Zmasakrowane kobiety

Metodyczny zwyrodnialec

Był wczesny poranek 16 czerwca 1937 roku, kiedy w mieszkaniu należącym do bogatego poznańskiego Żyda Jakuba Czernika dokonano wstrząsającego odkrycia. Ewa Figlarz, kucharka pracująca dla Czernika oraz Augusta Oertel, jego wieloletnia gospodyni, leżały martwe w łóżkach. Pierwsza pierwsza w pokoju przeznaczonym dla gości, druga w służbówce.

Obie kobiety zginęły okrutną śmiercią. Napastnik zadał im wiele ciosów ostrym narzędziem, prawdopodobnie siekierą, w głowy. Ilość ran świadczyła o tym, że działał metodycznie i z premedytacją. Nie chciał ogłuszyć swoich ofiar. Chciał je zabić. Dlaczego? Motyw od początku był dla śledczych jasny- chodziło o pieniądze. Dużo pieniędzy.

Pieniądze

Jakub Czernik był człowiekiem wyjątkowo zamożnym. Dużą część swojego majątku trzymał w czterech ścianach, w których mieszkał sam w towarzystwie kucharki i gospodyni. Mężczyzna posiadał m.in. papiery wartościowe, biżuterię, złote monety oraz żelazną kasetkę, w której trzymał pokaźne ilości gotówki, nie tylko w polskiej, ale również w zagranicznych walutach. Wszystko to padło łupem zwyrodnialca, który pozbawił życia kucharkę i gosposię, a następnie uciekł w nieznane.

15 czerwca gospodarz mieszkania przy ul. Mickiewicza spakował walizkę i udał się na dworzec kolejowy. Stamtąd pociągiem udał się do jednego z czechosłowackich uzdrowisk, gdzie zamierzał poddać się kuracji polepszającej zdrowie. W lokalu zostały dwie służące, które jak zwykle miały doglądać wszystkiego pod nieobecność chlebodawcy.

Czernik nie był w stanie powiedzieć, kto mógł zaatakować Figlarzową i Oertel. W mieszkaniu nie odnaleziono żadnych śladów włamania. Wyglądało na to, że ofiary dobrowolnie wpuściły swojego oprawcę do środka, ponieważ dobrze go znały i nie miały powodów, żeby się go obawiać. Podejrzenie padło na nastoletniego syna Ewy Figlarz- Floriana.

Leśnik

Florian był nieślubnym dzieckiem Ewy i francuskiego żołnierza, weterana I wojny światowej, który po zakończeniu walk przebywał w obozie dla jeńców w Poznaniu. Mężczyzna nawiązał romans z Ewą, ale wrócił do ojczystego kraju, zanim dowiedział się, że zostanie ojcem. Kobieta nigdy więcej już go nie widziała.

Ewa zdecydowała się na samotne wychowywanie dziecka. Pracowała za trzech, aby zapewnić mu godne życie, a przede wszystkim odpowiednie wykształcenie. W wieku 18 lat Florian wyjechał do leśniczówki należącej do niejakiej pani Madejowej, gdzie pracował na stanowisku praktykanta. Gospodarstwo znajdowało się w powiecie kobryńskim. Ambicje chłopaka wykraczały jednak poza granice prowincji, w której mieszkał. Pragnął być bogaty. Pragnienia te podsycały wizyty u matki, a raczej w bogatym mieszkaniu jej pryncypała. Ewa zdawała sobie sprawę, że Czernik trzyma w domu niewyobrażalny majątek. Dzieliła się z synem spekulacjami na ten temat.

Wydany przez ślusarza

Kasetka

Florian Figlarz wpadł w ręce ścigających go policjantów już 36 godzin po dokonaniu zbrodni. W jaki sposób? Dzięki czujności i obywatelskiej postawie pewnego warszawskiego ślusarza. Mężczyzna zgłosił się na komisariat i opowiedział mundurowym historię, która wzbudziła w nim, jak się później okazało uzasadnione, podejrzenia.

16 czerwca pojawił się w jego zakładzie młody człowiek ubrany w mundur leśnika. Trzymał pod pachą żelazną kasetkę. Poprosił o dorobienie do niej klucza. Poprzedni egzemplarz miał się gdzieś zawieruszyć. Klient przekonywał ślusarza, że w środku znajduje się 200 złotych, które muszą jak najszybciej trafić na konto bankowe.

Złoto

Rzemieślnik szybko wykonał zlecenie. Nowy klucz idealnie pasował do zamka i bez problemu go otworzył. W kasetce nie było jednak deklarowanych dwustu złotych 200 złotych, ale prawdziwy majątek. Z wnętrza metalowego przedmiotu wysypały się szczerozłote niemieckie marki, angielskie funty, ruble i amerykańskie dolary.

