Żyła złota

NBP oddział w Wołowie

Wołów to niewielkie miasteczko leżące 20 kilometrów na północny zachód od Wrocławia. W 1962 r. mieścił się tu oddział Narodowego Banku Polskiego umiejscowiony przy placu Jana III Sobieskiego 6. Instytucja zajmowała elegancki budynek dziś pełniący funkcję atrakcji turystycznej. Nie miała wówczas konkurencji, toteż cieszyła się dużą popularnością wśród depozytariuszy. Codziennie do tamtejszego skarbca trafiały m.in. utargi z okolicznych sklepów i zakładów usługowych.

Oddział obsługiwał również miejskie transakcje finansowe, przechowywał środki przeznaczone na pensje dla urzędników i wypłaty dla pracowników lokalnych PGR-ów oraz oczywiście oszczędności zwykłych obywateli. Wyobrażenia na temat zgromadzonego tam majątku mogły przyprawić o zawrót głowy nie tylko ludzi uczciwych, ale przede wszystkim amatorów łatwego i szybkiego zarobku.

Skarbiec

Mimo iż wołowski oddział NBP pełnił tak ważną rolę i co miesiąc gromadził gigantyczną ilość gotówki w swoim skarbcu, to jego zabezpieczenie pozostawiało co nieco do życzenia.Główne wejście do budynku było strzeżone, czego nie można już było powiedzieć o drugich drzwiach od podwórza.

Szczególnie słabym punktem był wyjątkowo awaryjny system alarmowy, który zabezpieczał salę na parterze. Zdarzało się, że nie działał nawet przez kilka dni.

Na trzy miesiące przed wydarzeniami, które później zyskały miano skoku stulecia, zacięły się masywne drzwi prowadzące do skarbca. Na miejsce została wezwana ekipa specjalistów, którzy mieli naprawić usterkę. Aby dostać się do pomieszczenia, mężczyźni musieli wybić dziurę w masywnym, betonowym stropie piwnicy. Ubytek załatano, jednak bez zbrojenia.

Złodziejska szajka

Świadkiem prac prowadzonych w skarbcu był jeden z zatrudnionych w filii NBP kasjerów- Rudolf D. Mężczyzna postanowił wykorzystać wiedzę o słabym punkcie skarbca i go obrabować. Potrzebował jednak wspólników. Jako pierwszy przyszedł mu na myśl 38-letni przyjaciel Mieczysław F., właściciel zakładu naprawy urządzeń elektrycznych, dobrze znany mieszkańcom Wołowa. F. brał kiedyś udział w konserwacji systemu alarmowego w oddziale NBP. Zarabiał dobrze, posiadał nawet spore oszczędności. W przeciwieństwie do kolegi, ojca ośmiorga dzieci, nie potrzebował na gwałt pieniędzy.

W plan napadu na bank zostali również wtajemniczeni: 35-letni rymarz Józef S., jego 25-letni szwagier Mikołaj K., 27-letni Alfred F., brat Mieczysława, oraz 46-letni taksówkarz Wiktor K. Ten ostatni także nie mógł narzekać na zarobki. Miesięcznie wyciągał nawet 6 tys. złotych, co przy ówczesnej średniej pensji oscylującej wokół 1700 zł, było całkiem niezłym wynikiem. To mu jednak nie wystarczyło.

Napad stulecia

Plan

Akcja obrabowania największego skarbca w okolicy wymagała drobiazgowo opracowanego planu. Przestępcy zabrali się do pracy z dużym entuzjazmem. Regularnie spotykali się u Mieczysława, aby przy wódce dyskutować kolejne etapy napadu. Starali się znaleźć możliwie najlepsze rozwiązania na każdy potencjalny problem. W ogóle nie brali pod uwagę możliwości niepowodzenia.

Jednym z podstawowych zagadnień było zdobycie odpowiednich narzędzi, które dałyby radę pancernym drzwiom skarbca. W celu ich zdobycia cała grupa wybrała się do Obornik Śląskich. Tam spotkała się z Janem J., właścicielem zakładu ślusarskiego. Mężczyzna nie chciał przystąpić do bandy, ale zgodził się wykonać dla niej niezbędne przedmioty w zamian za procent od łupu. Przekazał również kolegom wycinki z gazet dotyczące najbardziej spektakularnych napadów na banki okresu przedwojennego. Przyszli kasiarze studiowali te zapiski z gorliwością uczniów szkoły podstawowej.

Przygotowania

Złodzieje wynajęli garaż, z którego mieli dobry widok na budynek banku. Chcieli poznać zwyczaje pracującego w nim personelu, w szczególności związane z otwieraniem i zamykaniem placówki. Szybko zorientowali się, o której godzinie pani sprzątająca kończy pracę i kiedy rozpoczyna dyżur nocny stróż. Kilkukrotnie zwiedzili również budynek od środka, aby poznać rozkład pomieszczeń i zaplanować kolejność działań.

