Do miasta za chlebem

Łatwe pieniądze

Kazimierz Koziński niewątpliwie należał do tej grupy. Ten najsłynniejszy bandyta początków XX wieku urodził się w 1904 r. w Korabiewicach (powiat skierniewicki). Wychowywał się na wsi, jego rodzice posiadali gospodarstwo. Mały Kazik pomagał przy pracach w polu, kiedy tylko odrósł od ziemi. Nie chciał jednak pójść w ślady przodków i żyć z ciężkiej pracy. W połowie lat 20. zaczął szukać dla siebie innego zajęcia. W tym celu przeprowadził się do Żyrardowa.

Ośrodki miejskie dawały młodym ludziom dużo lepsze perspektywy na rozwój niż wieś. Kazimierz mógł się zatrudnić w jednej z żyrardowskich fabryk, zdobyć fach, zmienić swoje życie. Wymagałoby to jednak czasu i wysiłku. Mężczyzna wolał drogę na skróty. W krótkim czasie zorganizował kilkuosobową bandę złodziei, która najpierw zajmowała się kradzieżami kieszonkowymi. Po jakimś czasie drobne fanty przestały bandziorom wystarczać.

Zaraz poleje się krew

Grupa Kozińskiego przerzuciła się na okradanie domów i mieszkań. Miała w tej dziedzinie sporą konkurencję. Życie przestępcze w przedwojennej Polsce kwitło. Kryzys ekonomiczny, brak pracy oraz związany z nim brak perspektyw na godne życie zmuszały ludzi do kombinowania. Ci słabsi z pokorą akceptowali nędzny los. Jednostki odważniejsze i pozbawione jednocześnie skrupułów robiły wszystko, by w tych ciężkich czasach wyjść na swoje.

Zaczynało się przeważnie od złodziejskiej drobnicy. Potem przychodził czas na napady, które z czasem stawały się coraz zuchwalsze. W końcu dochodziło również do morderstw. Bandyci uprawiali swój proceder nie tylko po to, by zdobyć środki utrzymania. Wielu z nich lubiło zastrzyk adrenaliny nieodłącznie związany z życiem na krawędzi. Być może z tego właśnie powodu grupa kierowana przez Kozińskiego odznaczała się szczególnym okrucieństwem wobec ofiar.

Herszt szajki, dwudziestoośmioletni blondyn o niebieskich oczach, zasłynął z braku litości. Tych, co nie chcieli swojego majątku oddać po dobroci, torturował i straszył. Chętnie uciekał się do przemocy i nigdy się nie wahał. – Albo wyciągnięcie ze schowka to, co tam macie na czarną godzinę, albo zaraz poleje się krew – wrzeszczał. Nie były to czcze pogróżki.

Postrach Mazowsza

Zła sława

Nic dziwnego, że o Kozińskim i jego ludziach szybko zrobiło się głośno. Na początku lat 30. mieszkańcy wszystkich podwarszawskich wsi truchleli na dźwięk tego nazwiska. Na policję zgłaszali się coraz to nowi poszkodowani, którzy mieli na tyle szczęścia, że zdołali wyjść z łap bandyty z życiem. Większości paskudne oblicze zbrodniarza wryło się w pamięć na całe życie. Opisywali go jako wysokiego blondyna o szczupłej sylwetce, niebieskich oczach i strzyżonym wąsiku. Cechą charakterystyczną bandyty były zaniedbania natury stomatologicznej. Brakowało mu dwóch siekaczy, a reszta zębów była zepsuta.

Koziński współpracował z kilkoma sobie podobnymi oberwańcami: Stefanem Komorowskim, Janem Serafinem i Janem Petyrą. Cała czwórka nie posiadała wykształcenia ani żadnego innego pomysłu na życie poza rozbojem i kradzieżą. Mimo iż banda trafiła w końcu na celownik policji, to w wyjątkowo zwinny sposób udawało jej się uniknąć kary. Przestępcy przemieszczali się między licznymi melinami, dzięki czemu przez długi czas byli praktycznie nieuchwytni.

Śmierć bandyty

Dzięki zwielokrotnionym wysiłkom funkcjonariuszy policji wkrótce do aresztu trafili Komorowski i Serafin. Koziński i Petyra cały czas skutecznie wymykali się obławie. Pod koniec października 1931 r. miał jednak miejsce niespodziewany zwrot akcji. Przypadkowy przechodzień znalazł ciało mężczyzny leżące na peronie stacji kolejowej w miejscowości Wola Grzybowska. Jak się okazało, był to Jan Petyra.

