Kongo i Belgia – przed kolonizacją

Młoda monarchia belgijska

Przyglądając się specyfice belgijskiego kolonializmu trzeba pamiętać o tym, że było to bardzo młode państwo, którego skromne, kupieckie korzenie kontrastowały z ambicjami rodziny krolewskiej. Belgowie dopiero w 1830 roku uniezależnili się od Królestwa Zjednoczonych Niderlandów. 4-go października tego roku proklamowali niepodległość, a rok później przyjęli konstytucję i wybrali na „króla Belgów” Leopolda I z dynastii koburskiej.

Jako państwo Belgia była mało znaczącym królestwem. Dla własnego bezpieczeństwa zachowała neutralność w większości wojen. Jednak sam Leopold miał szerokie koneksje przez pokrewieństwo i ożenki. Jego druga żona i matka m.in. Leopolda II, była córką króla Francji Ludwika I Filipa. Jego siostra była natomiast matką brytyjskiej królowej Wiktorii.

Królewska rodzina belgijska z czasem miała jeszcze szersze koneksje. Od Bułgarii po Meksyk. To mogło mieć wpływ na ambicje Leopolda II. Wiedział on jednak, że jako władca neutralnego, ledwie powstałego państwa nie może liczyć na ekspansję w Europie, dlatego był zainteresowany koloniami. Najbardziej realnym miejscem realizacji tych planów wydawała się Afryka, tym bardziej, że można tu było liczyć na surowce, których brakowało w Europie.

Niezdobyte Kongo

W przeciwieństwie do wschodzącej Belgii, rozciągające się prawdopodobnie na ogromnych obszarach od Atlantyku (teren dzisiejszego Gabonu) po rzekę Kuango na wschodzie, państwo Kongo było kiedyś jedną z afrykańskich potęg. W momencie zetknięcia z Portugalczykami północną granicę stanowiła trudna do przebycia rzeka Kongo (por. Balandier G., 1970: 14-15). Królowie przyjęli chrześcijaństwo w XV wieku i rozwinęli lokalną, synkretyczną wersję tej religii. W ciągu następnych stuleci wchodziło w alianse i prowadziło wojny z państwami europejskimi.

W XIX wieku lata świetności Kongo miało już jednak za sobą. Nadal jednak większość doliny Konga nie była dobrze poznana przez Europejczyków. Gęsta dżungla i miejscami nie nadająca się do przepłynięcia rzeka utrudniały ich plany. Dodatkowo problem stanowiły choroby takie jak malaria, dyzenteria i śpiączka afrykańska. Charakterystyczne, że mimo bogatej historii stosunków z Europą, w tym z Niderlandami, pod koniec XIX wieku traktowano ten teren jako ziemię niczyją, zamieszkaną przez „dzikich”. Wyprawy podejmowało wielu podróżników, badaczy i awanturników. Jednym z nich był Henry Morton Stanley. Chciał on nie tylko badać Afrykę, ale brać czynny udział w jej kolonizacji. Jego propozycja w Wielkiej Brytanii nie spotkała się z zainteresowaniem. Znalazł jednak sponsora i entuzjastę w osobie belgijskiego króla Leopolda II, który z zainteresowaniem śledził raporty z brawurowej wyprawy Stanleya. (Hochschild A., 2012: 78)

Królewska „misja cywilizacyjna”

Dla dobra Kongijczyków?

Rząd belgijski nie był skłonny do poparcia ambitnych planów króla. Leopold postanowił więc budować imperium kolonialne na własną rękę. Jednocześnie stworzył międzynarodową organizację Association Internationale Africaine (Międzynarodowe Towarzystwo Afrykańskie - 1876) za pośrednictwem, której miał przekonać opinię publiczną do swojej misji. Argument cywilizowania „dzikich” przy okazji grabienia ich ziemi, bogactw i siły roboczej od początku usprawiedliwiał podboje kolonialne. Leopold reklamował swoje zainteresowanie Kongiem przede wszystkim jako okazję do ucywilizowania mieszkańców, założenia misji i (co było wtedy gorącym tematem) zakończenia handlu niewolnikami. Rzeczywiście handel taki prowadzili od dawna zarówno miejscowi władcy jak i Portugalczycy. Chociaż propaganda podkreślała przede wszystkim udział Arabów. To pasowało do całościowego obrazu „poziomu cywilizacyjnego” poszczególnych ras.