Gotowy plan napadu skonsultowano z Rudolfem D. Kasjer, który znał placówkę jak własną kieszeń, od razu skrytykował wszystkie niedociągnięcia. Mężczyzna stwierdził, że nie ma możliwości, aby złodzieje weszli do środka głównymi drzwiami, ponieważ zostaną natychmiast zauważeni. Zasugerował, by wybrać tylne wejście. Opisał również ze szczegółami zwyczaje strażników oraz słaby punkt w stropie piwnicy, przez który najłatwiej będzie się dostać do skarbca.

Najważniejsze jednak zostawił na koniec. Kiedy dowiedział się, że złodzieje nie wybrali jeszcze terminu napadu, podpowiedział, że na krótko przed pierwszym dniem każdego miesiąca w kasie banku pojawia się ogromna ilość gotówki przeznaczona na wypłaty dla miejscowych pracowników. Banknoty trafiały do Wołowa niemal bezpośrednio z warszawskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Ich numery seryjne były często notowane, więc by uniknąć wpadki, nie należało ich od razu wydawać.

Jak pokonać beton?

Poinformowany o szczegółach przedsięwzięcia ślusarz Jan wpadł na pomysł skonstruowania urządzenia do wybicia dziury w betonowym stropie. Zakupił niezbędne narzędzia i zaszył się w swoim warsztacie celem przeprowadzenia kilku eksperymentów. Jego wynalazek składał się z niezwykle silnego lewarka hydraulicznego o udźwigu aż 7 ton i konstrukcji z metalowych rur. Te i inne złodziejskie narzędzia przezornie pomalowano ciemną farbą, żeby nie odbijały światła.

Złodzieje potrzebowali również broni do zastraszenia strażników. Mieczysław odziedziczył po ojcu pistolet typu TT. Jan dołożył do tego niewielki pistolet sportowy. Pozostało już tylko wybrać termin skoku. Spiskowcy zdecydowali się przeprowadzić skok stulecia w nocy z 21 na 22 lipca 1962 r. Akcja została jednak odwołana ze względu na to, że na miejscu nie pojawili się dwaj mężczyźni wynajęci przez główną grupę do unieszkodliwienia strażników.

12,5 miliona

19 sierpnia

19 sierpnia 1962 r. pięciu przestępców podjechało pod siedzibę banku przy placu Jana III Sobieskiego 6 kremową Warszawą model M-20 należącą do taksówkarza Wiktora. W środku czekał już na nich Mikołaj, który ukrył się w toalecie zlokalizowanej tuż przy wyjściu na podwórze. O godzinie 18:00 budynek zamknięto dla interesantów. Na posterunku pojawił się nocny stróż, który miał pełnić 12-godzinną wartę

W dogodnym momencie Mikołaj wyszedł ze swojej kryjówki i wpuścił pozostałych towarzyszy do środka. Szajka obezwładniła ochroniarza, grożąc mu bronią. Napastnicy związali i zakneblowali mężczyznę, a potem zeszli z nim do piwnicy. Tuż pod załatanym niegdyś przez ekipę remontową miejscem ustawili konstrukcję z hydraulicznego lewara i stalowych rur. Po niedługim czasie wybili dziurę na tyle dużą, że mogli się przez nią przecisnąć do skarbca.

Za pomocą raka i łomów otworzyli pancerne drzwi do skarbca. W środku czekała ich gotówka w wysokości zawrotnych 12,5 miliona złotych w nowiuteńkich banknotach. Na tak gigantyczną wygraną nie mogli liczyć nawet sympatycy Totolotka. Złodzieje upchali łup do materiałowych worków. Ciężki i nieporęczny bilon rozsypali na podłodze. Następnie objuczeni ponad ludzkie siły zeszli do samochodu. Pochód zamykał Mieczysław polewając podłogę ropą, aby zmylić psy tropiące. Sprawdź także ten artykuł: 8 największych kradzieży w historii – jak do nich doszło?

Ucieczka

Złodzieje wsiedli do kremowej Warszawy. Samochód obciążony do granic możliwości ruszając z miejsca, zarył podwoziem o bruk. Na granicy Wołowa część grupy przesiadła się do innego auta. Taksówkarz zabrał narzędzia, które miał później utopić w pobliskim stawie, oraz worek z milionem złotych w środku. Mężczyzna pozbył się jednak żelastwa dużo bliżej w pobliskich krzakach. Pieniądze schował w kurniku.

Rano pod budynkiem NBP jak zwykle pojawiła się zatrudniona w charakterze sprzątaczki kobieta. Nacisnęła dzwonek i czekała, aż stróż otworzy jej drzwi. Po dłuższym czasie zorientowała się, że te nie są zamknięte, a wartownika nigdzie nie widać. Weszła więc do środka. Od razu zauważyła plamy ropy na podłodze i nabrała podejrzeń. Zeszła do piwnicy, gdzie znalazła skrępowanego i zakneblowanego mężczyznę. Uwolniła go z więzów, a następnie pobiegła na posterunek milicji.