W głowie mężczyzny ziała wielka dziura. Nie ulegało wątpliwości, że zginął w wyniku postrzału. Mordercą był prawdopodobnie jego kompan, ale co go skłoniło do zwrócenia się przeciwko przyjacielowi? Czyżby złodzieje pokłócili się o łup? A może o kierunek dalszych działań? A może Koziński obawiał się, że kumpel wyda go władzom w zamian za nadzwyczajne złagodzenie kary? Wiadomo było, że herszt bandy panicznie bał się zdrady. Kiedy nabrał wobec kogokolwiek podejrzeń, natychmiast działał. Poznaj także historię innego przedwojennego mordercy: Andrzej Przerwa-Bazaliński - upiór z Podhala.

Nieuchwytny cel

Uratowany przez kobiety

Koziński przepadł jak kamień w wodę. Aby go dopaść, policjanci korzystali z usług wszelkiej maści informatorów i konfidentów. Ci co rusz podrzucali mundurowym nowy cynk. Morderca był widziany w Warszawie i kilku okolicznych miejscowościach, a potem ukrył się na terenie województwa lubelskiego. A wszystko to dzięki gościnności kochanek, których blond złoczyńca miał dosłownie na pęczki. Każda z nich była gotowa w każdej chwili udzielić ukochanemu schronienia.

Mimo to udało się w końcu zatrzymać Kozińskiego na warszawskim Targówku. Pewien mundurowy poprosił podejrzanego o okazanie dokumentów. Ten zamiast wyciągnąć papiery, chwycił za pistolet i strzelił do nieświadomego zagrożenia policjanta. Mężczyzna zginął. Tego było już za wiele. Stróże prawa poprzysięgli zemstę na zwyrodnialcu.

Nagroda

Późnym wieczorem 15 lutego 1932 r. śledczy otrzymali informację, że groźny przestępca zatrzymał się w mieszkaniu swojego dobrego znajomego Jana Mroza, który rezydował w podwarszawskim Rembertowie. Tuż przed godziną 22 na posesji pojawili się stróże prawa, w tym st. przodownik Józef Sikorski, Piotr Dzięcioł oraz post. Tomasz Karwański. Dzięcioł został w odwodzie, a dwaj pozostali weszli do środka.

Brawurową akcję zatrzymania złodzieja opisał później tygodnik „Na Posterunku”: W izbie zastano dwóch mężczyzn: właściciela mieszkania Mroza i drugiego, który podał nazwisko Michalski. Poproszony o dowód osobisty nie znajomy sięgnął do kieszeni, skąd błyskawicznym ruchem wyciągnął pistolet. Pierwszy strzałem położył wywiadowcę Karwańskiego trupem na miejscu, następnym postrzelił ciężko w twarz st. przod. Sikorskiego, który stracił przytomność. Na odgłos strzałów wpadł do mieszkania z rewolwerem w ręku post. Dzięcioł, jednak broń mu się zacięła i w tej chwili otrzymał dwa strzały w pierś. Bandyta Koziński wraz z Mrozem zbiegli w okoliczne lasy.

Mróz niedługo cieszył się wolnością, wpadł na Podlasiu. Koziński jednak zniknął. Masakra w Rembertowie postawiła na nogi całą polską policję. Utworzono specjalny oddział, którego jedynym zadaniem było ujęcie niebezpiecznego bandyty. Komendant główny Policji ufundował nagrodę w wysokości 3 tysięcy złotych dla każdego, kto pomoże w zatrzymaniu złodzieja (przeciętne zarobki w II RP wynosiły 250 zł miesięcznie).

Hołd dla posterunkowego

19 lutego 1932 r. w Warszawie miało miejsce ostatnie pożegnanie poległego na służbie Tomasza Karwańskiego. Mężczyzna wstąpił do policji zaledwie 5 lat wcześniej. Był młody, ale niezwykle poważnie traktował swoje obowiązki. Koziński nadal był nieuchwytny. Na jakiś czas dosłownie zniknął z radaru. Aby uniknąć złapania, czernił brwi i zakładał peruki.

Przez trzy miesiące wodził w ten sposób funkcjonariuszy za nos. Musiał jednak zdawać sobie sprawę, że w końcu wpadnie. Po całej Polsce rozesłano za rzezimieszkiem list gończy. Śledczy systematycznie likwidowali meliny, w których się ukrywał, a udzielających mu pomocy opryszków bezwzględnie karali.

W ten sposób pożegnali się z wolnością m.in. Stanisław i Ignacy Gutaszewscy, bracia słynnego w przedwojennej Warszawie gangstera „Antka Chama”, który z kolei należał do gangu Hipolita Ryttera, znanego szerzej jako„Hipek Wariat”. Za kratami wylądowała także Eugenia Skibakówna ps. „Czarna Gieńka”, uważana za prawdziwą i jedyną miłość Kazimierza Kozińskiego.

Dziki Zachód

W marcu 1932 r. wytropiono zwyrodnialca w Zamłądzu koło Otwocka. Zadekował się w gospodarstwie niejakiego Jana Wróbla. Melina została otoczona przez oddział policjantów. Mogło się wydawać, że tym razem Koziński się nie wywinie, stało się jednak inaczej. Mężczyzna wypadł z kryjówki z dwoma pistoletami w rękach i ostrzeliwując się niczym kowboj, uciekł w stronę pobliskiego lasu.