Na twarzy Figlarza najpierw pojawiło się zdziwienie, a potem euforia. Mężczyzna upchał łup po kieszeniach, podziękował ślusarzowi i wyszedł. Część pieniędzy wpłacił na książeczkę PKO, podpisując dokumenty własnym nazwiskiem. Część pozostawił na warszawskim dworcu kolejowym w charakterze bagażu. W sumie mężczyzna przywłaszczył sobie astronomiczną jak na tamte czasy kwotę 40 tysięcy złotych. Dla porównania kilogram ziemniaków kosztował 3 grosze, a litr mleka 14 groszy.

Po załatwieniu niezbędnych formalności Figlarz wynajął “dorożkę samochodową” (taksówkę) i pojechał nią do Brześcia, płacąc za kurs 300 zł. W tym samym czasie podejrzliwy ślusarz udał się na policję, gdzie opowiedział o dziwnej przygodzie. Mężczyzna dostarczył m.in. dokładnego opisu kasetki. Okazało się, że przedmiot wyglądał dokładnie tak samo, jak ten zrabowany Czernikowi. Za uciekinierem rozesłano radiogramy do wszystkich komisariatów policji.

Telegram

W Brześciu 18-latek udał się na pocztę, gdzie czekał już na niego telegram. Wiadomość nadała z Poznania siostra Ewy Figlarz. Informowała w nim siostrzeńca, że jego matka jest bardzo chora. Poprosiła chłopaka, by przyjechał w odwiedziny do rodzicielki. Przekazała mu również 50 złotych, aby nieborak miał środki na podróż.

Mężczyzna postanowił wrócić do stolicy Wielkopolski. Udał się na ulicę Mickiewicza 29, gdzie stała kamienica, w której mieszkała jego matka. Być może odczuwał coś na kształt wyrzutów sumienia? W takich okolicznościach wpadł w ręce policjantów, którzy już od dawna na niego czekali. Nie mieli wątpliwości, że to właśnie Florian jest mordercą.

Na szubienicę z nim!

Wizja lokalna

Podejrzany leśnik trafił do aresztu, gdzie natychmiast zorganizowano przesłuchanie. Po zaledwie trzydziestominutowej rozmowie ze śledczymi przyznał się do zamordowania obu kobiet zatrudnionych przez Czernika. Mężczyzna przygotowywał się do napaści od dłuższego czasu. Wiedział, że pracodawca jego matki trzyma pieniądze w mieszkaniu, wystarczy więc odrobina wysiłku, aby wejść w posiadanie całej tej fortuny. Ewa Figlarz w swojej naiwności pokazała mu nawet kasetkę, w której znajdowały się złote monety.

Od tamtej pory wizja bajecznego bogactwa spędzała młodemu mężczyźnie sen z powiek. Figlarz w końcu podjął decyzję, że zrobi wszystko, aby wejść w posiadanie kasetki. Zdecydował, że w tym celu jest gotowy zabić każdego, kto tylko stanie mu na drodze. W tym własną matkę. Sprawdź także ten artykuł: Ronald DeFeo – słynny zabójca z Amityville – jak naprawdę wyglądała jego historia?

Aby nie było śladów

14 czerwca Florian powiedział nadzorującemu go leśnikowi, że wyjeżdża do Warszawy, aby się podleczyć. W istocie chciał jechać do Poznania, ale spóźnił się na pociąg, musiał więc czekać do następnego dnia. 15 czerwca w nocy pojawił się pod oknem mieszkania przy Mickiewicza 29. Zastukał w szybę. Traf chciał, że Jakub Czernik jakiś czas wcześniej udał się w podróż do Czechosłowacji. Szczęśliwy zbieg okoliczności uratował mu życie.

Uradowana wizytą pierworodnego Ewa bez problemu wpuściła go do mieszkania. Zdecydowała się oddać synowi własne łóżko. Sama zamierzała przespać się w pokoju dla gości. W końcu cała trójka udała się na spoczynek. Florian, mimo iż leżał w pościeli, to nie zmrużył oka. Cierpliwie czekał, aż Ewa i Augusta zasną na tyle mocno, aby nie przeszkodzić mu w realizacji planów.

Byle nie zostawić świadków

O godzinie 2 nad ranem mężczyzna wysupłał z bagażu toporek, który zakupił wcześniej za 1,50 zł. Następnie rozebrał się do naga i zdjął buty, aby nie zachlapać ubrania krwią. Bezszelestnie wślizgnął się do pokoju pani Oertel i zaatakował ją ostrym narzędziem. Kobieta przed śmiercią nie wydała nawet jednego krzyku. Potem mężczyzna zajął się matką.

Dlaczego Figlarz zdecydował się zamordować z zimną krwią najbliższą sobie osobę, zamiast po prostu zabrać pieniądze i uciec? Ponieważ uważał, że Ewa ma miękkie serce i z pewnością wyda go policji, kiedy się dowie, że okradł jej pracodawcę. Po dokonaniu straszliwej zbrodni mężczyzna splądrował mieszkanie. Około 5 nad ranem wyszedł z kamienicy przy ul. Mickiewicza nieniepokojony przez nikogo. Udał się na dworzec, wsiadł do pociągu i pojechał do Warszawy.

