Chłopak, który mógł wyjść na ludzi

Dom zły

Sylweriusz przyszedł na świat w dość zamożnym, ale nieszczęśliwym domu w podwarszawskim Brwinowie. Pod koniec lat 20. XX wieku miejscowość otrzymała status uzdrowiska i cieszyła się powodzeniem wśród elit Rzeczypospolitej. Brwinów oferował swoim gościom liczne rozrywki. Zaliczało się do nich kino prowadzone przez obrotnego przedsiębiorcę Bazylego Zdanowicza. Interes kręcił się dobrze. Mężczyzna wraz z żoną Józefą rezydowali w trzypokojowym mieszkaniu.

20 czerwca 1939 roku na świat przyszedł pierwsze i jedyny zarazem potomek pary. Poród nie był łatwy i musiał skończyć się operacją. Matka była bardzo szczęśliwa, ale ojciec nie podzielał jej entuzjazmu. Nie chciał dziecka. Napiętą sytuację w domu pogorszył wybuch II wojny światowej. Świeżo upieczona mama musiała iść do pracy, aby dorobić do rodzinnego budżetu. Z trudem godziła obowiązki macierzyńskie z zawodowymi. Okrutne poczynania nazistowskich okupantów, którzy nie mieli litości dla mieszkańców Brwinowa, sprawiły, że w miasteczku zagościła przemoc i śmierć. Mały Sylweriusz dorastał więc w mało przyjaznych warunkach.

Pechowe dziecko

Chłopiec przeszedł w dzieciństwie kilka poważnych kryzysów zdrowotnych. Raz bardzo ciężko się zatruł, musiał być hospitalizowany i przejść operację. Dwukrotnie wziął udział w wypadku. W wieku 14 lat wpadł pod końskie kopyta. Zwierzę mocno go poturbowało, Sylweriusz miał uszkodzoną czaszkę.

W domu chłopaka działo się źle. Bazyli miał skłonność do przemocy, bez krępacji stosował wobec Józefy brutalne rękoczyny. Zmaltretowana kobieta w końcu zdecydowała się na rozwód, ale były mąż nie chciał dać jej spokoju. Próbował uprowadzić syna. Pasmo tortur przerwała w końcu śmierć mężczyzny spowodowana nowotworem mózgu.

Zdolny, ale leniwy

Przez większą część szkoły podstawowej Sylweriusz uczył się dobrze i cieszył sympatią wśród nauczycieli. Sytuacja zmieniła się diametralnie pod wpływem wypadku z koniem. Długi pobyt w szpitalu oraz uraz głowy sprawiły, że dziecko drastycznie opuściło się w nauce. W ósmej klasie problemy z zachowaniem rozgorzały na dobre. Mały Zdanowicz uciekał z domu, chuliganił i buntował się wobec zasad rządzących społeczeństwem.

“Zdolny, ale leniwy”- tak opisywalo go grono pedagogiczne. Mimo tych wszystkich problemów Sylweriusz dostał się do liceum w Grodzisku Mazowieckim. Jego nastawienie do życia wcale się jednak nie poprawiło, a wręcz przeciwnie. To właśnie w tym czasie dorastający nastolatek zainteresował się złodziejskim fachem i łatwym życiem na cudzy koszt. Najpierw- kolegów, później całej szkoły, włamał się bowiem do kancelarii placówki. Dyrekcja nie miała dla Sylweriusza litości i w 1956 r. skreśliła go z listy uczniów. Chuligan trafił do poprawczaka.

Druga szansa

Zdanowicz wkrótce dostał drugą szansę. Wyszedł z placówki i rozpoczął naukę w warszawskiej Elektromedycznej Spółdzielni Pracy. Miał zostać ślusarzem, nic z tego jednak nie wyszło. Zamiast nauki, młody mężczyzna wolał zabawę, pijatyki i towarzystwo kobiet, wobec których był zawsze wyjątkowo grzeczny i uprzejmy.

Jako siedemnastolatek Sylweriusz miał już na koncie liczne włamania m.in. do magazynu broni, wielu kiosków RUCH-u i dawnego liceum. Jego łupem padały pieniądze i rozmaite fanty, które później zamieniał na gotówkę. Ze szkoły ukradł również blankiet legitymacji, który wypełnił fałszywymi danymi, aby mieszać szyki organom ścigania. Dzięki przestępczej działalności mógł sobie pozwolić na rozrywkowy tryb życia, który bardzo lubił.

Narodziny zbrodniarza

Odsiadki

Nastolatek trafił po raz pierwszy do więzienia w 1957 r. Zachowywał się tam wzorowo, zaliczył nawet dwie klasy szkoły zawodowej. Został przedterminowo zwolniony za dobre sprawowanie. Miał 20 lat, robił wrażenie wyglądem i barczystą posturą. Wkrótce wrócił na drogę przestępstwa i ponownie trafił za kraty, tym razem na 3 lata. Był towarzyski, nawiązał w kryminale wiele znajomości.

