Gdzie jest Zosia?

Porwali mi dziecko

Poranek 28 stycznia 1938 r. był wyjątkowo mroźny. Atmosferę III Komisariatu Policji Państwowej przy ul. Zgierskiej 7 w Łodzi nieoczekiwanie podgrzał lament młodej kobiety. Była nią 29-letnia Maria Zajdel, z zawodu hafciarka. Przyszła tu szukać pomocy. Jej 12-letnia córeczka Zosia zaginęła.

Zmaltretowana kobieta z opuchniętą od płaczu twarzą opowiadała wydarzenia z poprzedniego dnia. 27 stycznia jej jedyne dziecko jak zwykle wyszło rano do szkoły. Po powrocie zajęło się odrabianiem lekcji. W międzyczasie pani Zajdel wyszła na chwilę na podwórko. Kiedy weszła z powrotem do mieszkania, dziewczynki już w nim nie było. Przerażona kobieta ruszyła na poszukiwania, ale Zosia jakby zapadła się pod ziemię. Nikt jej nie widział, nikt nie wiedział, dokąd mogła się udać.

Zemsta za długi

Funkcjonariusze potraktowali sprawę poważnie, przede wszystkim dlatego, iż w tamtym czasie w Łodzi miało miejsce kilka podobnych zaginięć dzieci. Sprawę Zofii Zajdel przejął inspektor Elsesser-Niedzielski. Z początku brał pod uwagę możliwość ucieczki z domu. Później celowego działania osoby trzeciej.

Maria Zajdel w trakcie jednego z przesłuchań przyznała bowiem, że jakiś czas wcześniej otrzymała pocztą list z pogróżkami. Autorem miał być wierzyciel jej zmarłego przed 9 laty męża. Groził, że skrzywdzi dziewczynkę, aby zemścić się za długi, których jej ojciec nie zdążył uregulować. Później  29-latka odebrała kolejny list. Nadawca tym razem przyznał się wprost, że pozbawił Zosię życia, a jej ciało ukrył. Nakazał Marii natychmiast wynosić się z domu, jeśli pragnie uniknąć losu swojej latorośli.

Matka i córka

Nastoletnia żona

Maria Zajdel wyszła za mąż za szofera imieniem Leonard, kiedy miała zaledwie 16 lat. Przyczyną tak szybkiego zamążpójścia była, jak to zwykle bywa, nieplanowana ciąża. Młoda para wprowadziła się do jednoizbowego mieszkania przy ul. Szopena 49 w Łodzi. Było to dość typowe jak na tamte czasy lokum, surowe, proste, wyposażone w stół, szafę i dwa łóżka oddzielone prowizorycznym przepierzeniem.

Ówczesna para tak opisywała realia panujące w małżeństwie Zajdlów: “Jej mąż był szoferem, jednak ze względu na słabe zdrowie niewiele w tym fachu zarabiał. Już biorąc ślub, chorował na gruźlicę, a z roku na rok jego stan tylko się pogarszał. Zajdlowa starała się łączyć rolę dobrej matki, żywicielki rodziny i opiekunki umierającego męża […]”.

Wdowa

Leonard zmarł po 9 latach pożycia. Maria wydała ostatnie pieniądze na pogrzeb ukochanego. Kobieta próbowała rozpaczliwie wiązać koniec z końcem, ale popadała w coraz to większe długi. Usiłowała na nowo ułożyć sobie życie, nawiązując romanse z mężczyznami. Nic poważnego z tych znajomości jednak nie wynikało. No może poza degradacją wizerunku Zajdlowej w oczach jej sąsiadów. 

W końcu w mieszkaniu na ul. Chopina zaczął również bywać 28-letni Stanisław Gibki. Kiedyś woźny w urzędzie skarbowym, aktualnie bezrobotny artysta, zajmujący się dorywczo graniem na harmonii po łódzkich podwórkach. Gibki podobno chciał się z kochanką ożenić, ale tym razem to ona wzdrygała się na myśl o przekazaniu mu w ten sposób opieki nad małoletnią córką.

Hafciarka

Zajdlowa przez jakiś czas pracowała m.in. w monopolu tytoniowym, nie było to jednak zajęcie, które przynosiło jej satysfakcję. Co jednak gorsze, nie było również specjalnie dobrze płatne. Kobieta dorabiała więc jako hafciarka, w czym pomagała jej małoletnia Zosia. Dziewczynka stała się tak biegła w robótkach ręcznych, że w ciągu tygodnia była w stanie wydziergać na drutach aż 2 swetry.

Szkolni koledzy, nauczyciele, sprzedawcy z okolicznych sklepów i sąsiedzi- wszyscy Zosię bardzo lubili. Podkreślali zalety jej charakteru i pogodę ducha. Niepokój budziła za to bieda, w której funkcjonowała dziewczynka. I to nie tylko materialna, ale również emocjonalna. Dziecko nie miało dobrej relacji z matką. Dodatkowo nie znosiło wręcz towarzystwa Stanisława Gibkiego. W czasie, kiedy ten odwiedzał Marię, Zosia siedziała na klatce schodowej, czekając, aż sobie pójdzie.