Prawdziwym celem króla była eksploatacja kolonii, pozyskanie przede wszystkim kauczuku, kości słoniowej, a potem również miedzi, złota i diamentów. (Gann L.H., Duignan P., 1969: 366) Prywatna inwestycja musiała się zwrócić.

W czasie kiedy król zapewniał Europejczyków o humanitarnych przesłankach swojej eksploracji Konga, Henry Stanley działał na miejscu. Miał już za sobą najgorsze doświadczenia jako reporter i podróżnik. (Hochschild A.: 77) Teraz budował drogi i namawiał lokalnych przywódców do podpisywania traktatów, które oddawały władzę nad ich ziemią Leopoldowi. Praktyka, była znana już od czasów kolonizacji Ameryki. Dokumenty były praktycznie niezrozumiałe dla afrykańskich wodzów. Podpisywali dla świętego spokoju lub zachęceni podarunkami i udziałem w zyskach oraz władzy. W ten sposób między 1879 a 1884 rokiem Stanley zbudował podstawy dla Wolnego Państwa Kongo. Prawnie państwo nie należało do króla, ale do wyodrębnionego z wcześniejszego towarzystwa, Association Internationale du Congo. De facto właścicielem był Leopold.

Konferencja w Berlinie i wsparcie od Bismarcka

Działania w dolinie Konga i apetyty innych państw europejskich na afrykańskie bogactwa stały się jedną z przyczyn zwołania konferencji berlińskiej w 1884 roku. Nieoficjalna ekspansja w Afryce już trwała i trzeba było wyznaczyć granice wpływów. Bismarck, który zaproponował Berlin jako miejsce konferencji, chętnie wspierał Leopolda. Liczył na to, że Kongo jako własność władcy małego państewka ułatwi handel niemieckim kupcom na tym terenie. (por. Hochschild A.: 110) Poparcie kanclerza, współpraca ze Stanleyem i sprytne działania PR-owe sprawiły, że uznano prawo Leopolda do tych terenów, a działacze na rzecz praw człowieka wychwalali jego dobroć. Własność króla zyskała nazwę Wolne Państwo Kongo. Parlamentarzyści zgodzili się na to tylko pod warunkiem oddzielenia wydatków na Kongo od budżetu państwowego Belgii. Spawdź także ten artykuł: Masakra nankińska – jedna z największych zbrodni ludobójstwa w dziejach świata.

Właściciele i niewolnicy w wolnym państwie

„Cywilizująca moc” karabinów

Pierwszym krokiem Leopolda była budowa infrastruktury. Jak inne przedsięwzięcia imperialne tego czasu podbój Afryki, zwłaszcza tak trudnych obszarów jak dolina Konga, dokonał się dzięki szybkiemu rozwojowi technologii. Transport po niebezpiecznym terenie ułatwiała kolej i statki parowe. Przetrwanie białych kolonizatorów zapewniał dostęp do chininy, który minimalizował jedną z najgorszych chorób tropikalnych. Zwycięstwa w potyczkach z tubylcami i innymi przeciwnikami, zapewniał niedawno wprowadzony karabin samopowtarzalny, a potem maszynowy (1884). (por. Hochschild A.: 121)

Technologia mogła pomagać na miejscu w zdobywaniu nowych terenów i utwierdzaniu dominacji białych. Ogromne inwestycje w przedsięwzięcie na razie słabo się jednak zwracały. Król zaczął więc szukać finansowania u belgijskiego parlamentu. Parlamentarzyści dali się przekonać, kiedy Leopold obiecał zapisać Kongo w testamencie swojemu krajowi.

