę 25 lat pozbawienia wolności.

- Pozostawili ją nagą, leżącą na ziemi i w miejscu ogólnie niedostępnym i nieoświetlonym, a sami wrócili na dyskotekę, nie interesując się jej dalszym losem - mówił w uzasadnieniu sędzia Marek Poteralski. 1 grudnia 2021 sąd apelacyjny utrzymał wyrok dla Ireneusza M., ale karę Norberta B. zmniejszył do 15 lat. W październiku prokurator generalny i minister sprawiedliwości wniósł do Sądu Najwyższego kasację. Argumentował, że wyroki wobec dwóch zbrodniarzy są rażąco niskie.

Wariograf - skuteczny czy nie?

Pierwszego podejrzanego w sprawie zabójstwa Małgosi Kwiatkowskiej badano za pomocą wariografu. Urządzenie to (pierwszą prymitywną wersję skonstruowano na początku XIX wieku) jest potocznie znane jako “wykrywacz kłamstw”. Jednak czy faktycznie maszyna jest w stanie ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że badany kłamie? I czy można wpłynąć na jej działanie tak, żeby sfałszować wynik?

Wariograf, zwany też poligrafem, mierzy reakcję emocjonalną osoby badanej w odpowiedzi na zadane pytanie. Według badań przeprowadzonych w 2003 r. przez APA (American Polygraph Association) skuteczność badania wynosi 95 -98%. Aby test był wiarygodny, musi być przeprowadzony na nowoczesnym sprzęcie rejestrujący, kilka parametrów fizjologicznych jednocześnie; osoba testowana musi zostać w odpowiedni sposób przygotowana; procedurę należy przeprowadzić w odpowiednich warunkach; prowadzący badanie ekspert powinien dysponować odpowiednią wiedzą i doświadczeniem w zakresie zbierania i analizy danych z wariografu.

W polskim systemie karnym badanie wariografem nie stanowi dowodu bezpośredniego, którym jest chociażby odcisk linii papilarnych czy badanie profilu DNA. W celu udowodnienia oskarżonemu winy prokuratura musi zatem przedstawić również inne dowody.

Autor: Natalia Grochal

Źródła:

  1. https://www.youtube.com/watch?v=fZlrz0bvg4o
  2. https://detektywonline.pl/zbrodnia-miloszycka-jest-prawomocny-wyrok/
  3. https://newsbook.pl/2018/12/22/pierwszy-i-ostatni-sylwester-malgosi/
  4. https://gazetawroclawska.pl/glosna-zbrodnia-pod-wroclawiem-zabojcow-bylo-trzech-skazano-jednego/ar/3551013
  5. https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,29352932,zbrodnia-miloszycka-rodzice-zamordowanej-w-1997-r-malgosi.html
ikona podziel się Przekaż dalej