W kotka i myszkę

Skala przestępstwa sprawiła, że sprawą zajęto się natychmiast i to z wyjątkową skrupulatnością. Operacji nadano kryptonim “W26”, włączono w nią również służbę bezpieczeństwa. Zarządzono natychmiastową blokadę dróg wyjazdowych z Wołowa oraz przystanków PKS i PKP. Na ulice wysłano dodatkowe patrole. Funkcjonariusze nie dysponując dostateczną liczbą radiowozów, korzystali z pomocy taksówkarza Wiktora. Swobodnie opowiadali przy nim o postępach w śledztwie, nie mając świadomości, że kierowca jest jednym ze złodziei.

W budynku banku zabezpieczono zaledwie jeden odcisk fragmentu dłoni, który nie nadawał się jednak do badań porównawczych. Przestępcy przezornie przez cały czas napadu mieli na sobie rękawiczki. Milicjanci znaleźli jednak rysę na bruku z tyłu budynku, odcisk opony samochodowej oraz kilka narzędzi, których przestępcy nie zabrali ze sobą. Rozpoczęło się poszukiwanie igły w stogu siana.

Śledczy sądzili, że perfekcyjnego skoku dokonała profesjonalna szajka złodziei, być może nawet o zasięgu międzynarodowym. Nikt nie podejrzewał kilkorga amatorów z Wołowa i okolic. Ci zapobiegliwie podzielili łup. Większą część rozdysponowali po różnych kryjówkach, tylko od czasu do czasu wybierając się na większe zakupy.

Numery

Przestępców udało się w końcu namierzyć dzięki szeroko zakrojonej akcji kontroli numerów seryjnych skradzionych banknotów. Dane na temat poszukiwanych nominałów rozesłano do sklepów i punktów usługowych w całej Polsce. Dodatkowo mundurowi rozpuścili plotkę, że wyżej wymienione banknoty wkrótce stracą ważność. Zmusili tym samym złodziei do działania. I ta strategia okazała się owocna.

1 października 1962 r. żona Mieczysława Alojza udała się do sklepu celem zakupienia eleganckiej tkaniny. Wręczyła ekspedientce banknot o nominale 500 zł. Sprytna kobieta rozpoznała poszukiwane numery. Błyskawicznie doskoczyła do drzwi sklepu, zamknęła je i wezwała milicję. Szajka złodziei z Wołowa została zatrzymana.

Kara śmierci

Oprócz samych włamywaczy do aresztu trafili członkowie ich rodzin wtajemniczeni w sprawę oraz wszyscy pomocnicy, w sumie aż 20 osób. Przestępcy zdołali wydać zaledwie 150 tys. złotych, co oznacza, że odzyskano lwią część skradzionych pieniędzy. Akcja o kryptonimie “W26” zakończyła się spektakularnym sukcesem.

Oskarżeni o zuchwały napad mężczyźni stanęli przed sądem w grudniu 1962 r. Opinię publiczną zdziwił fakt, że byli to powszechnie szanowani obywatele, którzy nie mieli wcześniej żadnych zatargów z prawem. Za kradzież stulecia groziła im nawet kara śmierci.

Ostatecznie piątka najbardziej aktywnych członków bandy otrzymała karę dożywotniego pozbawienia wolności, którą po pięciu latach zmniejszono do 25 lat. Najbliżsi wspólnicy rabusiów trafili za kraty na 15 lat, a ich krewni na 8. W 1979 roku ostatnia skazana za to przestępstwo osoba wyszła na wolność. Dziś wszyscy już nie żyją.

Napad na bank w Wołowie został uwieczniony na kartach komiksu o Kapitanie Żbiku. Stanowił również inspirację dla twórców filmu pt. "Hazardziści" z 1975 roku.

Autor: Natalia Grochal

Źródła:

  1. https://www.youtube.com/watch?v=mv-SajC7O3M
  2. https://www.bankier.pl/wiadomosc/Napad-na-bank-w-Wolowie-Mija-55-lat-od-najwiekszego-skoku-w-PRL-u-7538496.html
  3. https://www.polskieradio.pl/39/156/artykul/2791785,polski-napad-stulecia-wolow-1962
  4. https://geekweek.interia.pl/raport-najwieksze-kradzieze-i-mistyfikacje/news-najwiekszy-w-historii-polski-napad-na-bank-niewyobrazalna-su,nId,6658553
  5. https://gazetawroclawska.pl/60-lat-temu-dokonano-najwiekszego-napadu-na-bank-w-prlu-wszystko-dzialo-sie-pod-wroclawiem/ar/c1-16703179
  6. https://historia.dorzeczy.pl/prl/336571/napad-na-bank-w-wolowie-skradziono-ponad-12-milionow.html
ikona podziel się Przekaż dalej