Do tego obrazu trzeba dodać całą hierarchię beneficjentów. Tubylec sprzedający kość słoniową otrzymywał możliwie najmniejsze lub żadne wynagrodzenie, agent kupujący kość na miejscu zyskiwał 6-10% w stosunku do ceny europejskiej. Głównie zyskiwali udziałowcy w firmach finansujących przedsięwzięcie. W tym 50% zysków i tak szło do kieszeni głównego udziałowca we wszystkich lokalnych firmach – Leopolda II. Taki układ tworzył porządek dziobania, na końcu którego byli rdzenni mieszkańcy Konga. Wszystko „usprawniała” stała gotowość karabinów, wszechobecność białych wojskowych i rekrutowanych z innych regionów Afryki czarnoskórych żołnierze – Force Publique.

Kongijski skandal

Technologia nie była jedyną oznaką zmieniających się czasów. Kongo odwiedzali ludzie o większej wrażliwości niż Stanley czy sam król Leopold II. Nie tylko z przerażeniem obserwowali co się tam dzieje, w przeciwieństwie do przedstawicieli króla rozmawiali też z tubylcami. Z ich relacji – listów, artykułów, wreszcie książek zaczął się wyłaniać całkiem inny obraz Wolnego Państwa Kongo. Może i zakazywano handlu niewolnikami, ale nie liczono się z życiem mieszkańców Konga, nawet tych, którzy nie byli zmuszani do pracy ani porywani. Autor pierwszego listu otwartego – George Washington Williams – wspominał jak na własne oczy widział dwóch wojskowych zakładających się czy trafią rybaka w odległej łodzi. Po prostu do niego strzelili, jakby był puszką na płocie. Williams widział też jak porywano kobiety z wiosek, żeby zamienić je w konkubiny lub wymusić niewolniczą pracę na mężczyznach. Proponowano mu nawet zakup niewolników. Williams sam był czarnoskórym Amerykaninem, od lat zaangażowanym w walkę o prawa człowieka. Wolne Państwo Kongo z opisów wydawało mu się rajem na ziemi, dopóki nie wylądował na miejscu. (Hochschild A.: 132-145). To on jako pierwszy użył określenia „ludobójstwo” w stosunku tego co działo się w Kongu.

Pracujący na miejscu czerpali przykład z góry. Pupil króla Stanley za karę, np. wobec dezerterów, potrafił palić całe wioski i strzelać do mieszkańców „prewencyjnie” podczas przeprawy przez dżunglę. Urzędnicy, często wojskowi „na urlopie” traktowali te ziemie jak wojsko traktuje zdobyte terytorium. Ale do tego dochodził rasizm i urągające jakiejkolwiek ludzkiej godności warunki pracy.

Upublicznienie listu otwartego Williamsa wywołało pierwszy skandal (1891). Przekonana o najlepszych intencjach Leopolda europejska i amerykańska opinia publiczna doznała szoku. Mimo ataku obrońców Leopolda II na jego krytyka, sprawa nie przycichła. Głos nielicznych podróżników, misjonarzy i działaczy różnych towarzystw, którzy krytykowali okrucieństwa w Kongu był w większości lekceważony. Jednak wkrótce został wzmocniony dzięki niestrudzonej działalności młodego dziennikarza.

Edmund Morel i kampania przeciw okrucieństwom

W 1897 lub 98 roku pracownik kompanii żeglugowej Edmund Dene Morel przebywał w Belgii gdzie przyglądał się rozładunkowi towarów z Konga i przeglądał dokumenty. Wydało mu się podejrzane, że z Konga przybywają statki obładowane wartościowymi dobrami, a w drogę powrotną wysyła się głównie broń i żołnierzy. To mogło znaczyć jedno - niewolnictwo. (Hochschild A.: 229)

Nie mogąc swobodnie publikować w gazetach brytyjskich, założył własną. Dodatkowo wydawał książki i artykuły po angielsku i francusku. Znalazł wsparcie wśród liverpoolskich przedsiębiorców, którzy często (jako kwakrzy) bardzo poważnie traktowali przestrzeganie etyki chrześcijańskiej w swojej branży. Podobnie znalazł zwolenników w towarzystwach Antyniewolniczym i Opieki nad Tubylcami, a także wśród kilku członków brytyjskiego Parlamentu. Zaprzyjaźnił się poza tym z Arthurem Conan Doylem. To właśnie on – już po śmierci króla Leopolda – nazwał to co wydarzyło się w Kongu „największą zbrodnią w historii świata”.