Ciało w dole kloacznym

Uciekinierka

Policjanci robili wszystko, by odnaleźć zaginioną dziewczynkę. Jej rysopis trafił do komisariatów w całej Polsce. Jednak prawdziwy przełom w sprawie nastąpił dopiero po wizycie funkcjonariuszy w miejscu zamieszkania Zajdlowej. Sąsiedzi kobiety nie mieli o niej najlepszego zdania. Często chodziła pijana, zaniedbywała córkę, która wydawała się jej wręcz przeszkadzać.

W samym mieszkaniu funkcjonariusze znaleźli różnego rodzaju dokumenty nakreślone takim samym charakterem pisma, jak listy z pogróżkami, które Maria miała rzekomo otrzymać od wierzyciela jej zmarłego męża. Łóżko, na którym spała Zosia, nosiło ślady krwi. To ostatecznie przekonało policjantów do dalszych poszukiwań dowodów przeciw Zajdlowej. Postanowili sprawdzić kloakę, mieszczącą się na podwórku.

Utopiona w fekaliach

Dół służący okolicznym mieszkańcom za wychodek okazał się wyjątkowo głęboki. Na miejsce wezwano funkcjonariuszy straży ogniowej w specjalnych strojach. To właśnie oni wyłowili z morza fekaliów i śmieci nagie ciało 12-letniej Zosi. Zwłoki trafiły do prosektorium, gdzie zostały umyte i poddane sekcji. Na głowie dziecka ujawniono krwawe rany po uderzeniach ciężkim, tępym przedmiotem, a na szyi ślady charakterystyczne dla duszenia.

Maria Zajdel trafiła do aresztu wraz ze swoim kochankiem i najlepszą przyjaciółką Wiktorią Stefaniakówną. Na wieść o tym, że jest podejrzewana o dzieciobójstwo, osunęła się bez życia na podłogę. Przez 25 godzin nie odzyskiwała przytomności, jednak funkcjonariusze nie dali się nabrać na to przedstawienie. Podejrzewali, że Zajdlowa symuluje, co potwierdziło późniejsze badanie lekarskie. Rozpaczliwa gra na zwłokę nie mogła jednak opóźnić nieuchronnego nadejścia sprawiedliwości.

Kilka dni później wyrodna matka próbowała popełnić samobójstwo, wpychając sobie do ust chustkę do nosa. W międzyczasie przeprowadzono analizę grafologiczną dokumentów odnalezionych w jej mieszkaniu. Analiza nie pozostawiała wątpliwości- to sama Zajdlowa była autorką anonimów z pogróżkami. W mieszkaniu przy ul. Chopina odnaleziono również zakrwawiony młotek, prawdopodobne narzędzie zbrodni. Skonfrontowana z tak obciążającymi dowodami kobieta zdecydowała się mówić. Sprawdź także ten artykuł: Michelle Carter - czy można zabić człowieka słowami?

Wyrodna matka

Usłyszałam chlust…

27 stycznia wieczorem Zosia zapytała Marię, czy będzie mogła nazajutrz wybrać się do mieszkającej nieopodal babci. Maria odmówiła, jednak Zosia nie chciała dać za wygraną. Przekonywała, że ma za mało swobody. Między matką i córką wywiązała się kłótnia. Po jakimś czasie dziecko zdecydowało się odpuścić i położyło się do łóżka, aby poczytać.

Zajdlowa była podenerwowana. Bolała ją głowa i zęby. Zeszła więc na dół do apteki, aby kupić lek przeciwbólowy. Po drodze zgasiła lampę naftową, służącą jej córce do czytania. Nie było jej może trzy kwadranse. Kiedy kobieta po raz kolejny pojawiła się w mieszkaniu, dziecko znowu zaczęło marudzić. Narzekało, że Maria celowo robi jej na złość.

Byłam zdenerwowana i odpowiedziałam ostro: >>Ja tu jeszcze rządzę, nie masz nic do gadania<<- opowiadała później Maria na sali sądowej.- Zosia rozpłakała się jeszcze bardziej. Wówczas chwyciłam młotek i uderzyłam ją w głowę. Nie wiedziałam, co robię. Zosia uklękła na łóżku i wyciągnęła w moją stronę ręce. Chwyciłam je, przycisnęłam, Zosia upadła na poduszki. Ogarnięta jakimś szałem, chwyciłam ją za gardło, ściskałam, szamotała się, trzymałam mocno, aż opór ustał, domyśliłam się, że trup. Przelękłam się. Chciałam za wszelką cenę usunąć ciało. Leżał worek. Wsunęłam doń zwłoki. Było ciemno, bałam się okropnie. Szłam w stronę komórek. Zatrzymałam się przed kloaką. Zobaczyłam otwarte drzwi od ubikacji. Tam weszłam. Oparłam worek. Ale mi się to wysunęło. Usłyszałam chlust. Uciekłam czym prędzej, nie oglądając się za siebie. Nie wiedziałam, co się stało. Do rana nie mogłam usnąć.