Całą tę makabryczną historię powtórzył Figlarz w trakcie zorganizowanej przez policjantów wizji lokalnej. Na twarzy młodzieńca nie widać było żadnych emocji. Opisywał kolejne czynności w sposób beznamiętny, nie zdradzając oznak wyrzutów sumienia. Na miejscu zbrodni zgromadziły się tłumy gapiów. “Matkobójca ohydny”, “Na szubienicę z nim!”- krzyczeli żądni krwi przechodnie. Morderca wydawał się tym wszystkim zupełnie nieporuszony. Robił miny, pokazał gawiedzi język. Zwymyślał również czatujących na dobre ujęcie fotografów. Gdyby nie eskorta mundurowych, z pewnością nie uniknąłby linczu.

Matkobójca

Skrucha

Zanim podejrzany trafił przed oblicze sądu, został poddany obserwacji psychiatrycznej. Śledczy podejrzewali bowiem, że za obojętnością mężczyzny może stać choroba. Figlarz trafił pod opiekę dwóch wybitnych specjalistów, doktorów Borowieckiego i Horoszkiewicza. Obaj biegli orzekli zgodnie, że 18-latek jest zdrowy na umyśle i może odpowiadać za popełnioną zbrodnię, chociaż wykazuje skłonność do kłamstwa i konfabulacji.

Figlarz spędził w areszcie całą jesień oraz zimę. W tym czasie spotykał się dwoma wujkami, braćmi zamordowanej matki. Mężczyźni chcieli podtrzymać młodzieńca na duchu, jeden nawet sprezentował mu kalesony. Z czasem 18-latek zaczął odczuwać wyrzuty sumienia. Zaczął się modlić, spędzał długie godziny w więziennej kaplicy. Świadkowie twierdzili, że nie było to zachowanie na pokaz, ale autentyczna chęć odpokutowania za straszliwy grzech. Figlarz czasami twierdził, że to sam szatan kazał mu zabić matkę.

Złodziej, nie morderca

Proces matkobójcy rozpoczął się 15 grudnia 1937 r. Mężczyzna w obliczu sądu zmienił linię obrony. Odwołał poprzednie zeznania i stwierdził, że jego celem był jedynie rabunek, a nie morderstwo. Prokurator bez trudu podważył tę linię obrony, podkreślając, że oskarżony pojawił się przy ul. Mickiewicza wyposażony w toporek. Przygotował się więc na usunięcie niewygodnych świadków.

Mimo wszystko Figlarz liczył na uniewinnienie lub niski wymiar kary. Pocieszał się, że jest młody i nigdy wcześniej nie wszedł w konflikt z prawem. Tymczasem sąd wymierzył oskarżonemu karę śmierci za pozbawienie życia 2 niewinnych osób i karę 3 lat więzienia za zrabowanie mienia. Notabene pieniądze, które oskarżony zostawił na dworcu w Warszawie jako bagaż, wróciły do prawowitego właściciela.

Stryczek

Obrońcy mężczyzny odwołali się od wyroku, ale na niewiele się to zdało. Ostatnią deską ratunku Figlarza był Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej i jego prawo łaski. Adwokat chłopaka sporządził w jego imieniu stosowne pismo i czekał na odpowiedź. Jego klient był przekonany, że uniknie stryczka.

Był 4 sierpnia 1938 roku. Około godziny 21 w celi Figlarza pojawiła się rodzina. Skazaniec zachowywał się w sposób beztroski, wręcz radosny. Zdawał się mieć pewność, że prezydent Ignacy Mościcki złagodzi jego wyrok. Były to jednak pobożne życzenia. W okolicy godziny 23 do celi mężczyzny wszedł prokurator. Poinformował wszystkich zgromadzonych, że wyrok śmierci został utrzymany.

Matkobójca przyjął tę hiobową wieść ze spokojem. Pożegnał się z najbliższymi, a następnie spotkał z więziennym kapelanem. Wyspowiadał się i otrzymał rozgrzeszenie. 30 minut przed północą strażnicy wyprowadzili go na dziedziniec, gdzie czekała już szubienica. Mężczyzna poprosił, aby nie zasłaniać mu oczu. Życzenie to nie mogło być jednak spełnione, gdyż stało w sprzeczności z obowiązującymi przepisami prawa. Figlarz zawisł na szubienicy z opaską na twarzy i związanymi rękami.

Autor: Natalia Grochal

Źródła:

  1. https://ciekawostkihistoryczne.pl/2016/07/13/dojenie-niepodleglej-ile-naprawde-zarabiali-ludzie-wladzy-w-przedwojennej-polsce/
  2. https://www.youtube.com/watch?v=XGG3z1eF2uI
  3. https://poznan.naszemiasto.pl/okrutna-zbrodnia-w-poznaniu-w-1937-r-18-latek-zabil-matke/ar/c1-1759387
  4. ABC, 1937, nr 397
  5. Kurier Wieczorny, 1937, nr 183
  6. Kurier Poznański, 1937, nr 271
ikona podziel się Przekaż dalej