Niezależnie od działalności Morela i zapału Conan Doyla w 1899 roku wyszła książka Josepha Conrada (Konrada Korzeniowskiego) pt. „Jądro Ciemności”. Chociaż była to fikcja literacka, w dużej mierze odnosiła się do doświadczeń Conrada, które miały miejsce 9 lat wcześniej podczas jego podróży po Wolnym Kongu.

O zbrodniach w Kongu przestało być cicho, ale sprawa ciągnęła się jeszcze latami. Nawet po śmierci króla.

Najstraszniejsze oblicze kolonializmu

Skala zabitych w ciągu kilkudziesięciu krótkiego istnienia Wolnego Państwa Kongo jest porównywalna z największymi zbrodniami państw totalitarnych. Pierwszy spis powszechny przeprowadzono na terenie Belgijskiego Konga już po śmierci Leopolda II, dlatego trudno dokładnie wyliczyć ile było ofiar jego reżimu. Ogólne wyliczenia komisji, która badała zbrodnie w Kongu mówiły o wymarciu „co najmniej połowy” istniejącej populacji. W praktyce mogło to być około 10 milionów ludzi. (Hochschild A.: 294) Przede wszystkim umierali mężczyźni, z wyczerpania lub byli zabijani podczas niewolniczej pracy. Jednak stacjonujący na miejscu biali urzędnicy i wojskowi mieli tendencję do nadużywania swojej władzy nad życiem i śmiercią mieszkańców. Strzelanie do ludzi jak do kaczek, porywanie, zmuszanie do pracy, karanie śmiercią za najdrobniejsze zaniedbania czy przewinienia - trudno wyobrazić sobie gorsze traktowanie. Przychodzi do głowy tylko reżim Stalina lub obozy śmierci założone przez nazistów. W przeciwieństwie do tamtych reżimów nie było politycznego ani ideologicznego uzasadnienia dla takiego zachowania. Po prostu raz rozpętany terror trudno było zatrzymać. Prawdopodobnie zdarzały się też akty kanibalizmu, przeprowadzane przez żołnierzy Force Publique. Kto przeżył miał „szansę” stracić dłoń (znane zdjęcia z obciętymi dłońmi to jedna z wczesnych prób zwrócenia uwagi publicznej na problem Konga), wielokrotnie był chłostany bezlitosnym biczem sjampo. Nie oszczędzano też dzieci, które tak samo pozbawiano kończyn, chłostano, zmuszano do ciężkiej pracy i wreszcie mordowano. Nie trzeba dodawać, że na porządku dziennym były porwania i gwałty kobiet.

Tej masowej zbrodni towarzyszyło silne zaprzeczanie i wyparcie. Leopold i jego poplecznicy atakowali krytyków. Nawet po zakończeniu zbrodni Belgia niechętnie mówi o tych wydarzeniach. Belgijskie Muzeum Afryki dopiero w 2018 roku odsłoniło przearanżowaną wystawę, która przypomina o kolonialnej przeszłości. Jeszcze w XXI wieku eksponaty i opisy chwaliły kolonializm minionej ery i prezentowały rasistowski punkt widzenia.

Demokratyczna Republika Kongo do dziś cierpi z powodu przemocy, udało się jednak rozprawić z tamtą traumatyczną przeszłością. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że Wolne Państwo Kongo niewiele miało wspólnego z wolnością.

Bibliografia:

  1. Colonialism in Africa, 1870-1960, red. Lewis H. Gann, Peter Duignan, London 1969
  2. Adam Hochschild, Duch króla Leopolda: opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce, Warszawa 2012
  3. Georges Balandier, Życie codzienne w państwie Kongo XVI-XVIII w., PIW 1970
ikona podziel się Przekaż dalej