Pogrzeb

Historia wyrodnej matki błyskawicznie stała się pożywką dla mediów. Gazety rozpisywały się na temat zdemoralizowanej wdowy, która w tak okropny sposób pozbyła się dziecka. Dlaczego? Ponieważ Zosia zawadzała jej na drodze do szczęścia z kochankiem. Przynajmniej tak brzmiała jedna z wersji wydarzeń. Według innej Zajdlowa była zazdrosna o atencję, jaką Stanisław obdarzał jej latorośl i postanowiła usunąć konkurentkę.

Ciało dziecka wydano jej dziadkom ze strony matki, w małej, białej, zamkniętej trumnie. Wokół mieszkania państwa Śniegów zebrały się tłumy gapiów. Niezbędna okazała się asysta policji. W ostatniej drodze dziewczynki na cmentarz św. Rocha na Radogoszczu wzięło udział bez mała 30 tys. żałobników, m.in. nauczyciele i uczniowie ze szkoły przy ul. Wspólnej, do której uczęszczała zamordowana 12-latka.

Łódzka Gorgonowa

Zbrodnia w afekcie

Proces zabójczyni rozpoczął się 26 kwietnia 1938 r. w Łodzi. Już od rana przed gmachem Temidy kłębiły się tłumy gapiów. Na ławie oskarżonych zasiadła tylko Maria Zajdel. Jej kochanka i przyjaciółkę oczyszczono z wszelkich zarzutów. Za morderstwo groziła kobiecie kara pozbawienia wolności od lat 5 do dożywocia.

Adwokat dzieciobójczyni próbował przekonać sąd, że jego klientka była niepoczytalna i działała pod wpływem silnych emocji. Nikt jednak nie dał temu wiary. Podniesiono, że 29-latka zachowała wystarczająco dużo przytomności umysłu, żeby po morderstwie rozebrać Zosię, wsadzić ją do worka, a następnie wykonać kilka przemyślanych czynności celem ukrycia dowodów zbrodni. Późniejsze matactwa z wysłaniem do samej siebie anonimów z pogróżkami nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że oskarżona działała z premedytacją.

Narcyz i kłamczucha

Zajdlową poddano ewaluacji psychiatrycznej. Specjaliści zdiagnozowali u pacjentki osobowość narcystyczną z patologiczną wręcz skłonnością do kłamstwa i manipulowania otoczeniem. Zachowanie kobiety w sądzie zdawało się potwierdzać tę diagnozę. Niemal do końca usiłowała wymigać się od odpowiedzialności, klucząc i kierując wymiar sprawiedliwości na fałszywe tory. Dopiero przyparta do muru tuż przed samym ogłoszeniem wyroku- zdecydowała się zmienić taktykę i wyrazić żal za potworną zbrodnię, której dokonała.

- Nie wiedziałam, co czynię, nie zdawałam sobie sprawy - łkała.

Na nikim nie zrobiło to jednak wrażenia. Prokurator podkreślił, że Maria Zajdel miała okazję odesłać córkę do dalszej rodziny, skoro dziecko przeszkadzało jej w życiu. Zamiast tego zdecydowała się na rozwiązanie najgorsze z możliwych. Kara dla wyrodnej matki mogła być tylko jedna- dożywocie wraz z całkowitym pozbawieniem praw publicznych. Niedługo potem “łódzka Gorgonowa” jak ją nazywała prasa, trafiła na obserwację do szpitala psychiatrycznego w Tworkach.

Jestem niewinna!

W styczniu 1939 r. sąd apelacyjny utrzymał w mocy wyrok niższej instancji. Nowym lokum Marii Zajdel stał się zakład karny dla kobiet w Fordonie w Bydgoszczy. Wiosną tego samego roku sprawa wyrodnej matki trafiła do kasacji, a ona sama wycofała wcześniejsze zeznania. Nie wskórała jednak wiele i pozostała w więzieniu.

Wolność nadeszła jednak relatywnie szybko. 2 września 1939 r. w obliczu napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę, gen. Władysław Bortnowski, dowódca Armii „Pomorze” zdecydował się wypuścić na wolność lokatorki bydgoskiego Fordonu. Maria Zajdel była wśród nich. Od tamtej pory słuch po “łódzkiej Gorgonowej” zaginął.

Autor: Natalia Grochal

Źródła:

  1. https://www.youtube.com/watch?v=8Yp-pwlAIGQ
  2. https://gazeta.policja.pl/997/archiwum-1/2021/numer-6-062021/204526,Sprawa-Marii-Zajdel.html
  3. https://buzz.gazeta.pl/buzz/7,156947,28633137,cialo-12-letniej-zosi-znaleziono-w-kloace-dziewczynka-zginela.html
  4. https://dzienniklodzki.pl/maria-zajdlowa-zabila-swoja-corke-zosie-bo-nie-mogla-ulozyc-sobie-zycia/ar/c1-14871967
  5. https://gazeta.policja.pl/997/archiwum-1/2021/numer-6-062021/204526,Sprawa-Marii-Zajdel.html
ikona podziel się Przekaż dalej