Jako 24-latek Sylweriusz trafił do zakładu karnego w Strzelcach Opolskich. Tam wraz z innymi osadzonymi pracował w kamieniołomie. Ciężka praca przeważnie zbliża ludzi i tak samo było i tym razem. Zdanowicz nawiązał w Strzelcach przyjaźnie. Do jego najbliższego towarzystwa zaliczali się Jan K. oraz Ryszard Cholewicki. Ten ostatni wyszedł na wolność wcześniej, ale zanim opuścił więzienne mury, obiecał Sylweriuszowi, że kiedyś jeszcze się spotkają. 10 września 1963 r. Zdanowicz uciekł z kamieniołomu.

Stolica

Zgodnie z wcześniejszą umową zbieg zameldował się w Warszawie, w mieszkaniu porzuconej przez męża samotnej matki dwójki dzieci imieniem Franciszka. Kobieta szybko zadurzyła się w Sylweriuszu, który traktował ją z rewerencją, robił prezenty, szeptał czułe słówka, a nawet obiecał pomoc w przeprowadzeniu rozwodu i ponowne małżeństwo.

Zdanowicz nawiązał współpracę ze stołecznymi handlarzami walutą. Pewnego razu korzystając z nieuwagi milicjanta, ukradł mu służbową broń. Codziennie nosił ją przy sobie, a nocą chował pod poduszkę. W końcu do pary kochanków dołączył Ryszard Cholewicki, który zgodnie z orzeczeniem sądu ukończył odsiadywanie kary i mógł wrócić na łono społeczeństwa.

Pierwsza ofiara

Pewnego wieczora po szczególnie udanym skoku Sylweriusz z towarzystwem świętował na mieście. Idąc ulicą Bracką, natknął się na grupę studentów Politechniki. Między mężczyznami wywiązała się kłótnia. Zdenerwowany Zdanowicz wyciągnął broń i wymierzył ją w przeciwników. Kazał im uciekać, a następnie próbował się oddalić, ale studenci nie odpuszczali. Zagrozili, że zgłoszą incydent na milicję. Tego było już za wiele.

Kryminalista bez ostrzeżenia odwrócił się i oddał 4 strzały w stronę młodych mężczyzn. Jeden z nich upadł na ziemię raniony w stopę. Huk zaalarmował przebywających w pobliżu funkcjonariuszy. Dwóch kumpli napastnika zostało od razu zatrzymanych, ale on sam zbiegł w stronę al. Jerozolimskich. Tam próbował go aresztować milicjant Jerzy K. Zdanowicz usiłował go zastrzelić. Mimo iż nie trafił, zdołał zmylić pościg. Dotarł na dworzec PKP i uciekł do Katowic.

Morderca

Ryszard Hufman

Przez jakiś czas przestępca musiał się ukrywać. Ryszard Cholewicki zorganizował kompanowi fałszywe dokumenty na nazwisko Ryszard Hufman. Przestępcza dwójka, mimo chwilowego niepowodzenia, nie zamierzała skończyć ze złodziejskim fachem. Wraz z trzecim opryszkiem zaplanowali napad na bogatego mieszkańca podtarnowskiej wsi. Na początku listopada 1963 r. pojawili się na miejscu. Była sobota. Atak miał nastąpić w niedzielę, kiedy majętna ofiara uda się na mszę. 

W sobotę cała trójka wpadła na pomysł napadu na kiosk RUCH-u w Tarnowie. Cholewicki wraz z kolegą stali na czatach, a Zdanowicz dokonał kradzieży. Zabrał m.in. zapałki, kilka sztuk żyletek, papierosy. Przestępcy byli przekonani, że w listopadowych ciemnościach nikt ich nie zauważył. Traf chciał, że całą scenę obserwował z okna przypadkowy świadek. Z początku chciał samodzielnie przepłoszyć rabusiów, ale przestraszona żona przekonała go, by nie ryzykował i zawiadomił milicję.

Zza pleców

Na miejsce zdarzenia wysłano patrol z trzema funkcjonariuszami. Traf chciał, że chwilę wcześniej mundurowi wpuścili do radiowozu przypadkowego przechodnia Stanisława T. Mężczyzna w ulewnym deszczu wracał do domu, więc milicjanci zaproponowali mu podwózkę.

Sylweriusz i Ryszard zostali zatrzymani, wylegitymowani,a następnie umieszczeni w radiowozie. Złodzieje zajęli miejsca z tyłu obok Stanisława T. Z przodu siedziało dwóch milicjantów (trzeci wcześniej opuścił auto). Kiedy samochód ruszył, Sylweriusz zaczął narzekać na mdłości. Mundurowi nie chcieli się jednak zatrzymać. Siedzący obok kierowcy funkcjonariusz Stanisław D. obrócił się i kazał zatrzymanym wyciągnąć ręce przed siebie, aby ich skuć kajdankami.