Brygada specjalna deptała mu już jednak po piętach. Do wytężonej pracy motywowała ją presja ze strony opinii publicznej. Polacy domagali się ujęcia bandyty, któremu przypisano kolejną okrutną zbrodnię. W nocy z 27 na 28 kwietnia trzech mężczyzn napadło na bezbronną i wyjątkowo biedną rodzinę Krogulów. Z ręki napastników zginęły trzy osoby: 52-letnia Katarzyna i troje jej dzieci, 21-letnia Franciszka, 17-letni niepełnosprawny Władek i 16-letnia Józka.

Bestia, co zakosztowała krwi

Żarty się skończyły

Koziński po raz kolejny przepadł jak kamień w wodę. Było jednak tylko kwestią czasu, aż w końcu pojawi się na policyjnym radarze. W końcu funkcjonariusze otrzymali cynk, że zbir zatrzymał się w lesie okalającym podwarszawską miejscowość Jabłonna. Codziennie wieczorem odwiedzał stację kolejową, a konkretnie mieszczący się tam kiosk z gazetami.

Dowódcy brygady specjalnej zdecydowali się ująć zwyrodnialca w trakcie tego rytuału. Akcja miała się odbyć 12 maja. Do jej przeprowadzenia wybrano wąskie grono najsprawniejszych funkcjonariuszy. Takich, którzy odznaczali się nie tylko siłą fizyczną, ale również stalowymi nerwami. Mężczyźni zostali pouczeni, że Koziński jest uzbrojony i bardzo niebezpieczny. Jeśli poczuje się zagrożony, z pewnością chwyci za pistolet. Gdyby nie chciał się poddać, należy go zlikwidować.

Pal!

Wyznaczonego dnia na stacji kolejowej zaroiło się od policjantów w przebraniu. Udawali tragarzy, zwykłych pasażerów, robotników i sprzedawców. Liczyli na to, że dzięki podstępowi będą w stanie podejść do Kozińskiego na tyle blisko, aby go szybko obezwładnić. Pozostawało tylko czekać, aż przestępca pojawi się pod kioskiem, aby kupić prasę.

Cierpliwość przedstawicieli organów ścigania została w końcu nagrodzona. Koziński rzeczywiście przyszedł na stację. Zmienił kolor włosów, a brwi przyciemnił czarną kredką. Niewiele mu to jednak pomogło, został rozpoznany. “Gdy bandyta znalazł się w pobliżu wejścia do budynku stacyjnego, najsilniejszy wywiadowca rzucił się nań, chwytając go z tyłu za ręce, drugi zaś funkcjonariusz usiłował unieszkodliwić bandytę. Zbrodniarz (…) szarpiąc się, był bliski wydostania się z rąk wywiadowców. Wówczas padła komenda: „Pal!” Ranny bandyta szarpnął się z większą jeszcze siłą i odepchnął od siebie wywiadowców. W końcu kilkoma strzałami unieszkodliwiono jednego z najgroźniejszych zbirów ostatnich czasów” – napisał dziennikarz magazynu “Tajny Detektyw”.

Ciało

Domykanie akcji trwało jeszcze przez jakiś czas. Ciało najsłynniejszego zbrodniarza na Mazowszu trafiło do kostnicy. Nikt jednak się po nie nie zgłosił. Władze postanowiły przekazać zwłoki instytutowi anatomii Akademii Medycznej w Warszawie w celu przeprowadzenia badań antropologicznych. Panowało bowiem przekonanie, że skłonność do zbrodni można wyczytać z określonych cech anatomicznych.

Miesiąc później zakończono śledztwo w sprawie morderstwa na rodzinie Krogulów. Okazało się, że Kazimierz Koziński nie miał z tym napadem nic wspólnego. Dokonał go niejaki Władysław Złotkowski wraz z dwoma kumplami. Mimo to mężczyzna długo cieszył się mianem najgorszego przestępcy 20-lecia międzywojennego. Jako jeden z niewielu ówczesnych kryminalistów miał na sumieniu życie 10 policjantów. Gdyby nie został zatrzymany, liczba ta z pewnością byłaby jeszcze większa.

Autor: Natalia Grochal

Źródła:

  1. https://www.youtube.com/watch?v=zOwIot4dQ30
  2. https://detektywonline.pl/kazimierz-kozinski-postrach-przedwojennego-mazowsza/
  3. https://crime.com.pl/27827/zbir-kozinski-padl-na-stacji/
  4. https://hit.policja.gov.pl/hit/aktualnosci/190124,Krwawy-zboj.html
  5. https://crispa.uw.edu.pl/object/files/601110/display/Default
ikona podziel się Przekaż dalej