Zdanowicz marudził, że boli go prawa ręka, więc podał lewą dłoń. Dzięki temu mógł sięgnąć za pazuchę, aby dobyć broni. Wystrzelił dwa razy w stronę kierowcy i dwa w stronę pasażera. Pierwszy zginął na miejscu, drugi zmarł później w szpitalu. Napastnik nie zdołał zabić przerażonego Stanisława, tylko dlatego, że zaciął mu się pistolet.

Spłoszeni włamywacze rzucili się do ucieczki, zabierając po drodze pistolet jednego z zamordowanych milicjantów. Nie zwrócili uwagi, że w radiowozie zostawili teczkę, a w niej fanty pochodzące z włamania oraz kamizelkę, do której schował zrobione wcześniej zdjęcia do fałszywych dokumentów. Twarz mordercy zidentyfikował później jedyny ocalały świadek zdarzenia. Sprawdź także ten artykuł: Charles Sobhraj – seryjny morderca, który polował na turystów zwiedzających Azję.

Pościg

Stanisław T. natychmiast pobiegł na komisariat, gdzie złożył obszerne zeznania. Za zbiegami ruszył pościg zakrojony na szeroką skalę. Do funkcjonariuszy dołączali zbulwersowani tragedią cywile. Tymczasem uciekinierzy zmęczeni i głodni dotarli do wsi Pleśna. Co prawda udało im się wcześniej zerwać łączący ich łańcuch kajdanek, ale na nadgarstkach nadal mieli metalowe “obrączki”. Wyprosili więc od jednego z gospodarzy piłkę do metalu, dzięki której wreszcie oswobodzili ręce.

W kolejnej wsi ukradli motocykl, którym dotarli do Gorlic, a potem pociągiem dojechali do Jasła. Milicjanci deptali im po piętach. Po dwóch tygodniach ukrywania się przestępcy zostali złapani przez patrol MO w okolicach Krosna. Zmęczeni, głodni i brudni poddali się bez walki. Wszystkie gazety donosiły o zatrzymaniu słynnego zbrodniarza, publikując jego podobiznę. Zdanowicz miał wtedy 24 lata.

Wszystko przez trudne dzieciństwo

Proces wroga publicznego nr 1 rozpoczął się 13 stycznia 1964 r. w Krakowie. Akta liczyły 2200 stron. Główny oskarżony nie przyznawał się do winy. Przekonywał, że milicjantów zastrzelił Ryszard, ale jego zeznania szybko obalono dzięki specjalnemu eksperymentowi procesowemu, którego efekty wsparły dodatkowo zeznania głównego świadka- Stanisława T.

Prokurator w mowie oskarżycielskiej  stwierdził, że "po zdobyciu pistoletu Zdanowicz przekształcił się ze złodzieja włamywacza w groźnego bandytę mordercę". Dodał również, że to "nieprzeciętny przestępca, którego działalność objęła aż cztery województwa", a w stronę funkcjonariuszy na służbie "oddał skrytobójcze strzały w plecy".

Wyrok wykonano

Zdanowicz odpierał zarzuty, twierdząc, że "to trudne dzieciństwo uczyniło z niego bandytę". W późniejszym czasie próbował również symulować chorobę psychiczną. Twierdził, że słyszy głosy, które każą mu robić różne rzeczy oraz że cierpi na bóle głowy. Wersję tę wspierała matka oskarżonego, która przekonywała, że syn nigdy nie miał skłonności do przemocy i był dobrym dzieckiem.

Sąd jednak nie dał temu wiary. Biegli z dziedziny psychiatrii uznali go za zdrowego psychicznie i zdolnego do odpowiadania za popełnione czyny. Historię oskarżonego podważył również list, który ten napisał z więzienia do matki. Przyznawał w nim, że od zawsze sprawiał problemy, zmarnował życie, teraz żałuje popełnionych czynów, ale na zmianę jest już za późno.

18 stycznia 1964 r. sędzia ogłosił werdykt. Sylweriusz Zdanowicz został skazany na karę śmierci za zabójstwo dwóch milicjantów i kolejne dwa przypadki usiłowania zabójstwa. Wyrok został wykonany.

Autor: Natalia Grochal

Źródła:

  1. https://gazetakrakowska.pl/zbrodniarze-skazani-na-smierc-sylweriusz-zdanowicz-zabojca-milicjantow/ar/1044463
  2. https://www.youtube.com/watch?v=rt4lZZlWbTE
  3. https://wykop.pl/tag/egzekucje/wpisy
ikona podziel się Przekaż dalej